9.

47 7 7
                                    

Odzyskiwał przytomność słysząc alarmy aut zaparkowanych przy chodniku. Wszystko było stłumione, jakby zamknął się w szczelnym pomieszczeniu bez okien i drzwi. Jego uszy ucierpiały w wybuchu dając mu o tym znać nieprzyjemnym piszczeniem. Zamglony wzrok dostrzegł migający wyświetlacz telefonu leżącego niedaleko na drodze. Było obity i zakurzony. Potem jego wzrok spoczął na dłoni, która zamiast swojego naturalnie jasnego koloru była czerwona i błyszczała się od świeżej krwi. Starał się oderwać od ciepłego asfaltu, ale jego mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Nagle usłyszał krzyk, przerażający jak z horroru, potem syreny straży zawyły jakby z oddali dając mu znać, że pomoc jest w drodze, a chwilę później znów wszystko zamilkło.

Ocknął się widząc nad sobą znajomą twarz kobiety. Blondynka ze spiętymi włosami w kitkę robiła coś przy jego ciele. Na nosie miał maskę z tlenem. Podniósł się lekko czując ból. Nie był nawet w stanie powiedzieć co go bolało dokładnie.
- Jay, słyszysz mnie? - zapytała Brett, paramedyk karetki 61. - Jay, powiedz coś. Daj mi znak, że mnie słyszysz.
- Słyszę - szepnął, chociaż wciąż jego słuch nie działał jak powinien. - Co się stało? - zdjął z twarzy maskę. Poczuł w powietrzu zapach spalenizny, świeżej wody, dymu i środka dezynfekującego.
- Nie martw się tym, zabierzemy cię do szpitala. Muszą cię zbadać dokładnie. - Oznajmiła pakując stetoskop do torby. Wtedy sobie przypomniał.

Kłótnia z Klausem, złość i rozczarowanie, wyjście z budynku i ten huk, któremu towarzyszyła fala ciepłego podmuchu. Budynek za nim wybuchnął. Poderwał się z noszy siadając. Spojrzał na prawie dogasający, stary, już teraz walący się obiekt czując jak wszystkie jego wnętrzności zwijają się w kłębek chowając się w najciemniejszych miejscach jego ciała.
- Kurwa - powiedział widząc tą tragedię. Brett starała się go uspokoić, ale nie miała szans. Detektyw zerwał się na równe nogi wyrywając sobie z ręki igłę z kroplówką.
- Jay! - krzyknęła paramedyk widząc co robi policjant. W ostatniej chwili zdarzyła przykleić mu tylko gazę na dłoń z której zaczęła lać się krew.
- To niemożliwe- szepnął sam do siebie zakrywając twarz dłonią. Widział jak strażacy krzątali się w ferworze walki z żywiłem. Dostrzegł kilka znajomych twarzy, których mógłby zapytać o najważniejsza rzecz. - Severide! - zawołał strażaka stojącego metr od niego. Gdy ten się obrócił, pobladł patrząc na detektywa. - Powiedz, że kogoś wyciągnęliście? - Błagał go o to myślami, ale nie miał już siły nic więcej dodać.
- Stary, przykro mi - odparł. - Niestety nikogo więcej żywego nie znaleźliśmy.
- Nikogo więcej?
- Cztery osoby wyszły same, dwie wyciągnęliśmy zaraz po przyjeździe - zamilknął widząc szok na twarzy detektywa. - Reszta niestety została w środku.
- Gdzie są..? - Halstead nie potrafił sklecić zdania. Oczy zaszły mu mgła, albo łzami nie był pewny. Jedyne co wiedział to to, że długo nie wytrzyma. Severide wskazał na rząd karetek gdzie medycy zajmowali się poszkodowanymi. W dwóch z nich o życie walczyli Jensen i Alec, dwaj rekruci, których widział najbliżej drzwi gdy wychodził. W pozostałych byli Helen i Martin, wyszli sami z pożaru sami, teraz przyjmowali tlen, a pozostali dwaj - Thomas i Sam - właśnie mieli opatrywane lekkie oparzenia. Jayowi powinno ulżyć, bo komuś udało się umknąć śmierci, jednak nie byli to ci, których szukał. Klaus został w środku.  Halstead bez sił usiadł na środku drogi, pośród szkła i odłamków okien porozrzucanych po ulicy. Czuł jakby ktoś wyrwał mu serce i płuca. Przyspieszony oddech stawał się płytszy. Przełknął żal jaki zaczynał go dusić. Nie mógł się teraz rozkleić. Ale jak miał to wytrzymać, skoro prawie szesnaście ciał jego podopiecznych leżało w środku tej ruiny? 

Chwilę później na miejscu tragedii zjawił się jego zespół. Hank nim zatrzymał samochód już wysiadł z niego i biegł do siedzącego samotnie detektywa. Ten widok był z pewnością jednym z najgorszych w jego życiu. Zakrwawiony, słabo połatany detektyw z bladą twarzą na środku jezdni między ciężarówkami straży i karetkami. Jego wzrok tępo skierowany we wnętrze budynku, gdzie strażacy właśnie zaczęli wynosić ciała ofiar.
- Jay - kucnął przy detektywie. Brak reakcji jeszcze mocniej chwycił za serce sierżant. - Hej! - dotknął ramienia detektywa, którym przytrzymywał swoje kolana. Wtedy Jay na niego spojrzał, a to co sierżant dostrzegł w jego oczach było nie do opisania. Żal, smutek, rozpacz i ogrom strachu pomieszany ze sobą. Jego pierwszym odruchem było przytulanie podwładnego, ale wydawało się mu to nie na miejscu. Zrobiła to jednak Kim, która stała po drogiej stronie. Adam położył na ramieniu przyjaciela dłoń by okazać wsparcie, to samo Kevin. Hailey stanęła z boku mając nadzieję, że zaraz wszyscy zostawią jej partnera w spokoju i ona będzie mogła go wesprzeć. - Powiedz co się stało. - Hank zachrypnięty bardziej niż zwykle chciał usłyszeć cokolwiek od Jaya. Milczenie podwładnego było nieznośnie przerażające.
- Ahm.... - odchrząknął. - Przyjechały dowody - mówił spokojnie przypominając sobie co się działo przed tragedią. Chciał odrzucić wszystkie emocje by zdać raport. Było to trudniejsze niż się spodziewał. - Hank - zwrócił się do sierżanta ledwo powstrzymując płacz. - Oni wszyscy zginęli - oznajmił łamiącym się głosem. - Wszyscy...
- Spokojnie, trzeba cię opatrzyć pożądanie - przerwał mu widząc kolejne krwawiące mocno rany na twarzy i dłoniach detektywa. - Adam zawołaj Brett - rzucił w eter dalej patrząc na Jaya. - Pojedziesz do Med...
- Nie - powiedział twardo nagle wstając. Zachwiał się przy tym, musząc oprzeć się na Kevinie. - Nie mogę. Muszę jechać do Joy
- Jay nie bądź głupi - Hailey była zła. W takim momencie myślał o jakieś barmance, zamiast o własnym zdrowiu?
- Ona o niczym nie wie - oznajmił pewnie patrząc na sierżanta. - Jej brat... - głos uwiązł mu w gardle. - Klaus Meyer, był w środku. - Dookoła zapanowała cisza, słychać było tylko dźwięk dogasającego pogorzeliska. 
- Sierżancie - Severide podszedł do zespołu wywiadowczego. - Wyciągnęliśmy wszystkich - powiedział.


Hank nie pozwolił prowadzić Halsteadowi. Szatyn był brudny, poobijany i ranny, w dodatku jego stan psychiczny wskazywał na katatonię. Nigdy wcześniej, nawet przy dużych stratach czy traumach, Hank nie widział by jakikolwiek jego człowiek tak się zachowywał. Widok martwego ciała rekruta, który był bratem jego dziewczyny zmiótł go kompletnie. Siedział obok na fotelu pasażera nic nie mówiąc. Całą drogę do domu milczał. Ledwo mrugał gapiąc się w przednią szybę. Jego stan pomógł jedynie medykom na opatrzenie jego ran. I chociaż Sylvie prosiła by pozwolił im zabrać się do szpitala, Hank odmówił. Voight nie był pewny co zrobić, ale zmuszenie podwładnego do wizyty w szpitalu byłoby jak kolejny cios. Nie chciał go denerwować. Zaproponował, że zabierze go do Joylin. Tak też zrobił. Teraz czeka aż Halstead pierwszy opuści jego auto.

- Jak mam jej to powiedzieć? - zapytał nagle. - Jak powiedzieć, że właśnie została sama?
- Nie została, ma ciebie - odparł łagodnie Voight.
- Myślisz, że jeszcze będzie chciała mnie widzieć? - zapytał z wyrzutem. - Znienawidzi mnie.
- To nie była twoja wina.
- Nie, to była wina tej pracy - odparł pewnie. Dobrze wiedział jak zareaguję Joy. Był przekonany, że to będzie koniec. - Znienawidzi wszystko co związane z policją.
- Jay... - Voight chciał go jakoś pocieszyć, ale detektyw wysiadł zostawiając sierżanta samego.


Szedł wolno korytarzem ku drzwiom do swojego mieszkania. Czuł jak słabnie z każdym krokiem. Brakowało mu motywacji aby zrobić to co nieuniknione. Nie mógłby jej przecież oszukać. Zataić co się stało. A tak bardzo chciałby uchronić ją przed tym bólem. Złapał za gałkę w drzwiach czując wibracje. Słuch powoli wracał mu do normy, ale nie na tyle by przez zamknięte drzwi usłyszeć muzykę dochodzącą z wnętrza. Dopiero gdy otworzył je uderzyła go fala głośnej melodii lecącej z jakiegoś głośnika. Była to latynoska piosenka. Co rusz artysta śpiewał loco, co znaczy szalony, oszaleć. Jay zatrzymał się w drzwiach czując przerażenie paraliżujące mu kończyny. Miał problemy z oddychaniem. Ona oszaleje z rozpaczy gdy usłyszy co ma jej do powiedzenia. Zmusił się ostatkiem sił by ruszyć do przodu. Wyłonił się zza ściany widząc jak w kuchni miłość jego życia tańczy i śpiewa do radosnych rytmów piosenki. Serce detektywa zacisnęło się gdy uświadomił sobie, że może ostatni raz widzi ją tak radosną. Dlaczego to on musi zmazać jej ten uśmiech z twarzy? Oparł się o ścianę chcąc zniknąć, zostawić ją samą. Może powinien odejść? Obrócić się i wyjść z domu. Odwlec trochę w czasie tą chwilę, w której zrujnuje jej życie.

- O, hej! - zobaczyła go kontem oka oblizując palce ubrudzone sosem. Wyciszyła lekko kolejna piosenkę, obracając się do ukochanego. Dopiero gdy spojrzała na detektywa na jej twarzy zagościł strach. - O Jezu, co ci się stało? - zapytała zmartwiona jego stanem. Podeszła łapiąc jego twarz w dłonie. Dotknęła opatrunków i plastrów na dłoniach i szyi. Chciała widzieć co się stało. - Jay? - zmarszczyła brwi czując, że to nie będą dobre nowiny.
- Joy... - chciał jej wyznać prawdę, ale załamał mu się głos, a to był pierwszy krok do rozsypania się psychicznie. Wiedział, że przy niej nie musi udawać. Mógłby się popłakać, zwinąć w kłębek i wylać wszystkie swoje żale, a ona i tak byłaby z nim tuląc i pocieszając go, aż będzie w stanie z nią porozmawiać. Tyle, że ta tragedia dotyczy również jej.
- Jay? - Bała się nie tyle o to co Jay ma jej do powiedzenia, a o stan w jakim jest szatyn. Nigdy go takim nie widziała. Nie mogłaby sobie go nawet wyobrazić w takiej kondycji, a wyobraźnię ma naprawdę dobrą. Gdy położył jej głowę na ramieniu nie zawahała się i mocno go objęła przyciągnąć bliżej. Musiała dać mu czas na ochłonięcie. Zajęło mu to kilka minut, by pogodzić się z tym co musi zrobić.
- Joy, w budynku gdzie mieliśmy dowody wybuchła bomba - oznajmił badając jej reakcję. Jej twarz nie wyrażała nic prócz zatroskania. - Zginęło szesnaście osób - dodał. - Klaus... - na dźwięk imienia swojego brata Joylin zrobiła krok w tył. Tego nie spodziewała się usłyszeć. - Klaus był w środku. Joy, twój brat nie żyje.



Dobra, to jest smuteczkowe, ale obiecuję, że tylko jeszcze jeden rozdział i wracamy do heheszków! 

Zostawcie po sobie ślad! 

Rekrut - CHICAGO PD (FF)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz