XXVI

53 7 14
                                    


instrukcja tanaki była jasna. każdy z nas musiał włożyć mu do torby wszystkie lezace na podłodze telefony. w przeciwnym razie czekałby nas taki sam los jak asahiego. mialem nadzieję że żaden chojrak juz sie nie odezwie nieproszony, szczerze powiedziawszy miałem juz dosc strzalow, ten dźwięk szkodził moim uszom. po schowaniu ostatniego telefonu akaaashi przemówił.

- oddalismy ci wszystkie telefony. a teraz zostaw nas w spokoju - powiedział stanowczym, ale wciąż pokornym tonem. kąciki ust tanaki lekko się uniosly a gdy przemówił myślałem ze zemdleje.

- mowy nie ma - powiedział, biorąc swoją torbę.

- co...? - akaashi zmarszczył brwi.

- gówno. od dzisiaj będziecie mi służyć. będziecie kraść telefony i je mi dostarczać. możecie zacząć od swoich rodzin - powiedział wladczo tanaka, bawiąc się pistoletem. nie wiedziałem co o tym myśleć, nie chciałem kraść telefonów, a już na pewno nie dostarczać je temu kretynowi. wiedziałem jednak ze upór był daremny. przez chwilę myślałem ze moglibyśmy udać się z tym na policję, ale tanaka zabrał ze sobą kenme jako zakładnika... myślałem ze sie powieszę. wszyscy wyszli z sali i każdy skierował się do swoich domów. część z nas wciąż była poszukiwanymi kryminalistami, ale to nie było teraz istotne. prawdę mówiąc nawet by mi ulżyło gdyby nas złapały gliny. ja, akaashi i bokuto udaliśmy się do jego domku na drzewie. weszliśmy do środka i usiedlismy na podłodze.

- nie zarwie się to...? - spytalem niepewnie. bokuto tylko prychnął rozbawiony.

- nie jesteśmy grubasami koles...

- wiem... zresztą nieważne. co teraz zrobimy? serio zamierzamy kraść te telefony? - spytałem z wahaniem. ja tego nie chciałem.

- tak. przynajmniej do czasu aż nie wypuści kenmy - powiedział akaashi, pokiwalem głową z uznaniem. nie mogłem uwierzyć, że akurat musiało paść na kenme. to było straszne.

dom na drzewie był maly dlatego było nieco ciasno, ale nie przejmowaliśmy się tym. po paru minutach bokuto się odezwał.

- w sumie to niewygodnie mi.

- no spoko, ale nie mamy wyjścia - powiedziałem przewracając oczami. w końcu zasnęliśmy na siedząco. następnego dnia miało rozpocząć się piekło. mieliśmy stać się prawdziwymi potworami.



minęły trzy dni. dostaliśmy wezwanie do domu tanaki, zapewne już chciał zobaczyć nasze łupy. czułem się strasznie niosąc w reklamówce telefony rodziców, ale miałem pełna świadomość ze nie było innej drogi, kenma musiał żyć. gdy nasza trójka weszła do mieszkania, cale karasuno już tam było razem z iwaizumim i oikawa. tylko brakowalo tendou i ushijimy. cóż, przynajmniej nie byliśmy ostatni. wszyscy usiedli w kręgu, każdy przyniósł po dwa, trzy zdobycze. w końcu ushijima i tendou przybyli, mieli oni ze soba walizki...

- a wy co... az tyle telefonów skradliscie...? - spytałem niepewnie, wiedziałem ze oni nie maja zahamowań ale to była totalna przesada.

- co? wtf nie, po prostu się tu wprowadzamy - powiedział wyluzowany tendou i usiadł w kręgu, a ushijima poszedł w jego ślady. nie wiedziałem co o tym sądzić, po co mieliby się tu wprowadzać? w każdym razie nie zamierzałem dopytywać, nie chciałem się prosić o kolejny ból głowy. w końcu do salonu wszedł tanaka razem z kenma zakładnikiem. dobrze, ze był caly i zdrowy.

- hell-ooo there, pokażcie co macie - odrzekl dumnie tanaka i usiadł na tronie. wszyscy pokazaliśmy mu telefony, a on pokiwał glowa z uznaniem.

- mhm, świetnie... a wy co macie? - spytał nasz nowy szef spoglądając na tendou i ushijime. ushijima odwrócił wzrok z ponura twarza a tendou uśmiechnął się przebiegle i przemówił pewny siebie.

- my? od kiedy zastępcy szefa muszą harować?

- co, jacy zastępcy - spytał tanaka unosząc brew.

- musisz mieć zastępców, mianowalismy się nimi.

tanaka patrzył chwilę na tendou z niedowierzaniem, a po chwili się zaśmiał.

- aha no tak... jak mógłbym zapomnieć... - odparł ironicznie po czym wyciągnął broń. zacząłem zmawiać juz zdrowaśke.

- przestań! znowu zamierzasz kogoś zabić?! opamietaj sie tanaka - sugawara krzyknal stanowczo. tanaka przewrócił tylko oczami.

- ty będziesz następny. a teraz się nie wtrącajcie - powiedział bez emocji po czym wymierzył do tendou. wstrzymalem oddech i chciałem już zamknąć oczy gdy nagle zobaczyłem coś... co sprawiło ze uwierzyłem w cuda.

swiecaca, emanująca jasnością i potega ręka zasłoniła tendou. tanaka zmarszczył brwi i spojrzał na postać która właśnie pojawiła się przed nim.

- co do chu... asahi? ale przecież ty nie-

- przemawia do ciebie sam jezus chrystus. odłóż broń i żyj w zgodzie z bliźnim - przemówił kojącym tonem, mógłbym się w niego wpatrywać jak w obrazek z dobre kilka lat.

- asahi wróciłeś! - krzyknął sugawara.

- tak, zmartwychwstalem po trzech dniach. masz pozdrowienia od daichiego, jest mu dobrze w niebie - powiedział spokojnie asahi. sugawara zakryl usta rękami a po chwili wybuchnal cichym płaczem. to było wzruszające.

- koniec tego pierdolenia, raz dwa trzy giniesz ty! - krzyknął tanaka i wycelowal w oikawe który pisnal i zakryl się rekami. wtedy właśnie iwazumi się na niego rzucil i rozpoczęli bitwę stuleci, która szybko została rozstrzygnięta. tanaka został przyparty do podłogi. to był koniec, akaashi odebrał mu broń.

- ojej, iwa-chan mój bohaterze - powiedział oikawa splatając dlonie jak dziewczynka z anime. iwaizumi tylko przewrócił oczami, trzymając wiercacego się tanake.

- puśc mnie! puszczaaaaaj!!! - krzyczał.

kenma odchrząknal.

- chodźcie chłopaki! nasze telefony sa w sejfie, hasło to 1234! - powiedział z determinacja. wszyscy się rozpogodzili i już mieliśmy wstać kiedy nagle...

- nieee!!! nie pozwolę na to! nie ma takiej opcji! skoro... skoro ja nie mogę mieć tych telefonów to nikt ich nie będzie mieć! - wrzasnął sfrustrowany tanaka i wydał głośny wrzask. o co mogło chodzić....? tego nie wiedziałem ale nagle wszyscy poczuliśmy jak ziemia się trzęsie.

- co sie dzieje? - spytał hinata zdezorientowany.

wyszliśmy na zewnątrz i zaczęliśmy się rozglądać. czy to było trzęsienie ziemi czy co?

- o nie... - yamaguchi przemówił drżącym głosem, cofnął się kilka kroków i upadł na dupe na chodniku. spojrzeliśmy w stronę w którą patrzył i... zamurowało nas.

- co to jest...? - spytałem wpatrując się z niedowierzaniem w wielkie kreatury kroczące w naszą stronę.

- rozpoczęło się dudnienie. jesteśmy skończeni - przemówił kenma. spojrzeliśmy na niego zdumieni. jakie dudnienie? większość osób wpadła w panikę jednak kenma... patrzył w przestrzeń.

- nie uciekasz? - spytałem cicho.

- nie warto. poza tym... mam słaba kondycję - zażartował smutno. mimo wszystko wywołało to uśmiech na mojej twarzy. chciałem coś powiedzieć ale wtedy poczułem na swoim barku czyjąś dłoń.

- fajnie było co? było ale sie skończyło hahah - powiedział bokuto, stojąc obok akaashiego. reszta osób zdążyła już uciec - bylo ale sie zmylo...

- nie bądź smutny bokuto-san, na pewno zostaniemy przyjaciółmi w innym uniwersum.

- tak... masz rację akaashi! masz racje - bokuto uśmiechnął się. cala nasza czwórka stała chwilę, patrząc jak świat zostaje opanowany przez zagładę. zamknąłem oczy gotowy na śmierć... zamknąłem oczy i wtedy... zobaczyłem komunikat.

"czy chcesz cofnąć czas? <TAK> <NIE XD>"

nie wiedziałem zbytnio o co chodzi, ale z racji tego ze moje zycie i tak miało się już zaraz skończyć to wybrałem opcje... opcje tak.

Zauważ mnie ♤ KuroKen ♤ Haikyuu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz