Rozdział 5

303 33 6
                                    

Przez całą drogę do rynku taksówkarz bez przerwy zerkał we wsteczne lusterko. Czułam się przez niego oblepiona wzrokiem. Nie było to ani przyjemnie, ani ciekawe doświadczenie. Wręcz poczułam się, jakby mnie ktoś molestował. Nie powiedział ani słowa, ani nie zapytał mnie o imię, które widział w aplikacji. Było to dziwne doświadczenie. Na szczęście nie musiałam korzystać z gazu pieprzowego ukrytego w torebce.

Wysiadłam pod "Juicy". Nadal nad wejściem wisiał ten tandetny bladoróżowy neon w kształcie kieliszka do martini. Restauracja rodziców Arona jak widać, nadal działała i sądząc po widoku za szybą, ma się dobrze. Ciekawe, czy to nadal oni zarządzają tym miejscem.

Weszłam do środka. Rozejrzałam się szybko po lokalu. Nie chciałam wyjść na osobę, która czegoś lub kogoś konkretnego szuka, a przy tym rozeznać się, na kogo mogę tu wpaść. Nie dostrzegłam żadnej znajomej twarzy, ale to nie oznaczało, że jakiś odmieniony duch przeszłości znowu na mnie nie wpadnie.

Zajęłam nasze dawne miejsce przy tarczy do rzutek. Usiadłam przy stole i wsunęłam pod niego dłoń. Palce delikatnie muskały drewno. Czułam pod nimi wyżłobione litery. Nadal nikt ich nie usunął. Pamiątka, która miała zostać tutaj na zawsze.

– Co podać? – Podniosłam wzrok słysząc nad sobą kobiecy głos.

– A co polecacie? – Nie rozpoznałam w niej nikogo z przeszłości.

– Mamy najlepszą...

dwanaście lat temu

– Mamy najlepszą sezonowaną wołowinę w całym Illinois – Usłyszałam, jak kelnerka mówi kilka stolików od nas.

Znałam to wyrażenie już na pamięć. Powtarzane było całymi dniami jak siedzieliśmy przy rzutkach. Tym razem byłam tutaj sama z Blake'iem. Każdy miał coś innego ważniejszego do roboty, w końcu zbliża się zakończenie roku. Aron pomagał rodzicom w przygotowaniu uroczystego rozdania dyplomów. Claire miała do załatwienia jakieś ważne sprawy rodzinne. W jej domu od dłuższego czasu nie układało się i chyba wybuchła jakaś wielka afera. Betty razem ze swoją ambitną matką wybrała się na dni otwarte Uniwersytetu Chicago. Szkoda, że nie poinformowała jej, że ma nikłe szanse na dostanie się na tą uczelnię.

No a my? Moja sytuacja od dawna była jasna, tak samo, jak Blake'a. Mój samochód zaparkował na dobre w Illinois, a jego samolot zbierał się do lotu w kierunku stanu Georgia. To miały być ostatnie wakacje w tym samym składzie. Tak właśnie wyglądał nasz weekend, bezpośrednio przed tygodniem kończącym rok szkolny. Ja i on, w pełni platonicznie. Jedyna miłość występująca między nami to ta do sztuki. Wzajemne zrozumienie bardzo nas do siebie zbliżyło. Czułam, że mogę mu powiedzieć więcej niż innym i miałam nadzieję, że on czuje się dokładnie tak samo.

Lubiłam patrzeć na niego, kiedy chował się za szkicownikiem. Wyglądał, jakby go to kompletnie nie obchodziło, a przykładał się do tego najmocniej, jak umiał. Siedział z wyłożonymi na blat nogami. Krzyżował je ze sobą, toteż ciężej mi było go dostrzec. Widziałam tylko czubek obgryzionego ołówka, który co chwilę wkładał do ust i jego ciemne loczki opadające na czoło.

Nie kupowałam tej pozy bad boya. W ogóle nie trafiało do mnie to, co widziałam z zewnątrz. Jego ubiór, styl bycia, nawet sposób, w jaki wypowiadał się przy ludziach, kłócił się z tym, co udało mi się w nim dostrzec.

Dla innych był ostry i chłodny, jakby nie miał w ogóle uczuć. Nosił ubrania, na których sam namalował farbą napisy ze sloganami, których lepiej nie przytaczać. Ukrył je jednak na tyle dobrze, że żaden nauczyciel nie mógł się do niego przyczepić. Nie wiedziałam, czy to jego manifestacja, czy taka faza, która za chwilę przeminie. To nie była kwestia popisywania się, po prostu, jakby nienawidził całego świata.

Galena HighOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz