Marcel siedział tuż przy palenisku i grzał zziębnięte ręce nad płonącym wesoło ogniem. Mimo że od kominka biło przyjemne ciepło, chłopak miał wrażenie, że przemarzł aż do szpiku kości. Miał nieprzyjemne wrażenie, że wędrówka w ulewnym deszczu oraz przejście po tęczy wśród podmuchów mroźnego wiatru miały najwyraźniej w jego przypadku zakończyć się katarem. Jednak bardziej niż perspektywa złapania przeziębiania, myśli chłopaka zaprzątała historia Merlina. Właściciel chaty wydawał się być bardzo zaangażowany w sprawę portalu, a nie powiedzieli mu przecież jeszcze do czego pierwotnie mieli zamiar wykorzystać jego dawne odkrycie. Mimo wszystko czarownik bez wahania postanowił zrzec się całej swojej mocy, tylko po to, by dokończyć tę niedokończoną historię z przeszłości i otworzyć Portal, Który Zabierał Wszystkich w Miejsca, w Których Powinni Się Znaleźć. Merlin nie wykorzystywał na co dzień pełni swoich możliwości, używając czarów jedynie do prozaicznych czynności, to fakt. Głównie za ich pomocą podgrzewał wodę na herbatę lub pomagał nią sobie w sprzątaniu domu (choć sądząc po grubej warstwie kurzu pokrywającej wszystkie meble i tego nie robił zbyt często). Mimo wszystko decyzja o oddaniu magicznej mocy była przecież ogromnym poświęceniem z jego strony. Podjął ją bez zastanowienia, jakby od lat przygotowywał się na to, że kiedyś nadejdzie taki dzień, który wszystko zakończy.
Marcel przybliżył ręce do ognia, tak, że w pewnym momencie płomień smagnął mu wewnętrzną część dłoni. Chłopak syknął i cofnął rękę. Skrzywił się, widząc długą, zgrubiałą bliznę – pamiątkę dnia, w którym poznał Rosę. Ciekawe czy gdyby posiadał moc jak Merlin, byłby wstanie pozbyć się blizny.
– Pozwolisz na chwilkę? – spytał nagle jakiś głos za jego plecami.
Chłopak odwrócił się gwałtownie, nie usłyszał bowiem żadnych kroków, które świadczyłyby o tym, że ktoś wszedł przed chwilą do pokoju. Tymczasem tuż za nim stał Merlin w swojej pełnej okazałości. Czarownik uśmiechał się, chociaż może słowo „uśmiech" nienajlepiej opisywało wyraz jego twarzy. Mężczyzna po prostu unosił do góry kąciki ust, co spowodowało, że liczne bruzdy wokół jego oczu pogłębiły się jeszcze bardziej. Wyglądałby całkiem groźnie, gdyby nie fioletowa szlafmyca z pomponem, którą naciągnął sobie głęboko na czoło.
– Chciałbym ci coś opowiedzieć – oznajmił Merlin, podbródkiem wskazując drzwi. – I lepiej żebyśmy byli sami.
– Tutaj też jesteśmy sami – zauważył trzeźwo Marcel, który nie miał najmniejszej ochoty oddalać się od buchającego ciepłem kominka.
Jego przyjaciele – Rosa, Zielony Kot i Elka siedzieli na poddaszu i rozkładali manatki. Merlin nie chciał nawet słyszeć o tym, aby jego niezapowiedziani goście mieli spędzić noc gdzieś poza domem. Zaprowadził ich na poddasze i wskazał łóżko oraz kilka materaców, co prawda średnio czystych, ale na pewno wygodniejszych niż twarda ziemia, na której przyszło im spędzić kilka ostatnich nocy. Niespodziewani goście nawet nie próbowali protestować i choć było im trochę głupio, chętnie skorzystali z zaproszenia. Wreszcie mogli przespać się na powierzchni, która nie była trawą lub leśnym mchem. Nikt nie miał siły szukać jakiejś pobliskiej stacji, a poza tym i tak musieliby wrócić do chaty Merlina następnego ranka. Mieli przecież tyle do przedyskutowania!
– Nie, nie, mój drogi. – Merlin zacmokał i pokręcił głową. – Nie możemy zostać w tym pokoju. Jego ściany mają uszy. Sam zobacz.
Czarownik wskazał swoim długim palcem miejsce, w którym jedna ze ścian spotykała się z podłogą. Z pomiędzy desek wyrastało małe ucho i poruszało się niespokojnie.
– Co to jest? – wykrzyknął chłopak, spoglądając na przemian to na Merlina, to na ucho.
– Ucho – wyjaśnił czarownik tonem, jakby uszy wyrastające bezpośrednio ze ściany nie były wcale niczym dziwnym. – A teraz chodź. Póki twoi przyjaciele rozkładają się na górze.
CZYTASZ
Zielony Kot
FantasyZielony Kot to powieść pełna dowcipu, doprawiona sporą dozą absurdu. Ciepła i przyjemna jak kakao w mroźny wieczór. Jeśli lubisz zwariowane historie, pokręconych bohaterów i masz ochotę się trochę pośmiać - zapraszam do lektury! Marcel to nieco rozt...