Trzy lata temu
Biegłam ile sił w nogach, przez ciemny już las, potykając się o własne nogi. Za sobą słyszałam łamane gałązki, co oznaczało, że on za mną biegnie. Moja długa sukienka, na końcach była już porwana. Wiatr rozwiewał moje mokre od potu włosy.
Przed oczami miałam jeszcze, scenę sprzed chwili. Czyli mojego konającego brata, który kazał mi uciekać. Więc to zrobiłam. W sumie nie wiem nawet czy on jeszcze żyje.
Do moich oczu napłynęły kolejne fale łez. Nagle poczułam silną, szorstką, męską dłoń zaciskającą się na mojej kostce, przez co runęłam jak długa na ziemie.
- Skarbie, czemu uciekasz? – usłyszałam czyjś szept tuż przy moim uchu. Szamotałam się lecz, mój oprawca trzymał mnie mocno w tali, leżąc pode mną – W sumie, wiesz co? Mam dobry dzień, więc... uciekaj. Ale pamiętaj, że i tak cię kiedyś znajdę
Te słowa mi wystarczyły by rzucić się do biegu. Miałam tylko nadzieje, że się nie zgubię i trawie do domu.
- Najszczersze kondolencje z powodu brata – usłyszałam jeszcze zachrypnięty głos.
Od razu wybuchłam płaczem. Mój kochany Harry.
Nie czując totalnie nic, po prostu osunęłam się na ziemie, a wszystko zalała ciemność.
Potem czułam tylko jakieś ręce pod kolanami. Tylko tyle... niech się dzieje najgorsze. Ja mam dość...