Rozdział 1

589 36 13
                                    

Dni Galeny, jak ja mogłam o nich zapomnieć. Właściwie tak to jest jak człowiek przyzwyczaił się już do innego życia. W Chicago nikt nie zwracał uwagi na takie święta. Tam czas płynął inaczej, a w liczącej trzy tysiące osób społeczności takie szczegóły miały dużą wagę.

Przez kolejne siedem dni mieszkańcy mieli świętować uzyskanie tytułu miejskiego przez Galenę. Jakieś kilkaset lat temu, ktoś wbił tutaj pierwszą łopatę i uznał, że to miejsce stanie się miastem, a teraz zgraja ludzi oddaje hołd ojcom założycielom.

Dopiero teraz do mnie dotarło, że przyciągnęło mnie tutaj praktycznie w rocznicę naszej zaplanowanej ucieczki. Mieliśmy to zrobić razem, w ostatnią noc święta,  ale Blake w końcu nie przyszedł. Myślałam, że się rozmyślił i dopiero pukanie funkcjonariuszy do mojego nowo wynajętego mieszkania wyprowadziło mnie z błędu.

Pamiętam przesłuchania i te wszystkie ich pytania. Już wtedy miałam przygotowane kilka powieści, gotowych na podbijanie czytelniczych serc. Bardzo szybko zrozumiałam, że nie jestem dla nich świadkiem. Wypytywali mnie w charakterze podejrzanej. Już wtedy czułam, że najgorsze obawy stały się prawdą. Minęło tyle lat, a jego nadal nie odnaleziono, więc albo pragnął aby tak pozostało, albo nie było już kogo szukać.

W każdym razie czas nie przestał płynąć dla nikogo z nas. Nie mogłam poddać się demonom przeszłości i stracić przeznaczone mi przez życie chwile. Otrzymałam od losu szansę, więc musiałam ją wykorzystać podczas każdej następnej sekundy mojego życia. I wydaje mi się, że nie zmarnowałam ani jednej.

Z ust Elizabeth nadal ciągnął się słowotok. Na chwilę się wyłączyłam, ale podobno artyści tak właśnie mają.

– Czyli będziesz dzisiaj podczas ogniska? – zapytała, a ja nieświadomie skinęłam głową. – No to świetnie, powspominamy dawne czasy.

Uściskała mnie po wszystkim i pożegnała się ze mną. Wyszłam, choć nie miałam okazji zrobić tego co chciałam. W każdym razie na pewno nadarzy się możliwość, żeby wrócić tutaj i ominąć jakoś Betty.

Wyszłam na ulicę, rozejrzałam się wokół siebie. Budynki wyglądały tak samo jak dawniej. Niewiele się tutaj zmieniło. Idąc w lewo mogłam dostać się prosto pod ratusz. W prawo prowadzi droga do domu rodziców.

Bałam się tego spotkania. W końcu co miałam zrobić? Stanąć w drzwiach i powiedzieć "Wasza córka wróciła do domu". To było takie ciężkie. Tak naprawdę nie uciekłam od nich i to właśnie oni musieli odczuć moje zniknięcie najbardziej ze wszystkich. Mama, tata i mój młodszy brat Brandon.

Było mi cholernie wstyd i najciężej właśnie było wypić herbatę, którą sobie sama zaparzyłam. Pewnie dlatego wybrałam drogę w lewo. W bezpośrednim sąsiedztwie ratusza znajdowała się kawiarnia "Alcoffee" prowadzona przez Alice.

Odkąd opuściłam księgarnie to miałam wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Ten przechodzący po plecach dreszcz nie opuszczał mnie, aż do momentu kiedy złapałam za klamkę, nacisnęłam i pchnęłam przed siebie drzwi do Alcoffee.

Poczułam ten charakterystyczny zapach cynamonu i pomarańczy w powietrzu. Choć ledwo zaczynało się lato to tutaj nadal pachniało świętami Bożego narodzenia. Wewnątrz jak zwykle o tej porze roku przesiadywali uczniowie liceum, tak jak my kiedyś. Spojrzałam w kierunku naszego dawnego stolika, ale był już zajęty. Podeszłam więc do lady.

– Co podać? – zapytała Alice, nie podnosząc na mnie wzroku.

– Cynamonową latte – odparłam, a kiedy tylko usłyszała mój głos to spojrzała mi prosto w oczy.

– Kto by pomyślał, że Caroline Spades we własnej osobie zagości u mnie w kawiarni...

– Nie mogłam sobie odpuścić najlepszej cynamonowej latte w całym wszechświecie – odparłam i jednocześnie zaczęłyśmy się śmiać.

Jej synem był Ben, który od zawsze skrycie się we mnie podkochiwał. Pomimo tego, że byłam molem książkowym to nie wyglądałam jak stereotypowa dziewczyna siedząca po nocach z nosem między kartkami. On z kolei był dobrym przyjacielem, ale żadnym materiałem na chłopaka w tamtych czasach.

– Ben nie uwierzy jak cię zobaczy. – Wyszła zza lady. – No chodź pokaż się. – Złapała mnie za rękę i zaczęła obracać wokół własnej osi. – Figura nadal jak modelka, musisz mi w końcu zdradzić w czym tkwi sekret.

– Zabiorę go ze sobą do grobu – szepnęłam jej do ucha ochrypłym głosem.

– Zdecydowanie musisz sobie zrobić przerwę od tych twoich kryminałów – odparła. – Dobrze, że jesteś. W końcu udało ci się dotrzeć na czas.

– Wpadłam tylko przejazdem.

– Jako autorka książek powinnaś najlepiej wiedzieć, że nic w tym świecie nie jest dziełem przypadku. Wszystko dzieje się po coś, a skoro już jesteś to możesz to dobrze wykorzystać. – Wróciła za ladę. – Już przygotowuję dla ciebie kawę, a ty musisz mi jak najwięcej opowiedzieć o wielkim świecie.

– Taki on wielki, jak ten mały – odparłam machając dłonią.

– Na wynos? – wtrąciła, a ja skinęłam głową. – Mąż, dzieci, pies, kot? – Bezpośrednia jak zawsze, ale nie przeszkadzało mi to w niej. Pokazałam palcami okrągłe zero. – Czyli nic się nie zmieniło i nadal jesteś niezależną kobietą. – Zmarszczyła czoło podając mi kawę. – Byłaś już u rodziców? – zapytała, a ja jak największa niezdara oblałam moją białą bluzkę.

Wytarłam się szybko serwetkami, ale wiedziałam, że to nie spowoduje zniknięcia tego pytania. Alice wytrwale czekała na odpowiedź. Nie wiem czemu, ale nadal czułam wobec niej jakąś taką powinność. Była dla mnie zawsze bardzo miła i pomagała z każdym problemem jak najlepszy psycholog.

– Nie byłam – odparłam w końcu ze spuszczonym wzrokiem.

– Wiesz, że oni za tobą tęsknią? – zapytała.

– Po dwunastu latach nagle mam pojawić się w drzwiach?

– No, a co przed chwilą zrobiłaś? – Zaśmiała się. – I co pogryzłam cię jak wściekła wiewiórka?

– Ale pani...

– Wiem, wiem nie jestem twoją matką, ale pamiętaj, że też wychowałam jednego gałgana, który przysporzył mi w życiu wielu problemów... – Westchnęła. – Pomimo tego zawsze witałam go z otwartymi ramionami.

– Ben? – parsknęłam. – Przecież on był najgrzeczniejszy z nas wszystkich.

– Wiele się zmieniło od twojego wyjazdu, zresztą zaraz powinien tutaj być, więc sama się przekonasz.

– Chciałabym, ale muszę już iść – powiedziałam i ruszyłam w kierunku drzwi.

– Zajrzyj do mnie później – odpowiedziała Alice.

Odwróciłam się do niej przechodząc przez drzwi i poczułam jak wpadłam na jakiś wyjątkowo twardy obiekt. Spojrzałam na jegomościa, który posłużył za ścianę. Wyjątkowo przystojny, jak na Galenę.

– Przepraszam, nie zauważyłem cię... – Widziałam jak porusza się jego rozbudowana klatka piersiowa. – Care, prawie bym cię nie poznał.

Czy Ben mógł się aż tak zmienić przez ten czas? Po pryszczach na twarzy nie było żadnego śladu. Jego policzki pokrywał ciemny, równo przystrzyżony zarost. Fryzurę miał też nienaganną w porównaniu do niegdyś roztrzepanych i posklejanych kosmków opadających na czoło. Dodatkowo nabrał sporo stylu, zmieniła się jego postawa i cała tężyzna fizyczna.

– Ben?


Galena HighOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz