Rozdział 12: Widoczna zmiana

766 110 6
                                    


Bartemius Crouch Jr, powszechnie znany jako Barty, był podekscytowany. Bezgranicznie podekscytowany. To był wreszcie jego pierwszy rok w Hogwarcie, na który czekał z niecierpliwością od lat. To prawda, że jego ojciec mówił o tym, by dostawać jak najlepsze stopnie, być jak najlepszym synem, ale jego matka mówiła, by po prostu się zaprzyjaźnić i być szczęśliwym.

Nie było nic na tym świecie, co Bartemius Crouch Jr kochał bardziej niż swoją matkę. Zawsze była przy nim. Pocieszała go po koszmarach, uczyła wszystkiego o starożytnych runach, w których się specjalizowała, a Barty robił wszystko, by ją uszczęśliwić. Uściskał ją na pożegnanie na stacji, ponieważ jego ojciec musiał iść do pracy, nawet jeśli pociąg odjeżdżał dopiero za dwadzieścia minut. Matka pomachała mu na pożegnanie i pocałowała w czoło, a Barty wciągnął głęboko powietrze i odwrócił się, gotowy do wyjścia na pociąg.

Tylko po to, by jego kufer zaczepił się o stopnie pociągu.

Wydając z siebie sapnięcie zaskoczenia, Barty gwałtownie szarpnął, ale kufer nie chciał się ruszyć. Wzdrygając się, Barty pokręcił rączką w tę i tamtą stronę, zdeterminowany, by uwolnić bagaż z miejsca, w którym się znajdował.

- Potrzebujesz pomocy?

Zanim Barty zdążył odpowiedzieć, kufer został podniesiony z drugiej strony, niemal odrzucając młodego dziedzica Crouch do tyłu. Zdmuchując kosmyk włosów z oczu, Barty spojrzał w górę i zatrzymał się. Chłopiec, który mu pomógł, był wyraźnie starszy od niego, być może na piątym lub szóstym roku, ubrany w szaty Slytherinu i noszący odznakę prefekta. Ciemne włosy miał zaczesane do tyłu w mały węzeł, a kilka kosmyków wyrwało się i okalało jego twarz.

- Masz już miejsce? - zapytał chłopak, wyciągając różdżkę i stukając nią w bagaż. Natychmiast kufer uniósł się w powietrze, spokojnie płynąc za nim.

Mrugając z zaskoczenia, Barty potrząsnął głową, pozwalając starszemu chłopcu, prefektowi, poprowadzić się korytarzem pociągu, zanim otworzył pusty przedział. Jego kufer poleciał w górę do schowka, a Barty odwrócił się, by spojrzeć na starszego chłopca.

- Bartemius Couch Jr, dziedzic szlachetnego rodu Crouch. Ale wolę jak mówi się do mnie po prostu Barty.

- Turais Black, dziedzic starożytnego i szlachetnego rodu Blacków. Wystarczy jednak Turais. - Znał to imię!

- Pamiętam, jak cię poznałem! Na balu Parkinsona... - Barty urwał, starając się nie zarumienić zbyt mocno. Jego ojciec nie zadawał się już z tym towarzystwem, odkąd stojący przed nim chłopiec udowodnił, że jest Wężoustym, a więc, według słów ojca, mroczny.

Ale Barty w to nie wierzył.

Chłopiec był na tyle miły, by mu pomóc, a zaledwie rok temu trafił do gazety za odkrycie lokalizacji Komnaty Tajemnic. Najwyraźniej nie spodobało się to Temu-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać i zaraz po tym wydarzeniu przeprowadził kilka nalotów. A potem latem chłopiec znów pojawił się w gazetach, po tym jak pobił rekord na każdym egzaminie, do którego przystąpił. Nie zdarzyło się to od czasów Octaviusa Lavina, który zdał SUMY w 1758 roku, będąc półkrwi.

- Pobiłeś rekord na SUMach! Pobiłeś nawet tego Octaviusa!

Na te słowa Turais Black uśmiechnął się rozbawiony, po chwili przygryzając wargę.

- Tak... Czytałem o życiu Octaviusa. Z pewnością było... Pełne wrażeń. Jesteś na pierwszym roku, Barty?

- Tak.

- Denerwujesz się?

Barty trochę się wiercił, usiadł, gdy Turais Black również zajął miejsce, jedną nogę krzyżując na drugiej, a szare oczy oceniały go, prawie tak, jakby starszy chłopak szukał czegoś konkretnego.

- Tak, denerwuję. Myślę, że chcę być w Slytherinie.

- Dlaczego?

- Ponieważ to dla ambitnych. Zamierzam zdobyć najlepsze SUMY i OWUTEMy na moim roku.

Turais Black uśmiechnął się, gdy drzwi przedziału otworzyły się i wszedł inny chłopak, który wyglądał szokująco jak siedzący na przeciw niego prefekt, ciągnąc za sobą swój kufer.

- Turais, Syriusz uderzył matkę jakimś eksperymentalnym eliksirem zmieniającym kolor. Rozświetliła się jak tęcza.

- Do diabła. - Turais poderwał się na nogi, potargał włosy młodszego chłopca i skierował się do drzwi przedziału.

- Barty, nawet jeśli nie trafisz do Slytherinu, zaopiekuję się tobą.

I chłopiec odszedł.

Młodszy chłopak, Regulus Black, przedstawił się jako drugoroczny Slytherinu, młodszy brat nastolatka, który właśnie mu pomógł. Był szukającym w drużynie Domu Slytherina, co było imponujące, biorąc pod uwagę, że dopiero zaczynał drugi rok.

Pod koniec podróży pociągiem Barty z przyjemnością stwierdził, że zyskał pierwszego przyjaciela.

***

Obserwując przydzielanie z miejsca, gdzie siedział przy stole Slytherinu, Harry westchnął cicho, przesuwając dłonią po karku.

To był ogromny test jego siły woli, siedzieć w Hogwarcie i obserwować znajome twarze, widzieć ludzi, zanim ich czyny uczyniły z nich czarownice i czarodziejów, których znał. To było takie dziwne, widzieć swoich rodziców krążących wokół siebie, widzieć Lily i Snape'a, nie, Lily i Severusa spędzających czas jako najlepsi przyjaciele. Wychowywać Syriusza i Regulusa, wchodzić w mądrą i kochającą rolę, do której Walburga nie pasowała, a Orion był zbyt ostrożny.

Mężczyzna kochał ich, ale czuł się przy nich niezręcznie. Nie miał pojęcia, jak radzić sobie z nieustanną ciekawością świata Regulusa czy upartym zachowaniem Syriusza. Syriusz...

Zmarszczywszy brwi, Harry potarł skronie, gdy pierwszoroczni zostali wprowadzeni do sali.

Przez ostatnie kilka lat zabierał swoich dwóch braci na tygodniowe letnie obozy. Ale środkowe dziecko Blacków było nieugięte, by nie jechać w tym roku, ponieważ chciał spędzić je na igraszkach z Jamesem. Remusem i Peterem. Harry musiał udać się do Oriona, który zagroził, że zacznie przyglądać się kontraktom zaręczynowym, jeśli Syriusz nie weźmie się w garść.

Nie, żeby Orion mu to zrobił. Arcturus zrobił to Orionowi i chociaż był szczęśliwy z Walburgą, nie oznaczało to, że chciał zrobić to samo swoim synom. Ich ojciec chciał, by sami znaleźli sobie partnerki, o ile będą to szanowane młode kobiety.

To nie był pierwszy raz, kiedy Harry widział, jak rodzice wywierają na niego presję, by znalazł sobie dobrą partię, ale zrobi to po swojemu. Jeśli znajdzie kobietę, która mu się spodoba, zostanie z nią. Jeśli nie, to nie.

Nic z tego nie miało znaczenia dla Syriusza, który nie odzywał się do niego od czasu wyprawy na kemping. Wiedział, że to nie potrwa długo, zanim cała sprawa wypłynie na wierzch, prawdopodobnie w najbardziej publicznym dostępnym miejscu, ale wtedy będzie się tym martwił.

- Crouch, Bartemius.

Spojrzał na małego pierwszoroczniaka. Harry uniósł zaciekawiony brew.

Wiele się zmieniło, odkąd przybył do szkoły, a przynajmniej tak lubił myśleć. Ludzie, o których wiedział, że byli Śmierciożercami, znajdowali teraz dobrą pracę i nie dołączali do gangu. Do diabła, Elliot Greengrass, który wcześniej był notorycznie neutralny, został Aurorem i walczył z atakami terrorystycznymi Voldemorta. Więc z pewnością wywierał wpływ.

A ten Bartemius Crouch Jr nie był tym, którego znał.

Był niewinnym jedenastolatkiem, podobnie jak Peter, kiedy spotkał go po raz pierwszy w tych nowych czasach, więc wstrzymał się z osądem. Wiedział, że Barty poszedł do Voldemorta, ponieważ ten zwracał na niego uwagę, podczas gdy jego ojciec nigdy tego nie robił. Więc może mógłby pomóc chłopcu. Do diabła, radził sobie z Severusem Snapem ze wszystkich ludzi, Barty nie mógł być zbyt trudny.

- Slytherin!

Harry zaklaskał, siedząc naprzeciw młodszego Lestrange'a. Drugi nastolatek wahał się co do ich przyjaźni, ale nie deklarował chęci gonienia za miejscem w szeregach Śmierciożerców Voldemorta. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę, że Harry lubił wygłaszać swoje "teorie spiskowe" dotyczące prawdziwej tożsamości Voldemorta, chłopak prawdopodobnie przemyślał swój wybór.

Do diabła, może tym razem nazwisko Lestrange przetrwa.

***

- No dobrze, witajcie w Slytherinie. - Klasnął w dłonie. Harry spojrzał na nowych pierwszaków, uśmiechając się przy tym. Byli tak mali, że było to wręcz urocze. Bez względu na to, jak często miał obowiązki ze stanowiska prefekta, uwielbiał przedstawiać małych pierwszaków.

- Nazywam się Turais Black, dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, i jestem szóstorocznym prefektem dla naszego cudnego domu. Będę was oprowadzał na lekcje i z powrotem przez pierwszy tydzień szkoły, więc jeśli macie jakieś pytania, nie bójcie się pytać.

- Naprawdę jesteś Wężoustym?

Przerywając swoją wypowiedź, Harry pozwolił swoim oczom przeskanować źródło głosu, wpadając na młodą dziewczynę, która wyglądała trochę jak Pansy Parkinson. Przynajmniej z twarzy, którą pamiętał. Tylko ta była blondynką. Musi być z nią spokrewniona.

- W rzeczy samej. Dom Slytherina jest znany z przebiegłości i ambicji. To nie jest przepustka do znęcania się nad pierwszym puchonem, którego zobaczycie, bez względu na plotki, które słyszeliście, nie znoszę znęcania się, a profesor Slughorn dał mi wolną rękę w kwestii kar dla tych, którzy zostaną przyłapani na znęcaniu się. I nie zinterpretujcie tego zdania źle, myśląc, że jeśli ujdzie wam to na sucho, to nic wam nie grozi. Bo was złapię. Zapytajcie dowolną osobę tutaj, a na pewno wam to powie. Teraz, jako najbardziej ambitny dom, nasza głowa domu oczekuje dobrej pracy klasowej, abyście uważali i uczyli się. Wykonujcie swoją pracę, pytajcie, jeśli macie jakiś problem.

Kolejna ręka podniosła się i Harry powstrzymał westchnienie, gdy po raz kolejny mu przerwano.

- Tak?

- Czy to prawda, że znalazłeś Komnatę Tajemnic? - Wszyscy pierwszoroczni zdawali się być podekscytowani, a Harry oparł się pokusie przewrócenia oczami.

- Tak, znalazłem. Nie, nie ma tam ducha Salazara Slytherina, tak, zabiorę was tam wszystkich, nie, nie teraz.

- Więc kiedy?

- W drugą sobotę szkoły zorganizuję wycieczkę dla wszystkich pierwszorocznych, którzy chcą się tam wybrać. Wasze dormitoria znajdują się na końcu schodów, więc spotkamy się tutaj o wpół do siódmej rano, jeśli chcecie przewodnika z powrotem do Wielkiej Sali.

Time to Put Your Galleons Where Your Mouth Is || Tłumaczenie Harry PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz