Chodnik był twardy i zimny, ale mimo dyskomfortu Lucyfer nie znajdował w sobie wystarczającej siły, by dźwignąć z niego swoje nietrzeźwe cztery litery. Właściwie musiał przyznać przed samym sobą, że jeśli by tak dłużej poleżeć, to z braku alternatyw chodnik zaczynał stawać się całkiem przytulnym miejscem.
Upadły rozciągnął zdrętwiałe kończyny, zmuszając do nadmiernego wysiłku i tak już stanowczo nadwyrężone mięśnie, po czym zastygł w pozycji co najmniej absurdalnej, lecz nic go to nie obchodziło. Umysł powoli odzyskiwał jasność, ale ciało - bardziej chyba przytłoczone ciężarem istnienia, niż faktycznym wpływem używek - pozostawało bezużyteczne. Mógł co prawda (z pewnymi ograniczeniami, ale zawsze) poruszać rękami i nogami, lecz tułów wciąż zdawał się być nieubłaganie ciężki i niezdatny do użytku. Przez krótką chwilę Lucyfer rozważał nawet doczołganie się do mieszkania, by ostatecznie uznać leżenie na chodniku za nieco mniej upokarzające. Nie, żeby ktokolwiek miał okazję ujrzeć go w takim stanie. Nie o tej porze, nie w tym miejscu. Jeśli mógłby poszczycić się jakąkolwiek mistrzowsko opanowaną umiejętnością, zdecydowanie byłby to talent do wyboru opustoszałych tras powrotnych, na których mógł kompromitować się do woli.
W tej samej chwili gdzieś niedaleko rozległy się kroki, rujnując jego powoli rosnące przekonanie o własnej wybitności. Zaklął ciężko, ale zahartowany tysiącem podobnych sytuacji szybko rozpoznał dźwięk ciężkich buciorów i charakterystyczny chód.
Wysoki demon wyłonił się z ciemności, a przez jego twarz nie przemknął nawet cień zdziwienia, kiedy zauważył ciało leżące na chodniku.
Szukał go. Oczywiście, że szukał. Jak zawsze. Lucyfer westchnął, mentalnie przygotowując się na kolejny wykład.- Jak miło, że książę Piekła osobiście pofatygował się, by dopilnować naszej najnowszej inwestycji - wycedził nowoprzybyły. - Jak oceniasz jakość kostki brukowej?
- Jest piękna - mruknął Upadły. - Twarda, solidna. Aż miło poleżeć.
Demon uśmiechnął się złośliwie, mrużąc oczy.
- Twardsza od ciebie, to z pewnością. Pomóc ci?
Lucyfer odwrócił wzrok. To było ostatnie czego potrzebował. To znaczy - potrzebował pomocy, oczywiście. Nie sądził, żeby udało mu się dowlec do mieszkania w ciągu następnego stulecia. Wolałby jednak, żeby to ktoś inny wyciągnął pomocną dłoń.
- Nie trzeba. Zrobię jeszcze kilka kontrolnych pompek i pójdę sprawdzać następny odcinek.
Demon parsknął. Pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym schylił się i ignorując głośne protesty, chwycił Lucyfera za ramiona próbując go podnieść. Bez efektu. Upadły ani drgnął, w duchu gratulując sobie niezamierzonego, choć udanego sabotażu.
- Mówiłem już, nie trzeba. Dam sobie radę. - Machnął dłonią, jakby próbował odgonić bardzo natarczywą muchę. Demon pozostawał jednak niezrażony.
- No już, już, bez obaw. Wujek Lewiatan się tobą zaopiekuje.
- Wujek? A fuuu, już zdążyłem uznać, że wyglądałbyś świetnie w przebraniu seksownej pielęgniarki.
- Nie ta figura, skarbie. - Demon z udawanym zawodem przesunął dłońmi po biodrach.
- Daj spokój, jesteś idealną klepsydrą. Dałbym się pokroić za taką talię.
Lewiatan nie odpowiedział. Zamiast tego, schylił się po raz kolejny i brutalnie szarpnął go za ramię. Zataczając się i mrucząc coś pod nosem, Lucyfer wstał, choć w głębi duszy czuł, że pozycja pionowa to w tej chwili niekoniecznie dobre rozwiązanie.
- Zaraz puszczę pawia - wymamrotał w nagłym przypływie szczerości, wczepiając palce w ramię drugiego demona, desperacko próbując utrzymać równowagę.