Rozdział 26

6.9K 169 26
                                    

Krzątałam się nerwowo po swoim pokoju, pakując ostatnie rzeczy do torby. Wciąż miałam poczucie, że o czymś zapomniałam. Kilka razy sprawdzałam zawartość swoje walizki, wkładając do niej kolejne przedmioty. Nasz wyjazd na weekend poważnie mnie stresował, przez co trudno było mi poukładać myśli.

Z jednej strony cieszyłam się, że wyjeżdżamy. Pragnęłam odpocząć. Zostawić wszystko i odetchnąć za miastem. Odciąć się od rodziny, problemów, które nie chciały opuścić mojej głowy. Chciałam nabrać nowej energii, polepszyć kontakt z James'em i Ashley, których tak bardzo mi ostatnio brakowało.

I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie Mike. Myśl, że ma być tam z nami niewyobrażalnie mi ciążyła. Nie chciałam okłamywać brata, ojca, ale jeszcze bardziej nie chciałam by o wszystkim się dowiedzieli. Ashley nieustannie przekonywała mnie, że nic się nie wyda. Tylko nie byłam pewna, czy mogę w to wierzyć.

Od mojej sprzeczki z William'em, niewiele rozmawialiśmy. Kilka razy próbowałam podjąć z nim jakiś temat, ale bezskutecznie. Widziałam, jak czujnie mnie obserwuje, gdy w końcu udało nam się spędzić ze sobą kilka chwil. Widziałam też, jak bardzo stara się mnie unikać. Mieszkaliśmy razem, ale nagle miałam poczucie, jakbyśmy stali się dla siebie obcy.

Poniekąd rozumiałam jego zdenerowanie, albo bardzo chciałam je zrozumieć. Wiedziałam, że na pewno posiada jakieś racjonalne wytłumaczenie swojego postępowania. Że są powody, dla których tak bardzo się martwi. Moja głowa zachodziła od pytań, których nie potrafiłam zadać. A może nie do końca chciałam znać na nie odpowiedzi.

Nie wspominaliśmy więcej o bójce, w której brał udział. Obraz poobijanego brata nadal nie opuszczał mojej głowy. Widok jego posiniaczonego oka, krwi która spływała mu po twarzy, wciąż wyświetlał się w moich myślach, niczym film. Kiedy tak bardzo wszystko się zmieniło?

Usłyszałam, jak ktoś niepewnie puka do moich drzwi. Odwróciłam się w kierunku dobiegającego dźwięku. Moje serce na moment mocniej zabiło. Miałam nadzieję, że to mój brat. Że w końcu mury, które tak starannie zbudowaliśmy, zaczną runąć.

Skrzypienie drzwi obiło się o mojej uszy. W progu ujrzałam ojca. Uśmiechał się do mnie delikatnie. Jego siwo-czarne włosy, były idealnie ułożone. Poczułam zawód. To nie był on. To nie był mój brat, na którego tak czekałam.

- Gotowa? - zapytał, przyglądając mi się uważnie.

Pokiwałam energicznie głową. Sięgnęłam po torbę i zarzuciłam sobie jej pasek na ramię. Jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu rzeczy, których mogłam zapomnieć. Chciałam wierzyć, że ten weekend coś odmieni.

***

Spędziliśmy trzy długie godziny w aucie, zanim znaleźliśmy się na miejscu. Domek ojca James'a, wyglądał jak z najpiękniejszych marzeń. Był niewielkiego rozmiaru, ale i tak robił wrażenie. Był cały z drewna. Posiadał ogromną werandę ze schodami. Wpatrywałam się w niego z otwartymi oczami, odkąd wyciągnęliśmy nasze rzeczy z samochodu i stanęliśmy przed posiadłością.

- Mówcie na niego domek? - zapytała nagle Ashley - Dla mnie jest domem, przed duże D.

Pokiwałam głową, dając tym znak, że się z nią zgadzam. Ogród zachwycał prawie tak samo, jak budynek przed nami. Zastanawiałam się, kto tak starannie dba o kwiaty, gdy nawet tutaj nie mieszka.

- Chodźcie - powiedział James, wymachując w dłoniach kluczami.

Podążałyśmy za nim w stronę drzwi wejściowych. Wciąż rozglądałam się dookoła, podziwiając. Weranda była ogromna, z niewielkim stoliczkiem, krzesłami i huśtawka, po jej drugiej stronie.

LOST (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz