4. Władczynie czterech żywiołów cz. 2

125 24 90
                                    

Nowy Marcel nie myślał o tym, co zostawił za sobą, nie dziwił go zapach powietrza lub widok trawy, która reagowała na jego dotyk. Przestał postrzegać otaczający go świat przez pryzmat podziału na to, co normalne i dziwne. Wszystko przyjmował do wiadomości niczym dziecko, które pojmuje w sposób naturalny i instynktowny, po prostu akceptując nowe i nieznane zjawiska, które je otaczają. Nigdy przedtem się tak nie czuł.

Podążał za Kotem w głąb zielonego lądu. Dalej szli drogą, która przyprowadziła ich tu z ceglanej budowli zawieszonej w nicości. Jednak ścieżka, przekroczywszy prymitywną bramę z powitalną tabliczką, przestała znikać i teraz ciągnęła się zarówno za nimi jak i przed nimi. Na jej końcu, w oddali, majaczył wielki, kamienny zamek, przypominający piaskową budowlę. Wyglądał jak zbudowany dziecięcą ręką, nierówny i lekko pochylony, a dzięki swojej specyficznej formie, zdawał się żyć w naturalnej symbiozie z otaczającą go naturą. Był stabilny, ale jednocześnie sprawiał wrażenie, że za sprawą dotyku mógłby rozsypać się w jednej chwili w nieskończoną ilość ziarenek piasku - zupełnie niczym zamki budowane na plaży przez Marcela i jego rodzeństwo, kiedy ci byli jeszcze dziećmi.

Początkowo wydawało się, że zamek znajduje się całkiem niedaleko, jednak Marcel i Kot potrzebowali dobrej godziny szybkiego marszu, by wreszcie stanąć u jego bram. Przybliżenie się do budowli jeszcze bardziej spotęgowało wrażanie, że została ona wykonana z prawdziwego piasku. Zamek miał liczne wieżyczki i strzeliste okna, a ściany pokrywały wymyślne zdobienia - nieznane Marcelowi kwiaty wiły się wśród rzeźb groźnie wyglądających stworzonek. Jego piękno zapierało dech w piersiach, ale jednocześnie w zamku było coś niepokojącego. Nie dostrzegł żadnych ludzi kręcących się wokoło, mieszkańców, czy strażników - nikogo, kto mógłby być związany z tego typu miejscem. Czy ktokolwiek w ogóle tu mieszkał?

- Zamek Czterech Żywiołów - powiedział Zielony Kot, stając przed wrotami. - To siedziba królowych i cel naszej wędrówki.

Niespodziewanie drzwi otworzyły się same, wyraźnie zapraszając przybyszów do środka. Kiedy tylko chłopak i Kot znaleźli się wewnątrz, wrota trzasnęły za ich plecami, w jednej chwili odcinając ich od pięknego, słonecznego dnia. Wewnątrz panował mrok, którego nigdy nie rozjaśniało naturalne światło. Marcelowi zamkowy korytarz dziwnie skojarzył się z ciemnym przedpokojem w jego własnym starym domu. Zaskoczyło go, kiedy wspomnienie, wyraźne i ostre, wypłynęło niespodziewanie na jego świadomość. Czyżby pamięć powoli zaczynała się uspokajać po tym chaosie, który wywołał w niej pierwszy kontakt z Donikąd? W głębi duszy bardzo na to liczył. Nie chciał przecież tracić swoich własnych wspomnień, nawet tych nieprzyjemnych.

Podróż przez Zamek Czterech Żywiołów była niepokojącym doświadczeniem. Marcel i Kot szli przez labirynt ciemnych korytarzy, a cisza dzwoniła im w uszach. Podczas swojej wędrówki nie natknęli się na żaden ślad życia. Nie spotkali mieszkańców, czy służby - wyglądało na to, że oni sami byli tu jedynymi żyjącymi istotami.

- Gdzie oni wszyscy są? - zapytał w końcu chłopak, a jego głos zabrzmiał nienaturalnie głośno wśród głębokiej ciszy, która ich otaczała.

- Kto wszyscy? - zdziwił się Zielony Kot

- No nie wiem, jakaś służba czy coś? Wygląda na to, że jesteśmy tu zupełnie sami.

- Królowe nie potrzebują służby. - Głos Kota był stanowczy. - Ich moc nie wymaga dodatkowej pomocy.

Skręcili w kolejny korytarz, ale ten nie przypominał poprzednich pomieszczeń o gołych posadzkach i niskich sufitach. Tutaj na podłodze leżał długi dywan, który mienił się wszystkimi kolorami tęczy, a ściany zdobiły barwne malowidła. Wzrok Marcela zatrzymał się na dużym obrazie przedstawiającym szkarłatnego smoka ziejącego ogniem.

Zielony KotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz