Rozdział 6

279 31 12
                                    

Temat rodziców Arona od zawsze był dla wszystkich tabu. W końcu jak ktokolwiek mógłby powiedzieć coś złego o głowie naszej małej społeczności. Prawda była taka, że burmistrz Carter był skurwysynem z krwi i kości. Nienawidziła go każda cząstka mojego ciała i pewnie nie tylko mojego.

Większość mieszkańców widząc go, ubierała sztuczny uśmiech. Nikt nie chciał mieć z nim na pieńku. Dla osiągnięcia własnych celów potrafił posunąć się do różnych okropieństw. Moje emocje względem niego nie powstały z dnia na dzień. Przez całe liceum patrzyłam na to, jak traktuje własną rodzinę i nie potrafiłam tego znieść.

dwanaście lat temu

Wysoki dąb dawał mi cień, który tego dnia był mi cholernie potrzebny. Nie dość, że temperatura sięgała trzydziestu kilku stopni, to jeszcze było bardzo, ale to bardzo duszno. Siedziałam pod drzewem i rozpisywałam postaci, które miały trafić do mojej pierwszej książki. Jeszcze nie wiedziałam, jak ją nazwę, ale po głowie chodziło mi kilka pomysłów.

Powieść miała opowiadać o młodej dziewczynie o nieprzeciętnej urodzie i odwadze. Chciałam, żeby to było coś innego, niż piszą dziewczyny w moim wieku. Zresztą sama odbiegałam trochę poziomem od reszty. Boże, jakie to było nieskromne stwierdzenie z mojej strony.

W każdym razie chciałam, żeby było krwawo. Miałam plan na to, jak mogę wykręcić przyszłego czytelnika, o ile w ogóle taki się kiedykolwiek pojawi. Wszystko musiało być dobrze przemyślane, bo przecież ludzie zwracają uwagę na takie rzeczy w książkach. Nie mogłam nic spartolić.

Zamknęłam oczy. W głowie widziałam już jej obraz. Chciałam, żeby była jak najbardziej ludzka. Dlatego też posłużyłam się samą sobą za wzór. Musiała być wysoka. Na jej ramiona miały opadać długie, proste kruczoczarne włosy. Kiedy się denerwowała, marszczyła mocno czoło i dokładnie to samo robiła, kiedy się zamyśliła.

Bała się odrzucenia i samotności, dlatego wybrała, że będzie do końca życia sama. No i oczywiście musiał się pojawić ktoś, kto zmieni jej zdanie na ten temat, ale to tyle z oczywistości.

Młoda pani detektyw trafiła na trop spisku prowadzonego przez...

Z mojej zadumy wyrwał mnie hałas dochodzący z okolicy domków nad rzeką. Ktoś się wyraźnie kłócił. Nie była to jednak zwykła kłótnia i słychać było też płacz. Nie wiem, co mi strzeliło do tego pustego łba, żeby iść to sprawdzić. No ale cóż, z naturą nie można było wygrać...

Wstałam, wsunęłam niebieski notes pod pachę i ruszyłam powoli w kierunku hałasu. Podchodziłam ostrożnie, tak jak by to zrobiła pani detektyw w mojej głowie. Zobaczyłam burmistrza Carter'a, jak krzyczy do kogoś, ale druga z osób była schowana za boczną ścianą drewnianego domu letniskowego. Znałam to miejsce. Czasami Aron zapraszał nas tutaj na imprezy.

Schowałam się za drzewem. Nie chciałam, żeby mnie dostrzegł. W końcu najpierw powinnam zebrać dowody jego winy, a dopiero później wzywać wsparcie, albo interweniować. Wychyliłam się. Zobaczyłam kogoś klęczącego przed nim. Byłam daleko i nie widziałam całego ciała drugiej osoby.

Czyżby pan burmistrz prowadził jakieś nielegalne interesy albo należał do mafii? Musiałam to rozgryźć. Wystawiłam głowę zza drzewa raz jeszcze. Usłyszałam jakiś pusty huk. Tak, jakby ktoś kogoś uderzył. Burmistrz spojrzał na swoją ofiarę, a później odwrócił się w moim kierunku. Cholera! Wpadłam.

Ukryłam się i odliczałam w głowie do dziesięciu. Sparaliżował mnie strach, ale nie mogłam stać bezczynnie. Czułam, jak zaczynam marszczyć czoło. Zebrałam się w sobie i spojrzałam po raz kolejny. Burmistrza tam już nie było, więc odetchnęłam z ulgą. Wyszłam zza drzewa. Musiałam zebrać dowody jego zbrodni. Pewnie coś mi się przywidziało albo źle zrozumiałam tę sytuację. Adrenalina czasami tak działa na ludzi. Muszę to wziąć pod uwagę w trakcie pisania.

