Rozdział 7

823 62 24
                                        

Percy

Wszystko szło źle. Praktycznie od chwili, gdy Leo ich opuścił, z niczym nie potrafili sobie poradzić. Wcześniej nie zdawali sobie sprawy, jak ważną robotę wykonywał ten chudy Latynos. A teraz... nie umieli go zastąpić.

Festus bardzo im pomagał, ale większość obowiązków spadła na Annabeth, która jako jedyna choć trochę znała się na inżynierii. Oczywiście, reszta załogi ją wspierała, ale Percy miał wrażenie, że bardziej przeszkadzają, niż naprawdę pomagają.

Nawet walki z potworami stały się dla nich większym wyzwaniem. Nie chciał pamiętać tych chwil, gdy każdemu przez głowę przemykało, że Leo bez problemu by sobie poradził, że z nim byłoby im łatwiej.

I teraz kolejny problem. Zbliżali się do Olimpii, a nie mogli skompletować zespołu, który udałby się na spotkanie z boginią Nike.

– Nie mamy wyjścia. – Percy przetoczył wzrokiem po messie, gdzie wszyscy się zgromadzili. – Albo pójdziemy w trójkę, albo... Nie. Nie mam już pomysłu.

Piper zacisnęła usta w cienką kreskę. Widać, że ostatnie wydarzenia nie wpłynęły na nią dobrze. Dziewczyna o indiańskiej urodzie martwiła się o Jasona, któremu teraz zmieniała opatrunek. Jej chłopak został przebity cesarskim złotem, które było wyjątkowo groźne dla herosów. Mogło ono dosłownie stopić jego duszę. Piper próbowała zachować optymizm, ale wiedziała, że syn Jupitera walczy teraz o życie.

– Musimy zaryzykować. Pójdę z tobą, Percy. I módlmy się, żeby to Nike jeszcze bardziej nie rozdrażniło – powiedziała stanowczym głosem.

Syn Posejdona wymienił z nad swoich niebieskich naleśników wzrok z Annabeth. Dziewczyna wyglądała na zmęczoną, ale dla Percy'ego i tak była piękna. Kręcone blond włosy związała w wysokiego koka, szare oczy lśniły typową dla niej inteligencją, a pomarańczowa obozowa koszulka – stały element jej ubioru – zawsze go jakoś uspokajała. To była Annabeth, którą znał odkąd skończył dwanaście lat. Przeżyli ze sobą tyle różnych przygód, mieli za sobą wygraną wojnę z tytanami i udało im się wyjść z Tartaru – z Gają też sobie poradzą!

– Piper, jak już mówiłam, jesteś córką Afrodyty, z którą Nike często rywalizuje, więc... – zaczęła Annabeth.

– Ale ty i Percy nie możecie iść razem, bo się pozabijacie, a Jason nie jest w stanie. – Dziewczyna jej przerwała, skubiąc niebieskie pióro, które miała wplecione we włosy. – Muszą iść dwie osoby od strony greckiej, by została zachowana równowaga ze stroną rzymską. Frank i Hazel jako Rzymianie. Ja i Percy jako Grecy. Nie widzę innego rozwiązania. A zresztą, może uda mi się na nią jakoś wpłynąć magicznym głosem.

– Gdyby był Leo, nie mielibyśmy tego problemu – mruknęła w swoją miskę z płatkami Hazel. Czarnoskóra dziewczyna ciężko znosiła rozstanie z Valdezem, z którym bardzo się zaprzyjaźniła. Wciąż odczuwała wyrzuty sumienia, że go nie zatrzymała.

– Gdyby był Leo, nie mielibyśmy teraz wielu problemów. Ale schrzaniliśmy sprawę i od nas odszedł. – W głosie Franka nie było żalu ani smutku. Ten chińsko-kanadyjski, wielki chłopak wydawał się po prostu ponuro zrezygnowany. – Musimy się skupić na naszym zadaniu i dotrzeć do Aten, gdzie może uda nam się z nim spotkać.

Percy'ego wciąż zadziwiała zmiana, która zaszła w jego przyjacielu. Z niepewnej niezdary zmienił się w prawdziwego przywódcę. Kiedyś bałby się tak otwarcie mówić przy nich wszystkich, a teraz... wydawał się być nieustraszony.

– Syn Posejdona, córka Afrodyty, syn Marsa i córka Plutona w jednym zespole? To nie skończy się dobrze... Chodźmy znaleźć boginię zwycięstwa! – wykrzyknął, wpakowując do buzi dwa naleśniki równocześnie i podrywając się od stołu.

Run againOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz