3. Władczynie czterech żywiołów cz.1

159 33 102
                                    

Cześć! Obserwując preferencje czytelników, postanowiłam podzielić rozdziały na dwie części (a niektóre, te wyjątkowo długie, nawet na trzy lub cztery) i publikować je teraz częściej - w środy i niedziele :) Mam nadzieję, że to rozwiązanie okaże się lepsze. Niestety przez to rozdzielenie, części nie będą konczyły się w tych momentach, w których sobie to założyłam, ale zgodnie z Waszymi sugestami uznałam, że taki zabieg i tak lepiej się sprawdzi na Wattpadzie :)


Twarda ziemia. Chłodna posadzka pod policzkiem. Nogi podciągnięte pod samą brodę, by zachować w ciele resztki ciepła, które i tak znajdowały sposób, by prędko ulecieć. Nic nie wskazywało na to, że Marcel właśnie obudził się we własnym łóżku i wszystko to, co przeżył ostatnio, było tylko długim snem.

Otworzył oczy. W pomieszczeniu panowały egipskie ciemności. Przekręcił się na bok i zauważył, że jedynym źródłem światła były błyszczące ślepia Zielonego Kota, które wyraźnie odcinały się w mroku. Nie dostrzegł nad sobą skrawka nieba, niewiele większego od jego głowy, który przecież wcześniej na pewno się tam znajdował. Pomyślał, że widocznie spali tak długo, że musiał minąć już cały dzień i zapadła noc.

– No nareszcie! – wykrzyknął Kot. Z jego głosu zupełnie zniknęła chrypka. – Myślałem, że będziesz tak spał całą wieczność.

– Nie mogłeś po prostu mnie obudzić? – spytał Marcel, siadając. Dłonie całkiem mu zgrabiały z zimna. Chuchnął na zziębnięte palce i zaczął je powoli rozcierać. Ciepło bardzo powoli wracało do jego ciała.

– Za żadne skarby, nie! – wykrzyknął Zielony Kot. – Jeszcze obudziłbyś się gdzieś w połowie i wtedy dopiero miałbym z tobą problem. No wiesz, gdyby twoje ciało prześniło, a umysł zatrzymał się gdzieś pomiędzy. No ale nieważne, nieważne. Pora wreszcie stąd wyjść, bo bardzo tu chłodno. Za mną! – zakomenderował.

Zielony Kot, nie ociągając się dłużej, wstał i łapą pchnął drzwi. Z gardła Marcela wydobył się niekontrolowany, zduszony okrzyk. Przed nimi nie znajdowało się nic. Budowla była zawieszona w czarnej otchłani. Zupełnie jakby wznieśli się w kosmos i zatrzymali gdzieś między gwiazdami. Tyle że bez gwiazd.

Zielony Kot, zupełnie nic sobie z tego nie robiąc, po prostu wyszedł za drzwi. Przez ułamek sekundy Marcel miał wrażenie, że Kot runie w dół, prosto w tę niepokojącą pustkę. Nic jednak takiego się nie wydarzyło. Kiedy tylko Kot wychynął w nicość, pod jego puchatymi łapami natychmiast uformowała się zwykła, polna, trochę skręcająca w lewo droga zawieszona w ciemności.

– No chodź, chodź, śmiało, chłopcze! – zawołał futrzak zachęcająco.

Marcel, który powoli zaczynał przyzwyczajać się do tego, że nie pozostaje mu nic innego jak słuchać we wszystkim Zielonego Kota, niepewnie stanął na drodze i zrobił kilka kroków do przodu. Ze zdumieniem zauważył, że ścieżka formowała się w miarę jak nią szli i znikała tuż za nimi. Budowla, w której spali, wciąż była więc zawieszona w nicości.

– Czyli... – zaczął chłopak. – Gdzie my właściwie idziemy? Jak nazywa się ta twoja... kraina?

Kot zachichotał z zadowoleniem.

– Och! – wykrzyknął radośnie, jak ktoś, kto właśnie wraca do domu po zbyt długiej tułaczce. – Donikąd!

Marcel zmarszczył brwi i, próbując wypatrzyć coś w ciemności przed nimi, spytał niepewnie:

– Donikąd? Co masz na myśli? – Już nic nie mogło go zdziwić w świetle ostatnich wydarzeń.

Zielony Kot parsknął śmiechem.

Zielony KotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz