Alexander zostawił mnie bez słowa, po tym, jak przerwał nam Cameron. W tamtej chwili jeszcze nie byłam o to na niego zła, uważałam, że dobrze się stało i w duchu dziękowałam Camowi. No bo przecież jak miałaby wyglądać nasza rozmowa po naszym pocałunku.
Boże my naprawdę to zrobiliśmy! Całowaliśmy się. Ja całowałam jego, on całował mnie. Matko co, ja właśnie zrobiłam?! To nie tak, to wszystko miało wyglądać.
Pozostało mi mieć tylko nadzieję, że Cam nikomu tego nie wygada no i że Alex również tego nie zrobi.
- Tutaj jesteś! Wszędzie cię szukałam – moje rozmyślania przerwałam mi Holly, idąca w moim kierunku.
- Co jest? – próbowałam ukryć drżący głos.
- Zniknęłaś, na prawię godzinę. – aż tyle mnie nie było? - Xander w sumie też, ale on się sam odnalazł – czyli jeszcze nie wie. To dobrze. – Choć – wyciągnęła do mnie rękę, za którą złapałam.
Nie szłyśmy jednak do środka domu a przed budynek, gdzie czekała na nas już Rose z chłopakami.
- Ale impreza jest w środku. Co my tu robimy? – zapytałam ich.
- Dziś jest Halloween – oznajmił mi Leo.
Wow Sherlocku no nie miałam pojęcia.
- Dzięki nie zdawałam, sobie zupełnie z tego sprawy jakoś widok przebranych dzieciaków chodzących od drzwi do drzwi po cukierki skojarzył mi się z czwartym lipca. – zironizowałam.
- No właśnie cukierek albo psikus – zwrócił moją uwagę Felix i właśnie dopiero teraz ujrzałam czarny worek, który chłopak trzymał w ręku. Cóż impreza mogła poczekać.
- Zgodnie z tradycją idziemy zrobić psikusa – Holly złapała mnie pod ramię.
Zawsze je robiliśmy razem, no prawie, ponieważ był taki etap między nami, że to ja i Alexander robiliśmy sobie psikusy nawzajem o ile porysowane auto i przebite opony czy tłumaczenie się na dywaniku dyrektora o to, że to nie ja wybiłam szyby w aucie, baby od matmy można nazwać psikusem Halloweenowym.
Z każdym pokonanym przez nas metrem z każdym naszym jednym krokiem zaczęłam, się domyślać co było naszym celem na dzisiejszą noc. A był to mały biały domek na końcu ulicy, przy której mieszkała Riva. Domek, przed którym rosły piękne kwiaty, które jeszcze kilka lat temu nie miały szansy wyrosnąć przez ilość piłek, które w nie wpadały, niszcząc przy tym rośliny. Stała też przy nim obdarta z farby biała skrzynka na listy, z której niegdyś ginęły listy czy rachunki. Była też mała szopa z tyłu domu, która od zawsze stała zamknięta na klucz, była jak twierdzo nie do zdobycia dla dzieciaków.
- Stara MacDowell – wszyscy stanęliśmy przed wejściem na jej posesję.
Mirabela MacDowell postrach każdego dzieciaka z Malibu w zasadzie nie tylko dzieci. Starsze zgryźliwe babsko, z którym wojnę zaczęliśmy toczyć już, od kiedy była nas tylko trójka. Tamtego dnia przez przypadek wykopaliśmy piłkę do jej ogródka, niszcząc przy tym krzak róży, a ona to widziała, kiedy poprosiliśmy ją o oddanie piłki i oczywiście przeprosiliśmy za zniszczenie kwiatków, ona tylko kazała nam się więcej tutaj nie pokazywać, samą pikę przebiła nożem na naszych oczach. Więc w zemście za piłkę i późniejsze zepsute czy zabrane nam zabawki zaczęliśmy robić jej psikusy. Zabieraliśmy jej rachunki, drzwi obrzucaliśmy jajkami nie tylko w Halloween, wyjmowaliśmy klamkę z drzwi wejściowych czy zamalowywaliśmy jej okna. Zawsze nas wyklinała i przeganiała ze swojego podwórka, ale nigdy nie zadzwoniła na policję ani do naszych rodziców.
- No i co chcecie zrobić? – zapytałam.
- Co my chcemy zrobić – poprawił mnie Marcus.
- Po prostu pokażemy jej, że znów jesteśmy w pełnym składzie – dodał, Felix otwierając worek, który cały czas niósł ze sobą.
W worku było kilka spray z farbą, coś w puszce i parę piłek i noże. Z ostatnimi rzeczami chłopaki szybko zrobili porządek, powbijali noże w piłki, później powrzucali w kwiatki staruszki, niszcząc przy tym ogródek staruszki. Marcus szybko otworzył skrzynkę na listy i puszkę, z której okropnie śmierdziało, wlał to wszystko do środka, zaraz zamykając skrzynkę. Następnie wszyscy wzięliśmy po jednym ze spray i no cóż, chyba każdy wie, co potem się stało.
- Nie maluj jej pentagramu na drzwiach, bo zejdzie na zawał – Cam upomniał Marcusa, lecz było już za późno.
Cóż przynajmniej pomyśleliśmy o stanie jej zdrowia.- Krąg z soli jeszcze jej zrób – zironizowała Holly.
Wraz z dziewczynami zabrałyśmy się za malowanie karykatury MacDowell, kiedy Cameron zaczął przepychać się dla żartów z Alexandrem, nie wiem, jak to zrobili jeden, popchnął drugiego, który to poleciał na drzwi szopy, otwierając je.
- Nie zamknęła jej? – blondyn podniósł kłódkę.
Popatrzyliśmy tylko na siebie, potem weszliśmy do środka, chłopaki włączyli latarki w telefonach, to, co tam zobaczyliśmy, wywołało w nas niemały szok.
- A zawsze myślałem, że trzyma tu zwłoki męża – skomentował Marcus.
Nie było tu żadnego martwego ciała, na całe szczęście, były tutaj wszystkie nasze zabawki, jakie nam zabrała i pewnie nie tylko nasz a wszystkich dzieciaków, którzy kiedykolwiek wyrzucili je na to podwórko. Lalka Holly, samochodziki braci, miecz świetlny Camerona. Były tu wszystkie nasze utracone zabawki.
Na półce obok głowy Alexa był mój pluszowy piesek, którego dostałam na święta właśnie od bruneta, wciąż miał czerwoną kokardkę, zrobioną ze zwykłej tasiemki na szyi. Chłopak chyba zauważył, czemu się przypatruję i podniósł go z półki. Oboje zwróciliśmy uwagę na jego lewe ucho, chłopak pomachał nim tak dla pewności, jakby nie był pewny, co widzi.
- Zszyła go? – wyszeptałam do chłopaka, na co on tylko wzruszył ramionami.
Ostatniego dnia, kiedy widziałam mojego pluszaka, naderwało mu się lewe ucho, kiedy to uciekaliśmy z tego podwórka. Zahaczyłam nim o druciany stelaż, na którym rosły róże. Upuściłam go wtedy i chciałam się po niego wrócić, ale Alex trzymał mnie za dłoń i nie pozwolił mi zawrócić. Obiecał mi później, że kupi mi drugiego takiego.
Ja nie chciałam drugiego.
*
Do domu wróciłam nad ranem taksówką, słońce zaczynało wschodzić, ja przekraczałam próg mojego domu ze szpilkami w jednej dłoni i płaszczem zarzuconym na ramiona. Bolały mnie stopy, czułam każdy krok, jaki stawiałam, chciało mi się potwornie pić, w dodatku moje zmęczenie w niczym mi nie pomagało, chciałam położyć się do łózka już teraz, ale nie było mowy o tym, że pójdę spać w makijażu, więc zanim przyjemności najpierw obowiązki.
Ze zmytym makijażem i w za dużej koszulce nocnej dziękowałam sobie sprzed kilku godzin za zostawienie pełnej butelki wody na mojej szafce nocnej. Wypiłam pół butelki na raz, kiedy telefon, który trzymałam w drugiej ręce, zawibrował, odstawiłam butelkę od ust i odblokowałam urządzenie. Dostałam wiadomość od nieznajomego numeru, kliknęłam w nią a moim oczom, ukazało się zdjęcie. Zdjęcie z dzisiejszej imprezy, na którym całuję się z samym Alexandrem Andersonem. Zdjęcie było zrobione bez lampy, ale ktoś doskonale wiedział, co robił, wybrał taki kadr, na którym padało na nas najwięcej światła, pewnie też rozjaśnił swoją fotografię tak, aby nikt nie miał wątpliwości co do postaci widniejących na nim. Wisienką na torcie był podpis załączony do zdjęcia, podpis, przez który ścisnęłam mocniej telefon, przymknęłam powieki.
- Kurwa.
Nowa suka Andersona.
CZYTASZ
The cheap cigarettes
Short StoryBo niektóre obietnice są jak dym papierosowy... Ulotne i krótko trwałe.