Rozdział 4

1K 79 19
                                        

Leo

No dobra. Może nie zachował się zbyt rozsądnie. Ale... nie miał wyboru! Musiał przecież odejść! Jednak nie mógł sam sobie wmówić, że postąpił właściwie...

Westchnął, opierając czoło o chłodną szybę.

Autobus zawsze był dobrym początkiem ucieczki. Zazwyczaj wsiadał do jednego, później przesiadał się do kolejnego i tym sposobem gubił goniących go policjantów i prokuratorów.

Oczywiście, tym razem wyglądało to inaczej, ponieważ wiedział, że jego przyjaciele nie będą go szukali. Nie mogli. Ale w Leonie wciąż jednak żyła głupia nadzieja, że za nim podążą. Co było idiotycznym pomysłem! Przecież nie chciał być odnaleziony, prawda? Prawda! Ech... Nawet w jego głowie nie brzmiało to szczerze.

Wysiadł w jakiejś małej nadmorskiej miejscowości, jakich wiele można spotkać w Grecji. Wiedział, że nie oddalił się jeszcze na wystarczającą odległość i że powinien zorientować się, gdzie dokładnie się znajduje, by móc zaplanować dalszą trasę. Czuł jednak przymus, by udać się na plażę. Jakieś dziwne wrażenie czy przeczucie... Zresztą, nigdy nie znajdował się na takiej prawdziwej plaży. Jasne, przepłynął ocean, ale to nie było to samo co teraz. Mógł poczuć ciepło ostatnich dogasających promieni słońca na powiekach oraz złociste drobinki piasku przesypujące się między palcami u stóp.

Leo w życiu nie widział czegoś tak pięknego. To przerastało jego wszelkie wyobrażenia. Zawsze myślał, że widok zachodu słońca na plaży był czymś kiczowatym, a przynajmniej tak to przedstawiało się w filmach. Jednak teraz z największą przyjemnością przysiadł na wydmach, rozkoszując się bezkresem morza. Po raz pierwszy od kilku tygodni – ba! miesięcy! – poczuł spokój. Spłynęło na niego tak długo wyczekiwane odprężenie. Co z tego, że świat może się skończyć za kilka dni? W tym momencie liczyło się tylko to, że on, Leo Valdez, był wolny i szczęśliwy. Tylko na jak długo?

Nie liczył upływających sekund, minut, godzin. Słońce już dawno zaszło, lecz on wiedział, że nie może jeszcze odejść. Na niebie pojawiły się gwiazdy. Miał wrażenie, że na coś czeka. Tylko na co? Tego nie wiedział. Czuł, że to coś ważnego. Zresztą wierzył, że w życiu herosów nie było przypadków.

Nie zdziwił go aż tak bardzo widok kołyszącej się na falach tratwy, która powoli przybliżała się do brzegu. Wydawać mogłoby się, że to jakiś szalony bóg umieścił nagle na morzu tę prymitywną łódź. Leona jednak bardziej ciekawiła osoba, która znajdowała się na niej... Był to ktoś bardzo znajomy...

Poderwał się do biegu; zdjęto z niego klątwę nieruchomości. Czuł nieprzyjemne mrowienie w nogach, spowodowane zbyt długim siedzeniem. Jednak to nie miało znaczenia. Jeśli to była osoba, o której myślał... Ledwo zarejestrował zimno morza, gdy zaczął przedzierać się przez fale do tratwy. Z jego ust wyrwało się ciche westchnienie, gdy ujrzał .

Leżała skulona na belkach, wyglądając na o wiele mniejszą i chudszą niż zapamiętał. Bez trudu rozpoznał jej piękną twarz pokrytą rumieńcami, drobny nosek oraz karmelowe pasma włosów teraz o połowę krótsze. Dopiero po chwili zarejestrował, że dziewczyna była nieprzytomna. Delikatnie przyłożył dłoń do jej policzka, czując, że miała gorączkę.

– Kalipso? Sunshine*? – szepnął, czując jak zalewa go fala niepokoju. Nie wiedział, jakim cudem dziewczyna się tutaj znalazła. Leona nie obchodziło to, ale jeśli była chora... – Cholera – zaklął, gdy córka tytana dalej nie reagowała.

Przeniósł ją na brzeg. Tratwa od razu wyparowała – gdyby Leo nie czuł aż tak wielkiego niepokoju, to może zastanawiałby się nad tym dziwnym zjawiskiem, jednak musiał zająć się pewną wyjątkową dziewczyną...

Run againOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz