Wielokolorowa tęcza przecinała niebo, wznosząc się wysoko nad wzgórzami i lasami. Każdy z czwórki wędrowców wyobrażał sobie ten widok już od jakiegoś czasu, usilnie chcąc go nareszcie ujrzeć. A teraz pojawiła się naprawdę i wznosiła się przed nimi, niczym gigantyczny, sięgający niebios most. Jeśliby wierzyć donikańskiej logice, oznaczało to, że tęcza chciała, by udali się na jej drugi koniec. Dała im się odnaleźć.
Deszcz tymczasem padał coraz słabiej, a słońce nieśmiało przeświecało przez ciemnogranatowe chmury. Pachniało mokrą, zimną ziemią. Podobny zapach zawsze kojarzył się Marcelowi z późną wiosną. Zapowiadał się naprawdę wspaniały dzień.
– Ruszajmy – zakomenderował Zielony Kot. W jego głosie dało się usłyszeć wyraźne podniecenie. – Nie możemy przecież dać jej zniknąć.
Oczywiście nie mogli zwlekać. Nikt nie był przecież pewien, jakie są zwyczaje tęczy – nawet dla rodowitych Donikan, takich jak Zielony Kot, Rosa i Ela, stanowiła ona tajemnicę. Nigdy nie można było mieć całkowitej pewności, jak długo tęcza zechce pozostać na niebie.
Nie marnując ani chwili, ruszyli więc w stronę tęczy. Nic nie wskazywało jednak na to, by szybko mieli dotrzeć do pierwszego z jej końców, nie mówiąc już nawet o drugim, który stanowił ich cel. Co gorsza, po jakiejś godzinie od wymarszu nastąpiło załamanie pogody, a deszcz, zamiast słabnąć, jak się przecież wcześniej wydawało, wzmógł na sile. Na szczęście nie miało to w ogóle wpływu na tęczę. Ta wciąż wznosiła się ponad drzewami, niewzruszona faktem, że przestały oświetlać ją promienie słońca. Donikańska tęcza musiała rządzić się najwidoczniej własnymi prawami, zupełnie jak wszystko tutaj.
– Ja pieprzę! Ona się oddala, a nie przybliża! – warknęła Ela, mierząc tęczę zirytowanym spojrzeniem.
Deszcz lał się z nieba strumieniem mocnym jak z prysznica. Każdy momentalnie przemókł do suchej nitki.
Rosa obróciła się w stronę gęsi i wylądowała tyłkiem w wielkiej kałuży. Marcel podał jej rękę i podciągnął przyjaciółkę do pozycji stojącej.
– Plusku plusku w świeżym błotku! – zawołał wesoło Zielony Kot, a po chwili dodał – Cholerna Aqua. Deszcze szaleją. Nie powinno teraz tak padać. Wydaje mi się, że żywioł wymyka jej się spod kontroli.
Rosa tymczasem znów wylądowała w kałuży wody. Marcel ponownie chwycił ją za rękę, by pomóc jej wstać. Chłopaka zdziwiło bijące od niej ciepło – jego samego ziąb przenikał go aż do kości.
– Rosa, wszystko w porządku? – zapytał.
– Mmmm – odparła, choć Marcel wcale nie był pewien, czy nie kłamała. Wyglądała na osłabioną. Wciąż trzymała się kurczowo jego ręki. – Muszę tylko chwilę odpocząć.
– Dobrze się czujesz? Co jest?
Pokiwała głową i po chwili ruszyła przed siebie. W tym momencie oboje zdali sobie sprawę, że Zielony Kot i Ela gdzieś zniknęli.
– Tam! – Marcel wskazał dwie sylwetki, których kontury rozmywały się w rzęsistym deszczu.
W miarę jak Marcel i Rosa przybliżali się do owych postaci, te coraz bardziej zaczęły przypominać kota i gęś, którzy nerwowo rozglądali się dookoła. Kiedy przyjaciele znaleźli się tak blisko, że byli w stanie rozróżnić poszczególne słowa wypowiadane przez tę dwójkę, zostali wreszcie zauważeni.
– Może tam koło rzeki... JESTEŚCIE! – wykrzyknął Zielony Kot. – Na cztery żywioły, czy wy zawsze musicie się gubić? Byliśmy przekonani, że ten cholerny deszcz zmył was z powierzchni ziemi. We łbach wam się poprzewracało!
CZYTASZ
Zielony Kot
FantasyZielony Kot to powieść pełna dowcipu, doprawiona sporą dozą absurdu. Ciepła i przyjemna jak kakao w mroźny wieczór. Jeśli lubisz zwariowane historie, pokręconych bohaterów i masz ochotę się trochę pośmiać - zapraszam do lektury! Marcel to nieco rozt...