12.

48 6 19
                                    

Rozdział zawiera pewien absurdalny ship, którego sens zdążyłem podważyć we własnej głowie wystarczająco wiele razy, by dało mi to do myślenia, że może powinienem go usunąć. Ostatecznie nie usunąłem. Jako kapitan utonę razem z tym statkiem.
__________________________________

Gdyby pierwsza decyzja nowego głównodowodzącego była informacją jawną, prawdopodobnie nie zdziwiłaby ona absolutnie nikogo, kto miał choć odrobinę nieszczęścia poznać Upadłego.

Belial stał na czatach, niezbyt sumiennie przykładając się do swojej roli. Choć sam nie miał w sobie odwagi, by sprzeciwić się Luckowi to żywił ogromną nadzieję, że ktoś przyłapie ich na gorącym uczynku, udaremniając tym samym całą akcję.

- To pocieszające, że nasz świeżo upieczony dowódca nie tylko mistrzowsko włada wynalazkami Matki Natury, ale i świetnie radzi sobie z ozdobami do włosów - mamrotał z przekąsem, pocierając guza na głowie i obserwując, jak jego kumpel próbuje rozbroić zamek w drzwiach za pomocą powyginanej wsuwki.

Upadły przycisnął twarz do drzwi, nasłuchując zgrzytów mechanizmu gestem niemal profesjonalisty. Wystawił w skupieniu koniuszek języka, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc.

- Wiesz, nie żebym się odgrażał, skądże znowu - wymruczał pod nosem - ale stanowisko mojego doradcy jest jeszcze wolne. Słodź mi tak dalej, a się doigrasz.

Belial zamarł. O nie, nie, nie. Gdyby zaproponował to ktokolwiek inny, prawdopodobnie przyjąłby awans z wdzięcznością. Ale Lucek? Nie było opcji, że pójdzie na dno razem z nim.

- Nie ośmieliłbyś się - zaatakował.

- Wiedziałeś, że to zrobią, zdrajco - rzucił wściekle Upadły. - Nie mam żadnego powodu, by cię oszczędzić.

- Niby skąd, kurwa, miałem o tym wiedzieć? Lewiatan też nie wiedział. Powiedziałby mi, gdyby był świadomy co się tam stanie.

- Naprawdę chcesz mi wmówić, że Samael samodzielnie wpadł na coś tak kretyńskiego?

- Najwidoczniej.

Lucyfer parsknął z niedowierzaniem, na wszelki wypadek wzmacniając przekaz nieco zbyt przesadnym kręceniem głową. Belial zerknął dyskretnie w stronę korytarza łudząc się, że same intensywne spojrzenia wystarczą, by przybył mu na ratunek jakiś demon na białym koniu. Korytarz pozostawał jednak przeokrutnie pusty i pozbawiony nadziei. Niesprzyjające okoliczności popchnęły go więc do ponowienia własnych starań o uratowanie Piekła.

- Naprawdę uważam, że nie powinieneś tego robić - zaczął, ale nie zdążył nawet dotrzeć do pierwszego starannie przygotowanego argumentu, bo Lucyfer już wymachiwał groźnie palcem.

- Bel, jeśli choć odrobinę zależy ci na losie tego piekielnego kurwidołka, to pozwól mi działać - wygłosił dumnie Upadły, grzebiąc wsuwką w zamku bez większego efektu. - Potrzebuję ich. Na trzeźwo nie ogarnę.

Belial nigdy nie czuł się zbyt pewnie w towarzystwie swoich kumpli. Strzaskana samoocena nieustannie podpowiadała mu, że jest gorszy, słabszy, głupszy. Wiedział też o czym plotkowano w Piekle. Znał wszystkie prześmiewcze żarciki na swój temat. Pomimo tego, był jednak pewien jednego - kompas moralny miał jeszcze całkiem w porządku. Dlatego też nie zamierzał przyznać się Luckowi, że tak właściwie to posiada dorobiony komplet kluczy, za pomocą których można otworzyć właśnie ten konkretny zamek. Nie, nie wyznałby tego nawet przypalany rozgrzanym żelazem. Nigdy nie wsparłby przyjaciela w tej głupocie.

- Nie chciałbym zabrzmieć czepialsko, ale być może powinieneś przypomnieć sobie, jak skończyło się twoje ostatnie ogarnianie rzeczywistości pod wpływem.

3666 dni heheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz