Epilog

34 6 48
                                    

Spojrzałam na akta sprawy ostatni raz. Przesunęłam kartki ukazujące zdjęcia ofiar i sprawców przyjrzałam się im, chcąc dobrze je zapamiętać zanim odłożę do archiwum. Aria Wright, Daven Heartwood oraz Conrad Sheng. Serce mi się kraja, gdy czytam o tym, co ich spotkało. Wiem, jak bardzo jestem temu winna.

Wzbiera we mnie ogromna złość, tak wielka, że mam ochotę zniszczyć cały komisariat. Zaczęłam brzydzić się moimi kolegami z pracy, tymi skorumpowanymi, bezlitosnymi patafianami bez sumienia.

"Szuje" warknęłam chowając akta do pudła.

Gdyby nie jeden poczciwy człowiek, nigdy by się nie wydało, co zrobili. To czysty przypadek, że udało się odnaleźć tę dwójkę.

Nigdy bym się nie spodziewała, że ja, młodszy aspirant Judie Levchuk służąca na co dzień w drogówce, zostanę wciągnięta w sprawę wagi państwowej. A wszystko przez tego Meksykanina, który był zbyt roztrzepany.

Pierwszy raz spotkałam Arię, gdy próbowała zgłosić, że ktoś ją śledzi. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, kim jest. Nikt nie potraktował jej poważnie. Nie wiedziałam też, że detektywi byli w zmowie. Ona też nie była niczego świadoma i wyszła zdenerwowana, cała zapłakana i roztrzęsiona. Szła przez korytarz jak burza, aż kilka kartek pofrunęło z półek i blatów. W pierwszej chwili miałam ochotę ją przystopować, ale postanowiłam dać jej spokój, gdy zauważyłam, że ten który z nią rozmawiał, to ten dupek. Od samego początku go nie lubiłam i czułam, że śmierdzi - w przenośni, oczywiście. Miał taki pewny siebie uśmieszek na ryju i miałam wrażenie, że przyszedł do nas tylko po to, żeby wylegiwać się na swoim fotelu z nogami na blacie. Dziwiło mnie, że nasz komendant, który znany był z powagi i surowości i nikomu nie pobłażał, tolerował jego zachowanie. Ale uznałam, że musi być w tym jakieś drugie dno, a że służyliśmy w kompletnie różnych oddziałach, nie przejmowałam się zbytnio jego egzystencją.

I pewnie zapomniałabym o tej dziewczynie, gdyby nie fakt, że widziałam ją na komisariacie jeszcze kilka razy i zawsze była tak samo roztrzęsiona. Po komendzie rozeszła się plotka, że dziewczyna jest stuknięta i ma schizofrenię. Niestety i ja uwierzyłam w tę pogłoskę.

Któregoś dnia na służbowy numer zadzwonił do mnie mężczyzna - pan Martinez, mężczyzna około sześćdziesiątki meksykańskiego pochodzenia. Dostał ode mnie wezwanie za niewłaściwe parkowanie i dlatego się do mnie zgłosił. Wydawał się być skruszony i bardzo smutny z powodu wizji mandatu. Miałam dobry dzień i postanowiłam dać mu tylko upomnienie. Wydał mi się wtedy takim nieporadnym człowiekiem, który ledwo trzyma własną głowę na karku, i zrobiło mi się go żal. Był niezwykle wdzięczny, że poszłam mu na rękę. Rzadko zdarzają się takie reakcje. Większość ludzi zapomina, że też jestem człowiekiem i najchętniej zwyzywałoby mnie od suk i innych takich, gdyby nie fakt, że powiększyliby tylko swoją karę. Nie muszą mówić. Widzę to w ich oczach, mowie ciała i słyszę w tonie głosu.

Jakiś miesiąc później pan Martinez ponownie się do mnie zgłosił, tym razem od razu przyszedł na komendę.

– Bardzo przepraszam, że przeszkadzam pani w pracy. Pewnie zawracam pani głowę takimi pierdołami, ale nie bardzo wiem, co zrobić, a pani może będzie wiedzieć. – nieśmiało wyjaśnił. Brzmiał tak, jakby popełnił czyn karalny i chciałby mnie prosić, żebym pomogła mu to zatuszować. Przewróciłam oczami.

– O co dokładnie chodzi, panie Martinez? – zapytałam zdobywając się na resztki cierpliwości. Prawdą było, że nie miałam czasu na bzdety.

– Zgubiłem telefon. To znaczy, nie jestem pewien. Widzi pani, to całkiem nowy telefon. Cały czas go używam, bo jest mi potrzebny w pracy. Sama pani wie, że jestem dostawcą. Ale wydaje mi się, że ktoś mi go ukradł.

OPEN MINDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz