Pierwszy cios

338 31 0
                                    

#emifightsFF  

W słuchawkach na maksymalnej głośności leciała właśnie piosenka Foo Fighters, gdy siedziałam przy biurku i wybierałam zdjęcia do kolejnego wydania Vendetty, modowego czasopisma z siedzibą w Los Angeles. Na każdej fotografii widziałam inną, lepiej lub gorzej ubraną, gwiazdę branży filmowej z jakiejś gali nagród w Europie, na której nie mogłam się pojawić, ponieważ szefowa stwierdziła, że bez papierka (tzn. dyplomu ukończenia studiów) nie będzie mnie dalej zatrudniać, więc lepiej żebym napisała „najlepszą pracę magisterską jaką widział Kalifornijski Instytut Sztuki ". Takim oto sposobem pojawił się tam jakiś inny wysłannik, a mnie uświadomiono w jakim punkcie pisania tej „najlepszej" pracy jestem. Otóż byłam w punkcie zerowym, ale przecież miałam jeszcze prawie cały rok akademicki.

- Emily, do czwartej chcę widzieć twój materiał na moim mailu!

Spojrzałam na blondynkę, która w białej, prostej sukience i kremowych obcasach Louisa Vuittona przemierzała korytarz w drodze na lunch. Zatrzymując się przy moim gabinecie, szukała właśnie czegoś w swojej nieco ciemniejszej od butów torebce od Coco. Kiwnęłam głową ze zrozumieniem, uśmiechając się do pani Morgenstern i wróciłam do pracy. Bogu dziękowałam za polski wynalazek, dzięki któremu mogłam słuchać muzyki i jednocześnie nadal być świadomą tego, co działo się w redakcji i w ogóle na świecie. Gdyby nie to, pewnie wylądowałabym na dywaniku pani redaktor już z milion razy, a mimo to nadal nie byłabym wylana, bo skoro jestem pierwszą osobą bez „papierka", która prowadzi własną rubrykę, to chyba coś znaczy?

Normalną osobę pożegnałaby pewnie po pierwszych dziesięciu, ale ja byłam chyba jednak zbyt cennym nabytkiem, by pozbyć się mnie za taką głupotę. Zawsze wkładałam w to, co robię sto procent, a może nawet jeszcze więcej siebie. Głównie z dwóch powodów. Po pierwsze uwielbiałam to robić i wiedziałam, że to jest to i że ucierając nosa rodzicom (głównie matce), zrobiłam dobrze. A po drugie – praca pozwalała mi zapomnieć o przeszłości i ułożyć nowe życie. Może to trochę nagięcie rzeczywistości, bo miałam mnóstwo okazji, by na wyjazdach służbowych spotkać się z przeszłością lub chociażby dostać materiał od kogoś innego, który by do przeszłości nawiązywał, ale przyzwyczaiłam się do tego. Zresztą, chyba Boża opatrzność nade mną czuwała, bo nie pojawiłam się jeszcze na żadnej imprezie muzycznej, na której znalazłby się zespół, u którego pracowałam swego czasu. I oby tak zostało jak najdłużej.

Czemu tak bardzo mi na takim stanie rzeczy zależało? Nie dlatego, że ich nie cierpiałam, bo po tym jak wyjaśniliśmy sobie sprawę z CatchCeleb jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy i teraz ogromnie za nimi tęskniłam. Od pięciu lat utrzymywałam jakiś tam kontakt jedynie z Niallem i Harrym, ponieważ zdarzało się, że odwiedzali Isabelle lub Jacoba w tym samym czasie co ja lub gdy dzwoniłam do moich przyjaciół na Skype. Częściej jednak widywałam Horana, bo oprócz tego, że z Is widziałyśmy się na żywo raz na kilka miesięcy, to nic się nie zmieniło, mimo że zamieszkałyśmy na dwóch końcach świata. Moore została w Londynie, a ja wyjechałam do Los Angeles na studia i na Wyspy wracałam tylko na kilka dni z okazji świąt Bożego Narodzenia. Za to Isabelle odwiedzała mnie w Ameryce nieco częściej, bo chłopcy często tu zaglądali, by nagrywać albumy, teledyski, odbierać nagrody lub po prostu koncertować. Jednak jeśli Isabelle już się tu zjawiała, to było to jedynie zimą lub latem, bo wtedy miała przerwy w roku akademickim, bo tak jak i ja poszła na studia, więc nie mogła sobie pozwolić na częstsze wyjazdy.

Jednak wracając do zespołu... Po prostu im większa część zespołu miałaby ze mną kontakt, tym częściej musiałabym widzieć lub słuchać o Zaynie. A tego nie chciałam, mimo że w ciągu ostatnich dwóch lat to uległo zmianie, bo Malik odszedł z zespołu. Jednak wiem, że chłopcy i menadżerowie zespołu patrzą na każdy ruch Zayna. Zresztą nie tylko oni. Cały świat patrzy na niego od tamtego momentu, w tym i ja. Z cholernej ludzkiej ciekawości, a także z zawodowego obowiązku bycia na bieżąco. Ostatnio jednak udało mi się to zwalczyć. I myślę, że gdy ostatecznie zabiorę się do pisania pracy magisterskiej, to ta rzecz będzie tylko wspomnieniem i już do tego nie wrócę. Chociaż i tak długo mi to zajęło, bo pięć lat to prawdziwa wieczność.

Emi Fights ✖ malik, lloydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz