Rozdział 11

145 17 12
                                    

W pośpiechu pakował najważniejsze rzeczy. Miał ich naprawdę niewiele. Raczej nie przywiązywał się do dóbr materialnych. Najważniejsze były dla niego mieszanki ziołowe i lecznicze mikstury, którymi miał wypchany cały plecak. Wziął też parę ubrań na zmianę, środki czystości i zapas wody oraz jedzenia. Zapiął kurtkę Jungkooka pod samą szyję, przemierzając puste korytarze stadionu. Przez to, że większość żołnierzy wyszła na akcję, nie było tu żywego ducha. Jedyni wartownicy stali przy wyjściu. To była dla niego idealna okazja. Nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie. Kiedy pierwsze emocje opadły, zdecydował się działać. Pozostanie tutaj, gdy wszyscy byli na froncie, doprowadziłoby go do białej gorączki. Nie wiedział, czy będzie w stanie zrobić coś, aby uratować sytuację. Musiał jednak tam być. Przynajmniej, żeby mieć pewność, że Jungkook dotrzyma umowy. Nie był w stanie walczyć. Nie miał takiej mocy. Chciał po prostu wiedzieć.

Nie było możliwości, aby przeszedł drzwiami frontowymi, dlatego zamiast skierować się do głównej części budynku, ruszył w stronę podziemi. Włączył latarkę, aby nie iść po omacku. W tym miejscu nie było światła. Kable były zalane przez wodę, która wybiła rok temu, zalewając większość pasażu. Ruszył w głąb, szukając miejsca o którym kiedyś mówiła mu Suji. Było tu tajemne przejście, o którym wiedzieli tylko wybrani. Zostało zapieczętowane i zakratowane, ale Jiminowi udało się zdobyć klucz. Nie była to przyjemna przeprawa, ponieważ kiedyś pływały tutaj ścieki. Tak naprawdę nie miał pewności, czy droga nie została zawalona. W końcu przez powoli niszczejące fundamenty, pojawiało się coraz więcej gruzów. Musiał uważać, żeby się nie poślizgnąć. Podłoga była całkiem zawilgocona, a gdzieniegdzie zarastały ją glony. Na dodatek korytarz coraz bardziej się zawężał. W niektórych momentach sufit był tak nisko, że musiał iść w kuckach. Po paru kilometrach bolał go już kręgosłup. Dlatego odetchnął z ulgą, gdy poczuł mocny podmuch powietrza. Przyspieszył, zaraz znajdując się już na powierzchni. Musiał jeszcze przepchnąć niewielki głaz, z czym miał największe trudności, aż w końcu mógł się normalnie wyprostować. Szedł wąską ścieżką pomiędzy starymi blokami. Był parę godzin do tyłu, dlatego zdecydował się zabrać jeep, którym przyjechali tutaj z Jungkookiem. Jedyny problem był taki, że nie potrafił prowadzić. Nie miał pieniędzy, aby zrobić prawo jazdy, a co dopiero kupić samochód. Chociaż zawsze to było jego marzenie. Uznał jednak, że nie może to być nic trudnego. Najpierw sprzęgło, potem bieg i gaz. Auto ruszyło z piskiem opon. Na pierwszym zakręcie miał problem, aby nie wypaść z drogi, ale szybko udało mu się opanować podstawy i zapanować nad pojazdem. Mniej więcej pamiętał jak wtedy jechali, chociaż działał pod wpływem silnych emocji. Dodatkowo było ciemno. Nie miał też pojęcia na ile starczy mu benzyny, dlatego włączył maksymalne skupienie, starając się wybierać najlepsze drogi dojazdu. Może to zasługa świetnej orientacji w terenie. Zupełnie jakby miał mapę w głowie.

Będąc na moście usłyszał pierwsze wybuchy. Mocniej nacisnął na pedał gazu, ściskając ręce na kierownicy. Autem miotało na boki, ale się tym nie przejmował. Nie mógł się poddać. Nawet jak na złość samochód zatrzymał mu się przy wjeździe do dzielnicy Gangnam. Zarzucił plecak na ramiona i z miejsca porwał się do biegu. Gdzieś w połowie myślał, że wypluje sobie płuca. Jednak nasilające się odgłosy walki tylko bardziej popychały go do działania. Przeskakiwał między fragmentami ruin, które powoli zmieniały się w pogorzelisko trupów. Paru wojskowych leżało zakrwawionych na ziemi. Przystanął przy jednym, sprawdzając puls. Nie żył. W powietrzy unosiły się toksyczne opary i szary dym, który dodatkowo utrudniał poruszenie się po zmroku. Przylgnął plecami do ściany, żeby dostrzec fragmenty walki. Strzały z karabinów maszynowych topiły się pod wpływem zdolności Hoseoka, a część z nich była przechwytywana przez Sunmi, która kierowała je z powrotem do właścicieli broni. Padali jeden za drugim jak muchy. To samo dotyczyło graczy, których Seokjin musiał w to wszystko zaangażować. Ci z mniejszymi nominałami, nie mieli szansy na przeżycie, szczególnie gdy znajdowali się w obrębie mocy Yoongiego. Pierwszy raz widział go w walce. Stał dumnie z uniesionymi rękami. Chroniła go klatka dźwięku zrobiona przez Kazuhę. Nie musiał się martwić, że padnie ofiarą ognia Namjoona, który rzucał płomieniami w swoich przeciwników. Przy jego boku jak zawsze stał Yuta, który klęcząc na zwalisku i czerpał swoją energię prosto z podziemi, kierując długie, twarde pędy, w kierunku Red Five. Walka zdawała się wyrównana, dopóki nie zobaczył Jungkooka. Do tej pory nie mógł dostrzec jego sylwetki, bo stał schowany za Yoongim, trzymając jedną dłoń na jego ramieniu. Puścił go jednak i doskoczył do Taehyunga, celując w niego swoimi rękami. Przekręcał je to w prawo to w lewo, a wraz z jego ruchami działy się jakieś straszne rzeczy. Ludzie w jego zasięgu upadali na ziemię, aż było słychać łamanie kości. Podszedł do Taehyunga, ale tak naprawdę nawet go nie dotknął, a udało mu się wywołać na jego twarzy ogromny ból. Trudno było zrozumieć, co się dzieje. Kto prowadzi w tej rozgrywce. Kto jest ofiarą, a kto katem.

Card War [jikook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz