Siódmy cios

192 15 0
                                    

#emifightsFF  

Nie wiedziałam dlaczego się zgodziłam na spotkanie z Malikiem, gdy zadzwonił do mnie następnego dnia. Liczyłam chyba na chociaż jedno słowo zapewnienia z jego strony, że najbliższe miesiące tylko wydają się takie straszne, a wcale takie nie będą. Innego jednak byłam zdania, gdy przejeżdżając pod jego mieszkaniem, zauważyłam chmarę fotoreporterów i natychmiast kazałam taksówkarzowi jechać dalej. Wysadził mnie dwa budynki później, a ja od razu po zatrzaśnięciu za sobą drzwi zadzwoniłam do Zayna.

- Mogłeś mi powiedzieć, że koczują tu moi koledzy z branży – mruknęłam niechętnie, gdy odebrał. - Jakim cudem mam się dostać do środka niezauważona?

- Zakryj czymś twarz i wejdź, prosta sprawa.

- Jesteś idiotą, Malik. Mam nadzieję, że gdy będę już u góry, jakoś mi to wynagrodzisz – fuknęłam w odpowiedzi i rozłączyłam się, a potem wcisnęłam telefon do torebki.

Spojrzałam bezradnie na kilkunastu paparazzi, którzy stali kilkanaście metrów ode mnie, tuż przed wejściem do apartamentowca, w którym mieszkał mój wciąż były chłopak. Pokręciłam zrezygnowana głową i ciężko wzdychając, ruszyłam w ich stronę. Poprawiłam szalik, by zakryć jak największą część twarzy, a potem weszłam w ten szukający sensacji tłumek, modląc się w duchu o to, żeby mnie nie rozpoznali. Modlitwom towarzyszyły również myśli o mojej lekkomyślności, która mnie tu przyprowadziła. Byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby nazwać to głupotą.

Zaledwie wczoraj widziałam się z Jacobem i opróżniałam z nim butelkę taniego wina ze sklepu naprzeciwko, a to wszystko z powodu Zayna i jego powalonego menadżera. Natomiast dzisiaj rano zostałam obudzona przez telefon Malika i nie wiedziałam, czy bardziej mnie męczył jego głos w słuchawce czy kac. Chciał się spotkać i wyjaśnić parę spraw zanim zdecyduję co robić. Pewnie Simpson kazał mu mnie namówić na współpracę, mogłam się założyć, że tak właśnie było. Szkoda tylko, że to nawet nie było potrzebne. Łudziłam się jednak wciąż, że rzeczywiście coś sobie wyjaśnimy.

- Cała, zdrowa i niesfotografowana? - przywitał mnie w wejściu Zayn, a ja wywróciłam oczami, mijając go w progu.

- Masz szczęście, że jest zima – mruknęłam, ściągając szalik.

Brunet pomógł mi zdjąć płaszcz, a potem razem z szalikiem powiesił go na wieszaku w korytarzu, zapraszając mnie w głąb mieszkania. Niepotrzebnie rzucił uwagą o tym, że rozkład zdążyłam już poznać, gdy ostatni raz tu byłam, ale puściłam ją mimo uszu. Okazało się, że miałam w sobie jeszcze resztki zdrowego rozsądku, którego brak doprowadził mnie do tego miejsca. Takie zguby zawsze się znajdują – niekoniecznie, gdy ich najbardziej potrzebujemy, ale się znajdują.

- To, co masz mi do powiedzenia, hm? - spytałam, siadając na kanapie w jego salonie.

- Naprawdę chcesz mnie wysłuchać? - zdziwił się.

- A ty myślisz, że co ja tu robię?

- Podziwiasz widoki – zaśmiał się, siadając obok mnie.

- Masz na myśli widoki za oknem? - uśmiechnęłam się do niego, mierząc go wzrokiem.

Mogłam go nienawidzić po tym, co zrobił kilka lat temu. Jednocześnie nadal go poprzez te wszystkie lata kochałam. Mogłam mieć ochotę udusić go własnymi rękami za każdy bezczelny komentarz i szyderczy niemal uśmiech, których słyszałam dziesiątki w ciągu ostatnich kilku dni. I tak samo bardzo chciałam znowu poczuć smak jego ust. Mogłam mieć go po dziurki w nosie i w tej samej chwili łaknąć jego obecności. Nie cierpiałam tej bipolarnej zakochanej idiotki, którą się przez niego stałam, ale po prostu nią byłam. Nie potrafiłam się zmienić z dnia na dzień, mimo że dawał mi do tego wyraźne powody. Nawet teraz miałam ochotę żartować z nim jak za starych dobrych czasów, pamiętając o tym, że wciąż jest pionkiem Simpsona.

Emi Fights ✖ malik, lloydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz