Kiedy opuszczali stację, lekko padało. Wyglądało na to, że był to jeden z niewielu deszczowych poranków w Donikąd, gdzie pogoda przecież zazwyczaj przypominała złoty dzień późnego lata. Kap kap kap. Ciepłe krople deszczu rozbijały się na głowach całej czwórki idącej miarowym krokiem przed siebie. Rosa, Marcel i Ela podążali za Zielonym Kotem, który jako jedyny wiedział dokąd powinni się kierować. Kot, z futerkiem zmoczonym deszczem, stracił swoją pokaźną posturę młodego tygrysa i wyglądał teraz niemalże jak zwykły (choć wciąż niemałych rozmiarów) dachowiec.
Opuszczenie stacji nie należało do najprzyjemniejszych momentów przeżytych przez Marcela w Donikąd. Zostawiając za sobą dwieście dwudziestkę dwójkę, chłopak czuł, że pewien etap właśnie dobiegł końca i zamknął się za nimi bezpowrotnie. Stacja była ich tymczasowym domem, ostoją spokoju i miejscem, w którym miało się wrażenie, że wszystko było właśnie takie, jakie w danym momencie być powinno. Idyllą, która została brutalnie przerwana pojawieniem się dwóch martwych istot poległych w Lesie Jutra. A teraz trzeba było ruszać w drogę – tak zostało postanowione. Postanowił więc zaufać Rosie, która zawsze twierdziła, że zmiana jest tylko nowym początkiem.
– Kocie – Marcel zwrócił się do Zielonego Kota, który szedł tuż przed chłopakiem, tak blisko, że od czasu do czasu jego ogon smagał Marcela po kolanach. – Pamiętasz, jak mówiłeś, że jedyną opcją, by wydostać się z Lasu Jutra jest prześnienie bariery czasowej?
– Mhm.
– Czemu nie mogliśmy więc prześnić z wygodnych i suchych łóżek w stacji? Nie musielibyśmy wtedy moknąć.
– Pewnie dlatego, że za pobyt w stacji musieliśmy płacić naszymi snami – odezwała się, o dziwo, Rosa, która szła za Marcelem.
– Brawo! Bardzo dobrze – wykrzyknął Kot, zupełnie jakby Rosa była uczennicą, która właśnie udzieliła poprawnej odpowiedzi na bardzo trudne pytanie zadane przez nauczyciela. – Widzę, że u młodej damy głowa pracuje.
– Po co w takim razie idziemy tak daleko? Nie wystarczyło zasnąć na polanie tuż obok stacji? Byłoby to pewnie równie mokre doświadczenie, ale zaoszczędzilibyśmy trochę czasu.
– Nie chciałbym, żebyśmy wciąż byli w zasięgu jej mocy. Szczerze powiedziawszy, nie jestem pewien z jak dużej odległości stacja może przechwycić sny. Lepiej nie ryzykować i dmuchać na zimne.
– Co by się stało, gdybyśmy spróbowali prześnić ze stacji? – zapytał Marcel, zrównując się z Zielonym Kotem. Ścieżka, którą podążali rozszerzyła się i nie musieli już dłużej iść gęsiego (chociaż jedyna towarzysząca im gęś dalej postanowiła iść gęsiego. Być może leżało to w jej naturze).
– Gdybyś miał pecha, mógłbyś poza snami zapłacić też czymś o wiele cenniejszym.
– To znaczy?
– Ciałem. Stacja mogłaby pożreć twoje prześniwające ciało.
– Wspaniale – mruknął Marcel i o nic już więcej nie pytał.
Zaczęła dręczyć go myśl, której za żadne skarby nie mógł od siebie odpędzić. Czy za te wszystkie przepyszne potrawy i napoje, które serwowała im szafka gotująca, aby na pewno płacili jedynie swoimi własnymi snami? A może wśród opłat znalazło się też ciało jakiegoś nieszczęśnika, który próbował prześnić ze stacji? Chłopak chyba wolał nie znać odpowiedzi na to pytanie.
Nagle tuż przed nimi pojawił się rudy nuracz, wyrywając Marcela z rozmyślań. Chłopak ukląkł na ziemi i pochylił się nad zwierzątkiem.
– Nuracz sioo! – powiedział i wystawił język, zupełnie jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
CZYTASZ
Zielony Kot
FantasyZielony Kot to powieść pełna dowcipu, doprawiona sporą dozą absurdu. Ciepła i przyjemna jak kakao w mroźny wieczór. Jeśli lubisz zwariowane historie, pokręconych bohaterów i masz ochotę się trochę pośmiać - zapraszam do lektury! Marcel to nieco rozt...