45. Przewołać księżyc cz.2

11 5 2
                                    

Rosa i Marcel patrzyli jak księżyc odpływa, ale nie mogli w żaden sposób go powstrzymać. Oboje wypełniło gorzkie rozczarowanie. Owszem, udało im się wezwać księżyc, mało tego, zostali zabrani na podniebną przejażdżkę, ale czy coś im to dało? Czy zbliżyło ich to jakoś do celu? Wciąż nie dostali żadnej podpowiedzi, niczego, co pomogłoby im otworzyć Portal, Który Zabierał Wszystkich, w Miejsca, w Których Powinni Się Znaleźć i tym samym odszukać Zielonego Kota. A następnie, jeśli sprawy miały ułożyć się w ten właśnie sposób, przetransportować Marcela z powrotem do domu i być może zabrać tam na dodatek Rosę.

Wiatr zawiał silniej i nadpływająca fala rozbiła się o ich stopy. Marcel szybko odsunął się od brzegu.

Chłopak wytężył wzrok, próbując wypatrzeć jakiś znak wśród bezkresnych wód ogromnego jeziora bez drugiego brzegu, które rozciągało się przed nimi. Na próżno. Wśród czarnej, falującej tajemniczo na wietrze wody nie znajdowało się nic, co mogłoby dostarczyć im jakąkolwiek podpowiedź.

Nagle i zupełnie niespodziewanie Rosa wydała z siebie zduszony okrzyk. Spoglądała to na księżyc zawieszony na niebie wśród tysięcy migoczącym gwiazd, to na jego odbicie w wodzie połamane przez fale.

– Już wiem! – wykrzyknęła. – Wiem, co musimy zrobić! Och...

Oświetlona księżycowym światłem, jej twarz zdawała się być trupio biała.

– Wiesz? – zapytał Marcel.

W jego głosie zabrzmiało niedowierzanie. On jakoś dalej nie miał pojęcia.

Rosa wyciągnęła rękę i drżącą dłonią wskazała na odbicie księżyca w wodzie, które wyraźnie odcinało się od czarnej otchłani.

– To tam – powiedziała.

Marcel spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Mamy tam popłynąć? – zapytał. – I co?

– Och tak – odparła Rosa i westchnęła. – Myślę, że musimy popłynąć w miejsce, gdzie w wodzie odbija się księżyc.

– Mamy tam popłynąć? Tak po prostu?

– Nie tak po prostu – odpowiedziała Rosa. – Wejście do portalu musi znajdować się pod wodą!

– Tam może być strasznie głęboko – powiedział Marcel. – Myślisz, że damy radę oddychać pod powierzchnią przez tak długi czas? – dodał z powątpiewaniem.

– Dar Aer – odparła Rosa. – Wszystko wreszcie zaczyna mieć sens.

Marcel zawahał się. W końcu był to ich ostatni dar królowych żywiołów. Czy naprawdę powinni byli go użyć właśnie w ten sposób? Przecież później mógł okazać się niezbędny. Z drugiej jednak strony, czy miało być w ogóle jakieś później, jeśli utkwią na tej plaży, bez żadnego pomysłu co robić dalej?

– Jesteś tego pewna? Że to właśnie chce wskazać nam księżyc? – zapytał chłopak, wlepiając wzrok w tajemnicze oblicze półksiężyca, jakby spodziewając się, że ten jednak postanowi do nich przemówić i dać im jakąś cenną wskazówkę.

– Oczywiście, że nie jestem pewna – odparła Rosa. – Ale masz jakiś lepszy pomysł? Nie możemy tu przecież tkwić do rana.

Marcel nie miał lepszego pomysłu. Jak zwykle wolał zdać się na decyzję kogoś, kto o Donikąd wiedział więcej od niego. Wyjął z kieszeni dar królowej Aer. Woreczek był naprawdę malutki. Wyglądało na to, że powietrza mogło starczyć tylko dla jednej osoby.

– Myślisz, że to nie za mało dla nas dwojga? – zapytał chłopak wpatrując się w skórzany woreczek. – Wydaje mi się, że tego powietrza nie ma zbyt wiele.

– Myślę, że starczy tylko dla jednego z nas – szepnęła Rosa. Głos lekko jej drżał. – Dla ciebie – dodała.

Palce chłopaka zacisnęły się na skórzanym woreczku.

– Rozumiem, jeśli wolisz zostać – powiedział, choć w głębi duszy wcale nie chciał się z nią rozstawać.

Rosa zaśmiała się dziwnie wysokim śmiechem, w którym nie było jednak ani krztyny wesołości.

– Oczywiście, że nie chcę zostać sama na tej przeklętej plaży – powiedziała. – Za kogo ty mnie masz? To w równym stopniu moja historia, co twoja. Ja po prostu tego nie potrzebuję. Potrafię oddychać pod wodą. Dam sobie radę.

– Potrafisz?

Rosa skinęła głową.

Nie wiedząc co innego mógłby zrobić, Marcel delikatnie rozplątał rzemyk, którym związany był woreczek. Szybko, w obawie, że ulotna zawartość może w każdej chwili uciec, przytknął woreczek do ust. Poczuł jak jego płuca wypełnia mroźne powietrze. Miał wrażenie jakby ich pojemność zwiększyła się kilkakrotnie, wiedział, że byłby w stanie przebiec dziesiątki, ba! setki kilometrów bez najmniejszej zadyszki. Czuł, że ten jeden oddech mógłby starczyć mu na całe życie.

– Świetnie. A teraz chodź – powiedziała Rosa i pociągnęła go za rękaw. – Jestem ci coś winna. Od bardzo dawana. Od dnia, w którym się spotkaliśmy. Już dłużej nie mogę tchórzyć i zwlekać. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Prawdę. Jestem ci winna prawdę.

Zielony KotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz