TW: luckowe teksty i parę opisów (zasłużonego) wpierdolu.
___________________________________Potężne wrota zdawały się wyrastać z otaczających je skał, samotne pośród jałowej równiny. Oplatały je rzędy grubych łańcuchów, ciągnące się aż ku samemu ich szczytowi. Zakrywały one niemal każdy centymetr skrytego pod spodem grubego drewna.
Onyks nie miewał w życiu zbyt wielu okazji do podziwiania bram prowadzących do Piekła, a już na pewno nie od ich zewnętrznej strony, dlatego też poświęcił tym oględzinom zdecydowanie więcej czasu, niż pierwotnie zamierzał. Nie musiał się spieszyć. Południowa Brama pozostawała nieużywana od setek lat, stąd też nie istniała możliwość, że ktokolwiek go przyłapie. Nie sądził, żeby w ogóle zawracano sobie głowę wysyłaniem w te okolice choćby sporadycznych patroli.
Było coś okropnie ironicznego w fakcie, że mógł doświadczać tego widoku dopiero teraz. Jako społeczny wyrzutek. Jako pomagier demona, którego obawiało się całe Piekło. Jako ten, którym jawnie pogardzano, którego odrzucono, o którym zapomniano.
Przed laty - kiedy jeszcze nie musiał żałośnie wegetować, czekając w uśpieniu na własny moment zemsty - nigdy nie wpadłby na to, by udać się do Bram tylko po to, żeby móc im się przyjrzeć.Zawieranie wątpliwych moralnie sojuszy miało jednak pewne zalety, a przynajmniej lubił to sobie wmawiać, choć uporczywe uczucie swędzenia na przedramieniu - w miejscu, w którym Bestia przeciągnęła po jego skórze jednym ze swoich szponów - stanowiło przykre przypomnienie, że rzeczywistość bywała zupełnie inna.
Był głupcem, to bez wątpienia. Gdyby był choć odrobinę mniej uważny, Bestia by go przyłapała. Rozerwałaby go na strzępy, zanim w ogóle zdążyłby sobie uświadomić, że to się dzieje.
Ale Bestia była w tej chwili jedynie niewyraźnym widmem swojej dawnej potęgi. Wciąż była śmiertelnie niebezpieczna, silna i sprytna, ale za to żenująco wręcz słaba. A pełna niepowodzeń ucieczka z Piekła, która pozbawiła ją większości jej mocy, nie miała z tym nic wspólnego.
Bestia się starzała.
I stawała się przy tym obrzydliwie sentymentalna. Zrozumiał to, kiedy udało mu się wychwycić chwilę jej zawahania, choć dopiero dwukrotne przemyślenie tej absurdalnej możliwości utwierdziło go w przekonaniu, że tak właśnie było.Być może źle ją ocenił. Może jednak miał jakieś szanse na przeżycie.
Po raz ostatni przyjrzał się swojemu dziełu. Plątanina kabelków i dziwnych, małych urządzeń - nieznana mu technologia, którą bezczelnie ukradł na Ziemi - ciągnęła się przez całą powierzchnię wrót. Jeśli nie pomylił się w obliczeniach, jeśli tylko niczego nie spieprzył, wszystko powinno pójść zgodnie z planem.
Wziął głęboki oddech, kontrolnie przesuwając dłońmi po własnym ciele. Nieodłączne wyposażenie w postaci strzykawek. Dwa noże ukryte w rękawach. Trzeci w cholewce buta. Szpulka cienkiego, ostrego jak cholera drutu. Nie było tego zbyt wiele, ale w kwestii osobistego uzbrojenia zwykle pozostawał tradycjonalistą. Poprawił ciemne okulary, odsuwając się jak najdalej od wrót. Nie miał czasu do stracenia.
Wybuch wstrząsnął Południową Bramą, kiedy zbliżał się już do ogromnego budynku starego więzienia. Zatrzymał się pod murami, przez chwilę przypatrując się łunie ognia w oddali, po czym chwycił mocniej dwie niezabezpieczone strzykawki.
Przy odrobinie szczęścia - i odpowiednio mocnej dawce błękitnego płynu, który zamierzał wstrzyknąć strażnikom - wszystko powinno było się udać.Początek był prosty i podnoszący na duchu. Udało mu się niezauważenie podejść straże przy wejściu, zbyt zdezorientowane wybuchem Południowej Bramy. Kilka szybkich, zwinnych ruchów wystarczyło, by wbić igły w ich szyje i bez przeszkód dostać się do środka. Dwóch kolejnych strażników czekało w korytarzu prowadzącym do wybiegów i Onyks ponownie wykorzystał cenne sekundy zaskoczenia, radząc sobie z demonami niemal całkiem bezproblemowo.