Szłam powoli, kroczek po kroczku, aż w końcu dotarłam na miejsce. Okazało się, że wszystko, co widziałam, było prawdą. Kiedy już dostrzegłam, kto klęczy na ziemi, zaczęłam biec. Dobiegłam do Arona, pomogłam mu się podnieść i oczyścić z ziemi. Miał wyraźny ślad ręki na policzku, ale wtedy dostrzegłam coś jeszcze. Siniaki na rękach, które były u niego zawsze widoczne.

Wcześniej zwalał to na treningi, wygodna wymówka. W tamtej chwili poznałam prawdę, choć chyba wcale nie chciałam. Babcia zawsze mówiła mi, żebym nie mieszała się w życie innych, bo w końcu pochłonie mnie i stracę szansę na własne. Nie mogłam jednak tego tak zostawić.

– Jesteś cały? – zapytałam, jak stał już na nogach.

– Obiecaj, że nikomu nic nie powiesz!

– Aron, ale tego nie można tak zostawić! Przecież on nie powinien podnosić na ciebie ręki! Co na to twoja mama? – Rzucił mi spojrzenie, które mówiło, że nie chcę znać odpowiedzi. – Ktoś musi ci pomóc, przecież on cię krzywdzi.

– Obiecaj! – Złapał mnie za ramiona i wykrzyczał w twarz. Łzy płynęły mu po policzkach. – Obiecaj, że nikomu nie powiesz, o tym, co zobaczyłaś! Jeśli to zrobisz, to będzie tylko gorzej. – Uspokoił się trochę. – Ojciec ma ciężki okres. Idą przygotowania dni Galeny i nie wytrzymuje ciśnienia...

– Nie możesz go usprawiedliwiać... – Westchnęłam.

– I tak nikt by mi nie uwierzył.

– Nie prawda.

– Kurwa, Caroline, rozejrzyj się. Wszystko tutaj należy do niego. Ludzie go uwielbiają i myślisz, że ktoś uwierzy nastolatkowi, który co rusz sprawia nowe problemy? Zresztą, należało mi się. Olałem trening, a nie powinien był tego robić, bo mogę zmarnować swoją przyszłość.

– To nie jest powód...

– Być może, ale proszę cię, nie mów o tym nikomu.

Nie wiem dlaczego, ale się zgodziłam. Może przez to, przed czym przestrzegała mnie babcia. Lepiej było nie mieszać się w sprawy rodzinne. Na końcu i tak całą winę zwaliliby na mnie. Zresztą, jestem tylko nastolatką. Postanowiłam uszanować prośbę Arona, ale postawiłam jeden warunek.

Jeżeli jeszcze raz zobaczę, że dzieje mu się krzywda, to sama pójdę na policję. Moja przyszła bohaterka pewnie zrobiłaby to od razu albo po prostu wkroczyłaby, powaliła tego bydlaka na ziemię i skuła go w kajdanki.

obecnie

Wyszłam na deszcz. Próbowałam złapać powietrze w płuca, ale nie mogłam. Podeszłam do ściany i podparłam się o nią jedną ręką. Zimna cegła nie dała mi żadnego ukojenia. Naprawdę czułam się, jakbym miała za chwilę paść na zawał. Poczułam dłoń na ramieniu. Była ciężka, więc na pewno nie należała do kobiety.

Instynktownie odszukałam gaz pieprzowy w torebce.

– Wszystko w porządku? – usłyszałam za sobą głos burmistrza. Zaczęłam się powoli podnosić. – Słuchaj Caroline chciałem z tobą porozma... – Nie zdążył dokończyć zanim spryskałam go gazem.

Oczywiście sama też oberwałam, ale tylko rykoszetem. Zaczęłam uciekać. Bałam się go przez to, co wtedy zobaczyłam. Wolałam nie przekonywać się na własnej skórze, do czego był zdolny. Biegłam przed siebie w deszczu, tak szybko, jak tylko mogłam, tak daleko, jak pozwalał mi oddech. Do miejsca, jedynego miejsca, które uważałam za bezpieczną ostoję.

Stanęłam przy białym płocie. Spojrzałam w kierunku okien. W domu paliło się światło. Z całych sił chciałam złapać za zasuwkę w bramce i ją otworzyć, ale coś mnie blokowało. Po prostu gapiłam się w okno i czekałam, aż ich zobaczę. Mama i Tata...


Galena HighOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz