10.

47 7 8
                                    

Lipiec

Brunetka z pełną determinacji miną stanęła w drzwiach rzucając swoją teorie wraz z aktami na stół. Blada nieumalowana twarz dziewczyny ukazująca mocno zarysowane kości zaciśniętej ze złości żuchwy budziła niepokój, a przekrwione zmęczone oczy świadczyły o litrach łez wypłakanych przez ostatnie tygodnie. Niczym nie przypominała siebie z przed miesiąca. Ubrana w szeroki sweter z emblematem akademii policyjnej, który z pewnością należał do jej brata, z pod niego wyłaniała się czarna koszulka lekko czymś ubrudzona. Spodnie dresowe wisiały na jej wychudzonej sylwetce, sprawiając wrażenie o trzy rozmiary za dużych. Na nogach niechlujnie zawiązane brudne od zaschniętego błota trampki były klarownym sygnałem, że coś jest nie tak. Jay na widok barmanki zbladł. Nie widział jej od dwóch tygodni. A dokładnie od dnia pogrzebu jej brata. Pamiętał dobrze ten dzień, z resztą jak każdy, który spędzili osobno.

__________ * * * __________

Po cmentarzu rozszedł się dźwięk trąbki. Marsz pogrzebowy odegrany na tym instrumencie chwytał za serca zebranych żałobników. W niewielkim okręgu stało kilkoro ludzi znających zmarłego, byli to jego przyjaciele i nauczyciele.  Wśród zebranych był także cały wydział na czele z sierżantem Voightem oraz sierżant Platt, ubrani w galowe mundury, z czapkami na głowie chcieli oddać hołd, mimo iż większość z nich nie znała Niklausa Meyera osobiście. Joylin nie życzyła sobie by ktokolwiek z policji przychodził na pogrzeb. Jej brat zginął na służbie, ale jej to nie interesowało. Stanowczo zażądała by nikt nie ubierał mundurów. Nie chciała też czarnych opasek na odznakach, które widziała u Jaya. Tyle, że detektyw nie mógł  pozwolić jej popełnić takiego błędu. Przez smutek i żałobę odebrałaby w ten sposób Klausowi prawo do pogrzebu z honorami, a zasłużył na to. Mimo, iż nie ukończył on akademii to według Halsteada był policjantem i tak powinien zostać  pożegnany. Rozumiał jednak, dlaczego Joy odmawiała tego swojemu bratu. Winiła pracę, nie człowieka. Dlatego chciała pochować brata, nie policjanta. Po długich wyjaśnieniach Willard przyjęła punkt widzenia swojego chłopaka i w milczeniu opuściła pokój by nie kontynuować rozmowy. Halstead czuł, że traci dziewczynę. Od dnia gdy poznała prawdę zamieniła z nim tylko kilka pełnych zdań. Zamknęła się w sobie odpychając detektywa. Nie powiedziała mu tego wprost, ale wiedział, że kiedy w końcu skończy się jej cierpliwość i opanowanie pozna jej prawdziwe myśli. Te, w których wini go za śmierć brata. Przerażało go to. Ceremonia trwała, a Joylin nie odezwała się ani słowem. Przyjęła kondycje od zebranych milcząc, nie wygłosiła też żadnej mowy. Była obecna ciałem, ale myślami błądziła gdzieś, gdzie nie sięgała perswazyjna Jaya. Kiedy tylko zjawili się w jej mieszkaniu Joylin zaczęła chrząkać się bez celu.

- Chcesz herbaty - zapytał spokojnie. Bał się o dziewczynę, o ich związek i o wszystko co miało miejsce w Chicago. Spięty starał się nie narzucać niczego kobiecie w żałobie. Jednak jakoś musiał do niej dotrzeć. Chciał to zrobić powoli, tak by nie dobijać jej jeszcze swoimi pretensjami. Słabo mu to wychodziło.
- Nie - odparła zaczynając zbierać rzeczy swojego brata z szafek. Klaus i Joy mieszkali razem od roku. Od momentu gdy znów rozmawiali ze sobą. Mężczyzna miał problemy z mieszkaniem, a ona szukała lokatora. Nikt lepszy niż własny brat nie mógł jej się trafić. A teraz znów została sama. Każda z tych rzeczy przypomina jej o tym co straciła. I dlaczego... Były to rzeczy związane z akademią. Złapała za kubeł na śmieci i wszystko po kolei wyrzucała do niego. Ubrania, sprzęt, dokumenty, książki, każdy jeden przedmiot świadczący o tym, kim chciał zostać jej brat.
- Joy, zajmiemy się tym później - powiedział łagodnie podchodząc do niej. Wiedział dlaczego Joy to robi. Sam kilka miesięcy temu w raz z Willem opróżniał mieszkanie ich ojca. To było okropne. Znalazł wtedy wycinki z gazet, o jego osiągnięciach w armii i policji. Zrozumiał, że ojciec był z niego dumny, chociaż całe życie wierzył, że jest odwrotnie. Ten żal powrócił teraz na widok ukochanej, która topiła się w przejmującej żałobie. Chciałby jej ulżyć, ale było za późno. Dziewczyna wybuchła rzucając na ziemię bibelot - kulę śniegową z napisem CPD - tą, którą jej brat dostał na rozpoczęciu akademii.  Odwróciła się do Jaya wściekła.
- Nie, Jay, nie zajmiemy się tym później. Nie chcę tego widzieć w tym mieszkaniu - wyjaśniła pewnie. - Żadnych mundurów, czapek, odznaczeń i tym podobnych bzdur. Na co one komu? - warknęła. -  To tylko śmieci, które dostał w zamian za swoje życie - dodała. Patrząc na swoją dłoń zasłonięta rękawiczką zaczęła niemiarowo oddychać. - Ta praca zabrała mi wszystko - widać było na jej twarzy jak wiele kosztuje ją to co mówi. - Miałam rację, to przekleństwo, przed którym nie byłam w stanie ustrzec własnego brata. Ale wciąż mogę uchronić siebie. - Jay musiał złapać się blatu by nie upaść. Ugięty mu się nogi, gdy Joy zaczęła wylewać swoje żale. Wiedział, że to się stanie, ale dlaczego tak szybko? Jednym ruchem dłoni zrzuciła wszystko co było na komodzie. - Straciłam ojca, matkę, Klausa... jestem kurwa sama na tym pierdolonym świecie, bo ta robota to dół, do którego wpada trup za trupem! - krzyknęła. - A wszystkich ciągnie do tego jak do pieprzonego miodu!
- Masz mnie - odparł pewnie. Miotała się po mieszkaniu jak w amoku. Raz widział łzy na jej policzkach, a raz tak wielką złość, że krople wyparowały natychmiast nie zostawiając śladu na twarzy dziewczyny. Nie wiedział co robić.
- Nie, Jay - zaprzeczyła. Stanęła w końcu podpierając ręce na biodrach. - Nie mam. Nie chcę tego więcej. Nie chcę co dzień zamartwiać się czy wrócisz do domu. Nie chcę żyć w strachu - wyrzuciła z siebie jednym tchem. - Wolę mieć złamane serce przez jakiś czas, niż by ta praca wyrwała mi je ostatecznie kiedy zabierze mi i ciebie - wyznała spoglądając błagalnie na detektywa. - Bo tak będzie... w końcu zabierze mi i ciebie. - Ostatnie zdanie wypowiedziała z rezygnacją i łzami w oczach. Halstead nie był na to gotowy.
- Joy - prośbę w jego głosie powstrzymała gestem dłoni.
- Przepraszam, ale nie chce Jay. Nie mogę - powiedziała płaczliwie. - Kocham cię, ale wiem też, że nie zrezygnujesz z tej pracy. Nawet nie mogłabym cię o to prosić - oznajmiła bezsilnie. - Proszę, zostaw mnie. - Halstead nie chciał być nachalny, ale jego serce pchało go ku dziewczynie. Wiedział, że nim spełni jej żądania musi chociaż spróbować ją przekonać. Zrobił krok w jej stronę łapiąc jej dłonie. Nim się zorientował Joy przytuliła go mocno chowając twarz w jego ramionach. Słyszał jak płacze, gładził jej włosy i plecy chcąc dodać jej otuchy. Był jej potrzebny, mimo tego co powiedziała. Miał nadzieję, że to chwilowe załamanie.

Rekrut - CHICAGO PD (FF)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz