Patrzyłam w okno, nie mogąc poukładać sobie tego w głowie. Moja kochana przyjaciółka naprawdę brała udział, w tym całym szambie. Jak to abstrakcyjnie brzmi. Podsumowując zostawiła mi list, w opuszczonym i jestem pewna, że również nawiedzonym domku. Była tam również walizka, ale żeby było śmieszniej pusta. A teraz muszę skontaktować się z Deividem, by dowiedzieć się prawdy. Obawiam się, że prawda jest dużo gorsza, niż podejrzewałam na początku. Zaczęłam żałować, że wzięłam w tym wszystkim udział. Może miałam depresje i żyłam w cieniu, ale chociaż bez takich doznań.
-Gwiazdo w porządku? -Zapytał, nie pewnie Marcelo.
Jak mogło być w porządku? Jak właśnie przeczytałam list, od mojej nie żyjącej przyjaciółki. A żeby nie było za nudno. Olimpia po nie kąt ostrzegała mnie, również przed nimi.
-Tak ja po prostu chcę, wrócić do domu. -Odpowiedziałam, nawet nie odwracając wzroku od okna. Marcelo zabrał list z moich rąk i zaczął czytać.
-Bez urazy. Ta twoja przyjaciółka, to udana była. -Stwierdził po przeczytaniu listu.
-Najgorsze że niema chipu. Ani podpowiedzi, gdzie może być. - Stwierdził Leo, który przeczytał list na głos, tak by Max słyszał.Nie wytrzymałam, pojedyncze łzy spływały z moich oczu. Tak bardzo nie chciałam istnieć. W tym momencie, bardzo żałowałam swoich dotychczasowych wyborów. Ale najbardziej tego że nie ja wsiadłam do tego auta, przy odrobinie szczęścia zginęłabym za nią.
-Nigdy go nie znajdziemy. -Wykrzyczałam, nie wytrzymując emocji. -Nigdy go kurwa nie znajdziemy. Nie rozumiecie ona go ukryła, tak by nie dało się go znaleźć, albo spłonął w tym aucie. Nigdy go nie zdobędziecie.
Krzyczałam dławiąc się łzami.-Zatrzymaj się -Lodowatym tonem odezwał się Marcelo do Maxa.
Jechaliśmy już główną drogą, dwadzieścia minut od San Diego. Max zrobił to co kazał Mako i zjechał na pobocze, włączając światła awaryjne. Marcelo odpiął pas i wysiadł z auta. Podszedł do drzwi Leo i mrożącym krew w żyłach tonem, kazał się przesiąść Leo do przodu.
Chłopak od razu go posłuchał i przesiadł się na przód pojazdu. Mako wsiadł do tyłu i nie mówiąc ani słowa, od razu przysuną mnie do siebie. Max znów włączył się do ruchu, a ja płakałam, tak głośno płakałam. Mako przytulał mnie mocno do siebie, nie mogłam się ruszyć. Brakowało mi tchu, a i tak płakałam.
-Posłuchaj mnie. Proszę, oddychaj równo ze mną. Wdech i wydech. -Mako wyznaczał mi rytm oddechu i co dziwne, zaczynało działać.
-Tak jest, jeszcze raz. Wdech i wydech -Powtarzał chłopak.
Resztę drogi w aucie była cisza, Marcelo nie pozwolił mi się od niego odsunąć. Mimo że uspokoiłam się już i czułam lepiej.
Max zaparkował w końcu pod moją bramą, a ja wymieniłam z nim spojrzenia.
-Odprowadzić cię? A może zabiorę cię do nas na dziś? Jutro cię odwiozę. -Marcelo się martwił i było to czuć, Nie chciał mnie zostawić. Tylko że ja potrzebowałam samotność, chociaż na trochę.
-Poradzę sobie, dziękuje -spojrzałam w jego wielkie zielone oczy, w których było tyle dobroci. Nie zasługiwałam na niego. Przytuliłam go po raz ostatni, pożegnałam się z chłopakami i wyszłam z auta.
Idąc długą aleją, czułam się zupełnie wyprana z emocji. Nie miałam siły na nic, potrzebowałam kilku dni odpoczynku. By ochłonąć, od całego syfu w który wpadłam.
***
Pięć dni, tyle potrzebowałam, by wrócić do normalnego tryby życia. Ostatnie dni przeleżałam w pokoju, nie wychodząc z niego nawet na chwile. Jedzenie mama mi przynosiła, a łazienkę mam z pokojem. Leżałam i patrzyłam w sufit. Analizowałam i myślałam co dalej. Doszłam do jedynych logicznych wniosków. Czas to zakończyć, nie chce znać żadnych szczegółów. Nawet nie pisałam do Deivida, bo nie chciałam już nic wiedzieć. Miałam w najbliższym czasie, spotkać się z Marcelo i mu o tym powiedzieć. Moja pomoc im się zakończyła.
CZYTASZ
ONE OF THE STARS #1 [ZAKOŃCZONA]
Roman d'amourŻycie popularnych dzieciaków przez niektórych uważne jest za bajkę. Wpływowi rodzice, imprezy, brak ograniczeń. Pozornie idealne życie. Takie życie prowadziła również Gracjana Iverson i Olimpia Valentino. Szkolne gwiazdy które nie wiedziały czym s...