Help

60 5 6
                                    

Zawartosc kieszeni nieprzyjemnie ciazyla, gdy Minho jechal winda w dol. Zapakowal do niej dwa telefony, klucze i pechowa pamiec usb. Z calego stresu zapomnial, gdzie zaparkowal samochod, wiec krazyl niespokojnie miedzy identycznymi uliczkami. Po kilku minutach odnalazl minivana. Pamietajac, by nie rzucac sie w oczy odpalil spokojnie auto, wydajac sobie w glowie polecenia, krok po kroku.
Pamietal doskonale, gdzie zostawil Binniego. Nawet uklad drzew odcisnal mi sie pod powiekami, z dbaloscia o kazdy najmniejszy szczegol. Dotarcie na miejsce zajelo mu sporo czasu. Do konca nie byl pewny co zrobic, gdy go znajdzie. Czy go znajdzie? Czy bedzie... zyl? Coraz czesciej lapal sie na tym, ze myslal o tym, ze zabil czlowieka. Bal sie kary. Co pomysli znowu matka? Dlaczego myslal teraz o jej opini? To wszystko przez nia! Potrzasnal glowa, jakby odpedzal sie od natretnej muchy. Nie mysl o niej...
Zaparkowal na znajomym poboczu, zabral latarke ze schowka i poszedl szukac skatowanego przez siebie czlowieka. Serce bilo mu w nieludzkim rytmie, na sama mysl o zwlokach robilo mu sie niedobrze. Nigdzie nie widzial Binniego, co dawalo nadzieje no to, ze on zyje i przemieszcza sie w okolicy. Minho troche sie uspokoil, lecz nadal jego uklad nerwowy dzialal na najwyzszych obrotach. Uslyszal szelest lisci w niedalekiej odleglosci. I wiedzial. Changbin zyje.
Gdy go zobaczyl, zoladek podszedl mu do gardla. Swiadomosc, ze zrobil to wlasnymi rekami byla przerazajaca. Jedno z oczu Binniego calkowicie zniknelo pod sino-fioletowa opuchlizna. Twarz byla w tym momencie nie do rozpoznania. Wlosy mial sklejone wciaz jeszcze lepka krwia. Minho padl na kolana w wysoka trawe, ukryl twarz w dloniach i po raz kolejny tej nocy sie rozplakal.

- nawet nie podchodz skurwielu!

Changbin siedzial oparty plecami o drzewo i patrzyl na niego z nienawiscia w oczach.
Minho podszedl kilka krokow na czworakach...
Nadal swiecil starszemu latarka po oczach.

- nie waz sie do mnie zblizyc! Rozerwe cie golymi rekami, przysiegam!

- umrzesz tu,  jesli Ci nie pomoge.

- komu moglbym to zawdzieczac psycholu? Wiedzialem, kurwa wiedzialem jak bardzo zjebany jestes. Od samego poczatku czulem. To prawda, ze piekna twarz i chetna dupa nie wystarcza. Kurwa... Minho...

Changbin przegapil moment, w ktorym Minho sie do niego zblizyl. Wyrywajac sie na tyle, na ile potrafil odpychal mlodego od siebie, odrzucajac pomoc.

- chodz... ostatni raz. Nie bardz uparty.

- ostatni raz? Myslisz, ze Ci odpuszcze? Zniszcze Cie, slyszysz? Nie zostanie z Ciebie nawet mokra plama. Minho, zabawa sie skonczyla!

Spodziewal sie tego. Binnie potrafil zniszczyc czlowieka. Nie tylko fizycznie ale i psychicznie.

- mam nagranie... i twoj telefon... z wszystkimi adresami, mailami i wiadomosciami od klientow. Kochanie... tak, gra sie skonczyla. Dasz mi odejsc i nie bedziesz nigdy mnie szukal.

- sprytna suka z Ciebie. Och, moglo nam byc razem tak dobrze.

Minho ochlonal juz po chwilowym zalamaniu. Fakt, ze Changbin zyl, grozil mu i wyzywal dodal mu ponownie odwagi. Tak, jak obiecal sobie wtedy. Nie pozwoli juz nigdy sie skrzywdzic. A dzis juz prawie aie ugial.

- chodz... nie masz polamanych nog... tam stoi auto.

Pomogl mu wsiasc do samochodu, bylo to trudne z powody wysokiego podwozia. Binnie jeczac z bolu staral sie podciagnac na siedzenie pasazera.
Jechali jakis czas w ciszy, gdy Minho ja zaklocil, zadajac pytanie:

- do szpitala czy do Ciebie?

- oczywiscie, ze do mnie. Nienawidze szpitali.
A ty dokad? Masz kogos, co? W koncu ktos wypial dupe przed Toba?

Ton ich rozmowy byl juz pozbawiony jakichkolwiek cieplych relacji, mozna bylo wyczuc jedynie obustronna pogarde w glosach.

- mmmm... o tak...

Od dawna chcial sie pochwalic swoja zdobycza. Teraz, gdy juz nie bylo czego ratowac mogl bez skrepowania opowiadac. Pomijajac imie i okolicznosci poznania wynal Changbinowi wszystko. Plujac slowami, czul jak dlugo meczacy go ciezar z niego schodzi. Ponownie byl z siebie dumny, jak mysliwy po pomyslnym polowaniu.
Czul na chlodno jak wszystko miedzy nimi sie konczy, jakby odcinal ostrym nozem, kazde ich wspolne wspomnienie.

- nie umiesz z nikim byc... Minho... zawsze musisz spierdolic. Z Chrisem, ze mna. Nie umiesz byc szczesliwy i nigdy nie bedziesz.

Na szczescie tego tematu nie musieli juz kontynuowac. Minho podjechal pod apartamentowiec. Ponownie nie wjezdzal do garazu, droga do domu zajmie stad Binniemu dluzej. Taki zarcik na sam koniec. Zostawil kluczyki w samochodzie i wysiadl. Zamykajac za soba drzwi wyciagnal jeszcze telefon Changbina i usb ze swojej kieszeni. Pomachal mu nimi przez szybe i zniknal. Mial jeszcze wystarczajaco pieniedzy na taksowke do domu.

Jadac do siebie napisal wiadomosc do Jisunga. Jak zwykle krotka i jasna.

„Czekam."

W domu od razu uwolnil sie z brudnych ciuchow. Telefon i stick schowal do komody. Krazac po kuchni, wciaz brudny i nagi przegladal szafki w poszukiwaniu lekow przeciwbolowych. Nie mial juz zadnych zapasow.

„zalatw mi cos na bol glowy"

Biorac goracy prysznic, szorowal mocno cialo ostra gabka. Bylo mu zimno, mial wrazenie, ze ma wysoka goraczke. Chwilami czul ogarnaijaca go slabosc wiec wyszedl spod kabiny aby uniknac omdlenia. Siedzac na mokrej podlodze uslyszal, jak Jisung probuje sie dostac do srodka. Doczolgal sie do klamki, za ktora chaotycznie pociagnal, wpuszczajac chlopaka do srodka

- zamknij drzwi. Masz?

- mam wszystko. Ecstasy, trawe, lsd, koks...

Jisung wyliczal na palcach, jakby zachwalal nowe smaki lodow w lodziarni.

- a tabletki przeciwbolowe? Wziales tylko prochy?

- mhmmmm... ale nie martw sie! Przygotuje Ci cos na bol glowy. Zaufaj mi!

I Minho zaufal. Wbrew swojej pierwszej i jedynej zasadzie.

Make me bad II HyunhoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz