Długa, zwarta kolumna Ludzi Oka szła ku nim jednostajnym, miarowym tempem. Nie wiadomo skąd pojawili się tak nagle na magicznej polanie zawieszonej wśród odmętów czarnych wód. Zmaterializowali się bez żadnego dźwięku, który świadczyłby o ich przybyciu i mógł stanowić ostrzeżenie. A może byli tutaj przez cały czas, zlani z tłem niczym kameleony?
Wszyscy w czarnych pelerynach, z tatuażami trzecich oczu na czołach, zbliżali się do Marcela i Rosy, którzy zastygli w bezruchu ze zdumienia i strachu. Nie mieli pojęcia skąd czarownicy wiedzieli jak znaleźć tę magiczną ukrytą polanę i jak to się stało, że udało im się to tak szybko, mimo że w przeciwieństwie do nich samych nie dysponowali przecież mocą Merlina. Wszystko poszło nie tak.
Rosa wyciągnęła drżącą dłoń w stronę złotej klamki. Była gotowa nacisnąć ją w każdym momencie, by otworzyć portal i zniknąć w jego wnętrzu, kiedy człowiek idący na przedzie maszerującej kolumny przemówił spokojnym, głębokim głosem:
– Witajcie. Przybywamy w pokoju. Nie chcemy was zabić, zranić ani skrzywdzić w żaden inny sposób. Chcemy tylko z tobą porozmawiać, Roso. Mamy kilka ważnych spraw do omówienia, które mogą cię zainteresować – powiedział czarownik. Marcel nie kojarzył go z ich poprzedniego spotkania, ale oczywiście zbyt dużo się wtedy działo, by chłopak mógł zapamiętać twarze wszystkich Ludzi Oka.
Mężczyzna nie wspomniał ani słowem o Portalu, Który Zabierał Wszystkich w Miejsca, w Których Powinno Się Znaleźć, ba!, nie rzucił nawet jednego spojrzenia na drewniane drzwi ze złotą klamką zawieszone w powietrzu. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakby kwestia portalu w ogóle go nie interesowała, a przynajmniej nie stanowiła dla niego priorytetu. Wzrok czarownika był utkwiony tylko i wyłącznie w Rosie.
Tymczasem Marcel zauważył kątem oka, że ciałem jego przyjaciółki przeszedł dreszcz. Nic nie odpowiedziała i nie ruszyła się ani o centymetr. Jej dłoń zatrzymała się w powietrzu, w połowie drogi do złotej klamki portalu.
Czarownicy otoczyli przyjaciół półkolem. Z nieodgadnionych twarzy Ludzi Oka nie dało się odczytać żadnych emocji, które mogłoby świadczyć o ich nastawieniu. Wszyscy po prostu patrzyli na Rosę i Marcela, zastygli bez ruchu niczym posągi. Wszyscy oprócz jednego. Młody czarownik stojący z prawej strony półkola sprawiał wrażenie, jakby toczył w sobie jakąś wewnętrzną walkę. Rzucał nerwowe spojrzenia na przemian na Marcela i Rosę, portal oraz swoje stopy. Miał ostre rysy, a jasne włosy spływały mu miękkimi falami na ramiona. W jego zielonych oczach było coś dziwnie znajomego, choć Marcel nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej się spotkali.
– Roso – powtórzył czarownik i podszedł do dziewczyny, która cofnęła się o krok w stronę Marcela. Chłopak złapał ją za rękę żeby dodać jej otuchy.
Wciąż nikt nie wspomniał o portalu. O co tutaj chodziło?
– W porządku – powiedziała Rosa. Jej głos brzmiał stanowczo i pewnie. – Porozmawiamy z wami, ale najpierw chcemy wiedzieć gdzie jest Zielony Kot.
– Rozumiem. – Czarownik skinął głową. – Jest dużo spraw, które chciałbym poruszyć. Myślę, że powinniśmy zacząć od początku, byś jak najlepiej wszystko zrozumiała, Roso. To ważne.
– W porządku – powtórzyła Rosa, nie pytając skąd czarownik znał jej imię.
– Myślę, że możemy usiąść – zasugerował mężczyzna i usiadł na ziemi.
Marcel i Rosa niepewnie poszli w jego ślady. Czarownik tymczasem wyjął zza pazuchy trzy mieniące się wszystkimi kolorami tęczy perły i podrzucił je wysoko w powietrze. Perły wybuchły, pozostawiając po sobie kłęby dymu. Kiedy tylko dym opadł, na trawie zmaterializował się niewielki czajniczek oraz trzy perłowe czarki do herbaty. Czarownik sięgnął do kieszeni szaty i wyjął z niej niewielką kulkę zbitych liści. Podniósł wieczko czajniczka i wrzucił kulkę do gorącej wody. Herbata rozkwitła niczym egzotyczny kwiat. Czarownik odczekał w milczeniu kilka minut, po czym rozlał napar do trzech jednakowych czarek. Płyn miał delikatny, złotawy odcień.
– Nie ma to jak rozmowa przy herbacie – powiedział czarownik, wręczając Marcelowi i Rosie dwie niewielkie czarki pełne złotego płynu. – Ja mam na imię Albert. Zaparzyłem dla nas pyszną herbatę zbieraną we mgle ze zbocza Góry Skalistej.
Rosa i Marcel rzucili mu nieufne spojrzenia. Żadne z nich nie tknęło napoju.
– Nie macie się czegoś obawiać. – Albert podniósł czarkę do ust i w kilku łykach opróżnił jej zawartość. – Nie jest zatruta. Dobre wychowanie mówi, że jeśli ktoś oferuje wam herbatę zbieraną we mgle, nie wolno odmówić.
Marcel niepewnie podniósł czarkę do ust i spróbował niewielki łyk złotego naparu. W jednym momencie poczuł jak po całym ciele rozchodzi mu się przyjemne, rozgrzewające ciepło. Miał wrażenia jakby właśnie upił łyk płynnego szczęścia.
Rosa również wypiła niewielki łyk ze swojej perłowej czarki. Przez chwilę przez jej twarz przeszedł cień błogiego rozleniwienia, ale dziewczyna natychmiast wzięła się w garść.
– Zanim zaczniemy z wami jakiekolwiek dyskusje, chcemy wiedzieć gdzie jest Zielony Kot – oznajmiła stanowczo.
Ludzie Oka nie chcieli ich zaatakować, to było pewne. Przecież gdyby mieli taki zamiar, zrobiliby to już dawno. Mieli do tego świetną okazję, gdy Marcel i Rosa stali odwróceni do nich plecami, zbyt podekscytowani otwarciem portalu, by dostrzec ich obecność. Najwyraźniej czarownik rzeczywiście chciał tylko z nimi porozmawiać. Tylko o czym? No i gdzie był Zielony Kot? Czy możliwe, że udało mu się uciec? A może rozstał się z Ludźmi Oka w pokoju?
– Rosa ma rację – powiedział głośno Marcel. – Najpierw chcemy wiedzieć gdzie jest Zielony Kot. Chcemy wiedzieć co z nim zrobiliście.
– Drugi Rosy. – Czarownik utkwił wzrok w chłopaku, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie, który chyba miał być uśmiechem. – Wreszcie się spotykamy. Myślę, że odpowiedź na wasze pytanie jest bardzo prosta. Feliksie, wystąp proszę.
CZYTASZ
Zielony Kot
FantasyZielony Kot to powieść pełna dowcipu, doprawiona sporą dozą absurdu. Ciepła i przyjemna jak kakao w mroźny wieczór. Jeśli lubisz zwariowane historie, pokręconych bohaterów i masz ochotę się trochę pośmiać - zapraszam do lektury! Marcel to nieco rozt...