30. Końce i nowe początki cz.2

9 4 7
                                    

Po śniadaniu składającego się ze świeżych bułeczek i twarożku, naprawdę trudno było wymyślić wymówkę, by Marcel, Rosa, Zielony Kot i Ela nie ruszyli wreszcie w drogę, by szukać drugiego końca tęczy, jak zakładał ich pierwotny plan. Zgodnie z wcześniejszymi podejrzeniami Marcela, rzeczywiście okazało się, iż po Święcie Kwiatów przespali cały dzień i noc, gubiąc tym samym okrągłą dobę. Świadomość, że cały dzień odszedł w niebyt, zanim zdążyli go nawet zauważyć, była trochę niepokojąca i dziwna.

Wszystko jednak kiedyś się kończy. To co dobre, to co mniej i na szczęście to co zupełnie złe także. Pobyt w domu przyjaciół Zielonego Kota zaliczał się oczywiście do tej pierwszej kategorii i dlatego tak trudno było go opuszczać.

Cała szóstka stała na werandzie domu Lili i Berna, coraz dłużej odwlekając moment, kiedy trzeba będzie powiedzieć ostatnie „do widzenia" i ruszyć w dalszą drogę. Atmosfera między Marcelem i Lilą wciąż była trochę napięta.

– Lila – powiedział chłopak, który nie chciał rozstawać się z nią, nie wyjaśniwszy wszystkiego do końca. – Nie bardzo wiem, co złego zrobiłem, ale na wszelki wypadek przepraszam. – Zabrzmiało to trochę niefortunnie.

Lila niespodziewanie wybuchnęła śmiechem.

– Nie bądź głupi – odparła. – Nie masz mnie za co przepraszać. Nie mnie. – Nagle kobieta uderzyła się dłonią w czoło, co wprawiło Marcela w lekką konsternację. – Byłabym zapomniała! – krzyknęła, wpadając z powrotem do domu. – Przecież coś dla was mam!

Wróciła po kilku minutach. W ręce trzymała wiklinowy koszyk przykryty ściereczką. Kiedy delikatnie ją uchyliła, spod ściereczki buchnęła woń przypominająca mieszankę starego żółtego sera, niepranych skarpetek i siekanej cebuli. Czy ten osobliwy prezent był przejawem urazy, którą Lila wciąż żywiła do Marcela z niewiadomego powodu?

– Przygotowałam dla was trochę suchaczka. Na wrogów – wyjaśniła, wyciągając z koszyka roślinę, wyglądem przypominającą pokrzywę. To ona wytwarzała ten niesamowity odór, który teraz zaatakował ze zdwojoną siłą. Wszyscy wydali z siebie odgłosy obrzydzenia. – Prosto z naszego ogródka.

– Suchaczek cuchnie – wyjaśniła kobieta, na powrót pakując roślinę do koszyka i przykrywając ją szmatką. Powietrze znów nadawało się do oddychania. – Ale warto go mieć przy sobie. Żeby stłumić smród, wystarczy ciasno owinąć go ściereczką zwilżoną w kokszu. Może zapakujecie go do waszej drobiny? – Lila spojrzała na Rosę, która skinęła głową i zdjęła z szyi maleńką szafeczkę na łańcuszku.

Dziewczyna postawiła szafeczkę na ziemi i przykryła ją swoją drobną dłonią. Marcel obserwował wzrost szafki, a kiedy ta urosła wreszcie do odpowiednich rozmiarów, śledził wzrokiem Rosę, która wpakowała suchaczka do jednej z licznych szuflad i na powrót zmniejszyła drobinę.

– Wielkie dzięki, Lila – powiedział Zielony Kot.

– Mam nadzieję, że nie będziecie nigdy musieli go użyć, ale zawsze warto mieć coś takiego pod ręką – odparła kobieta z uśmiechem.

– No dobra! Jak to mówią, komu w drogę, temu czas. Powinniśmy ruszać – zakomenderował Zielony Kot. – Lila, Bern, moi drodzy, bardzo dziękujemy, że mogliśmy się u was zatrzymać! Jesteśmy wam naprawdę dozgonnie wdzięczni.

W odpowiedzi Lila rzuciła się każdemu z nich na szyję, w jej ślady poszedł też Bern, ściskając po kolei Zielonego Kota, Elę, Rosę i Marcela.

– Powodzenia! – wykrzyknęła kobieta. – Niech przygody się was trzymają. Pamiętajcie, że zawsze jesteście u nas mile widziani. Cała wasza czwórka!

– Dziękujemy! – odpowiedzieli chórem.

Nadszedł najwyższy czas, by wreszcie ruszyć w drogę, jeśli kiedykolwiek w ogóle mieli zamiar to zrobić.

Marcel natychmiast zrównał się z Rosą.

– Rosa?

– Hm?

Nawet na niego nie spojrzała.

– To co wcześniej powiedziała Lila...

Rosa natychmiast mu przerwała. Wydawała się być nieco zirytowana.

– Nie jestem na ciebie zła o to, że spodobała ci się Dalia i dlatego bawiłeś się z nią całą noc. Ile razy mam to powtarzać? Dlaczego wam wszystkim wydaje się, że wiecie lepiej jak się czuję, niż ja sama? Przecież to jest zupełnie absurdalne.

Marcel nie zamierzał dać za wygraną. Nie był pewien, czy Rosa naprawdę tak myśli, czy może myśli co innego, a mówi to, co myśli, że on chce usłyszeć. Nie przepadał za tym, kiedy relacje między ludźmi nagle robiły się tak skomplikowane. Wolał więc od razu je wyprostować.

– Wiem, że wszyscy zostawiliśmy cię na Święcie Kwiatów samą. To nie było okej.

– Może i nie – zgodziła się. – Ale nie rozumiem po co to teraz roztrząsać.

– Bo widzę, że jesteś zmartwiona!

Rosa prychnęła.

– I od razu zakładasz, że musi to mieć związek z tobą?

To momentalnie zamknęło mu usta. Czyżby coś innego wydarzyło się podczas Święta Kwiatów, co zmartwiło Rosę i czym najwidoczniej nie chciała się z nim podzielić? Na to wyglądało. Postanowił jednak nie drążyć tematu. Stwierdził, że jeśli Rosa będzie chciała, sama powie mu o co chodzi. W stosunku do niej takie rozwiązanie zawsze sprawdzało się najlepiej.

– Co my teraz tak właściwie zamierzamy zrobić? – tym razem Marcel zwrócił się do Zielonego Kota.

Ten spojrzał na niego jak na wariata.

– To chyba jasne? Szukamy drugiego końca tęczy! Myślałem, że już to do ciebie dotarło, ale najwidoczniej byłem w błędzie.

– Tak po prostu? – zapytał z powątpiewaniem chłopak. – Zamierzamy iść przed siebie w nadziei, że się na niego natkniemy?

– Mniej więcej – odpowiedział Zielony Kot. – Uważam, że jeśli jest nam dane dostać się na drugi koniec tęczy, to prędzej czy później spotkamy ją na swojej drodze.

Chłopakowi nie wydawało się to wcale takie oczywiste, ale wiedział już dobrze, że Donikąd rządziło się własnymi prawami.

Marcel, Kot, Rosa i Ela powoli oddalali się od miasteczka. Zostawiali w tyle codzienny hałas, który po Święcie Kwiatów momentalnie wrócił na ulice, zupełnie jakby nigdy ich nie opuszczał. Podążali w stronę przygody. Nikt nie wiedział, co miała przynieść przyszłość, ale było to na swój sposób pociągające. Nawet jeśli Marcel wiedział, co czeka go na samym końcu – powrót do punktu wyjścia. Powrót do domu.

Zielony KotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz