One-shot 2. Terapia

113 7 0
                                    

Piątek, 17 kwietnia 2009

Starał się ignorować strach malujący się w zielonych oczach kobiety, która klęczała przed nim i błagała o swoje życie. Łzy strumieniami spływały jej po czerwonych od płaczu policzkach. Jej ciałem wstrząsnął przejmujący szloch. Kurczowo chwyciła się jego szaty i upadła u jego stóp.

- Proszę - wyłkała. Łzy zaczynały już moczyć jej szatę, tworząc maleńkie krople na kolorowym materiale. Jasne włosy, mokre od potu przykleiły jej się do czoła. W powietrzu unosił się znajomy zapach strachu, który zmieszany z otaczającą go wonią czarnej magii wywołał w nim mdłości. - Nie zabijaj mnie...

- Zamknij oczy.

Nie posłuchała go. Wciąż nie odwracała od niego błagalnego spojrzenia.

- Proszę... Mam córkę...

Poczuł ucisk w klatce piersiowej i smak żółci w ustach. Kto się zajmie jej dzieckiem? Jest w tym domu? Homenum Revelio nie wykryło obecności innych domowników. Czy ona kłamała? Mocniej ścisnął różdżkę wycelowaną w kobietę. Sam był zdziwiony tym, że jego ręka nawet nie drgnęła.

Schował swoje sumienie głęboko za murami Oklumencji. Czasami udawało mu się zagrzebać je tak głęboko, że trudno było mu wrócić do dawnego siebie. Niejednokrotnie już celowo wybrał apatię, żeby uchronić się przed wspomnieniami. Brak emocji był łatwiejszy. Pozwalał mu efektywniej wypełniać rozkazy. Gdyby nie solidne bariery umysłu, nie byłby w stanie zabić ani jednej osoby.

Trzeba naprawdę tego chcieć, żeby rzucić tę klątwę. Jego szalona ciotka często mu to powtarzała, ale zrozumiał jej słowa na długo po jej śmierci.

Ukrył głęboko obraz zielonych oczu i nieznajomego dziecka. Zagłuszył krzyki, błagania i płacz. Otaczała go cisza i spokój, a klęcząca przed nim kobieta była niczym. Była ciałem, krwią i kośćmi.

- Avada Kedavra!

Kiedy wracał zdać raport Shackleboltowi, nie pamiętał już jakiego koloru były oczy jego ostatniej ofiary. Była młoda czy stara? Blondynka czy brunetka? Jak ją zabił?

Zerwał się gwałtownie, wybudzony wspomnieniami ze snu. Te oczy... Zielone i tak pełne strachu.

Otarł pot z czoła i spojrzał na pustą stronę łóżka, jeszcze ciepłą. Gdyby Granger tu była, zapytałaby o jego koszmar, a on wymijająco odpowiedziałby, że to tylko kolejne wspomnienie. Jak każdego ranka, uśmiechnęłaby się łagodnie, niezrażona, że nie chciał dzielić się z nią swoim poczuciem winy. Zawsze cierpliwa i wyrozumiała. Zawsze gotowa mu wybaczyć. Zawsze uśmiechnięta. Rozmawialiby chwilę, zjedliby razem śniadanie i wypili kawę, zanim wyszłaby do pracy. Na chwilę przed zniknięciem w zielonych płomieniach sieci Fiuu, odwróciłaby się przez ramię, żeby upewnić się, że on wciąż tam jest.

"Do zobaczenia wieczorem", powiedziałaby niepewnie.

Wtedy on posłałby jej uśmiech, nie do końca szczery i nie do końca udawany, który miał maskować uczucie niepokoju, które towarzyszyło mu za każdym razem, kiedy opuszczała posiadłość. Za każdym razem, kiedy zostawał sam.

"Do zobaczenia, Granger."

Ta rutyna stała się swego rodzaju kotwicą uziemiającą Draco w rzeczywistości i dającą mu poczucie, że jest na dobrej drodze do normalności.

Budzenie się obok niej każdego ranka działało na niego kojąco. Jej obecność pozwalała mu szybciej zapomnieć o koszmarach. O martwych oczach, które nie chciały zostawić go w spokoju, gdy tylko zapadał w sen. O rozpaczliwych krzykach, które dźwięczały mu w uszach jeszcze chwilę po przebudzeniu.

Drugie SzanseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz