VIII

239 16 11
                                    



gdy kenma stracil przytomnosc, nie przejalem sie tym. doszedlem do wniosku, ze dla niego liczył się tylko ten jego telefon. to w jaki sposób mnie potraktował było okrutne. jedyną pocieszającą rzeczą jaka zaistniała było to ze telefon nie byl kenmy wiec nie ustawil sobie na tapecie tego czerwonowłosego. kogo zatem był to telefon? coż, to juz nie mój problem byl, ominalem ludzi pospiesznie i skierowalem sie w strone wyjscia ze szpitala, mialem juz po dziurki w nosie kenmy i oddania mu telefonu niech sobie zdycha. nie wybaczę mu, ze pocalowal hinate, tania dziwka. 

- ej dokad lecisz - zaczepil mnie bokuto, wyszarpalem lokiec za ktory mnie zlapal, pozalowalem jednak tego od razu w końcu on był super, nie moglem się na nim wyzywac.

- bokuto ja... wracam do domu wiesz 

- no, ale kenma jest w fatalnym stanie co teraz

- nie wiem nie obchodzi mnie to - odparlem bez emocji, majac w dupie caly wszechswiat, a przede wszystkim kenme srenme. szczerze? moze sobie umierac. 

- jak to - spytal zdumiony bokuto

- całował się z hinata slyszales przeciez!

- kuroo on nawet nie wie, ze ty go kocha-...

- daj mi spokoj, dobra? - syknalem i wybieglem ze szpitala. przyjaciel chyba poczal mnie gonic, wiec musialem zlapac pociag, do ktorego pospiesznie wsiadlem i odjechalem, bokuto zaczal pogoń za pociągiem, ale po trzech sekundach mu się odechcialo i zrezygnowany stanal. zrobilo mi się go żal, ale co moglem zrobić?! dla mnie wszystko było już skonczone. kenma był dla mnie skreslony... nie sądzilem, ze jest az taka szumowina...

kiedy wrócilem do domu to wziąłem długą kąpiel. nikogo nie było w domu, więc mialem spokój. i dobrze, nie chcialem nikogo widzieć, nie mógłbym rozmawiać w spokoju, byłem rozdrażniony. irytwało mnie praktycznie wszystko, nawet mydło w płynie. postanowiłem umyć włosy moim szamponem, który pachniał jak fiołki. kupiłem go w rossmanie na przecenie za niecałe 15 zł. lubilem jego zapach, uspokajał mnie. aczkolwiek dzisiaj on nawet nie mógł pomoc, mimo tego, ze zuzyłem pół butelki. po niewątpliwie długiej kąpieli, która trwała może dwie godziny, wyszedlem z wanny i wytarlem cialo recznikiem. spojrzalem w lustro, stwierdzilem jednak, ze nie warto i wyszedlem z lazienki. udalem się do kuchni, zeby cos zjesc. otworzylem lodówke, no tak. nie było nic dobrego, warzywka, owoce i... danonek... zabralem go i zjadlem szybko. poczulem się troche lepiej jednak nie idealnie, wiec zagryzlem to sledziami. po tym incydencie zrobilo mi się niedobrze i poszedlem rzygac. los chcial jednak, ze orzygalem dywan. szlag ojciec mnie zabije. zabralem dywan i wynioslem go na balkon. nastepnie poszedlem po benzyne, którą polalem orzyganą rzecz i podpalilem to. mam nadzieje, ze nikt nic nie zauwazy. wróciłem do kuchni i wyciągnalem z szafy nutelle, musialem zajesc stres. nagle jedzac nutelle zobaczylem cos na stole. były to jakies tabletki, spojrzalem na nie. obok lezala karteczka z napisem "zazywac 2 tabletki dziennie, nie wiecej bo mozna umrzec". wiedzialem, ze to ten moment. bóg specjalnie zesłał mi z nieba te tabletki. zabrałem 6. nie wiedzialem co się stanie, ale co ma być to będzie. chciałem tylko jednego - spokojnej smierci. jednak gdy uświadomilem sobie co zrobilem do oczu naplynely mi lzy. nagle moim oczom ukazał się duzy słoik. rozbiłem go. nie chcialem go widziec. kątem oka patrzylem jak szkło rozbija sie w slowmo. ukucnalem i zabralem szklo do reki, ktorym zrobilem kilka ran na nadgarstku, a nastepnie na klacie. bolalo jak diabli, ale wiedzialem, ze tak trzeba. wstalem szybko i poszedlem sie ubrac. zastanawialem sie przez chwile czy nie zamowic trumny, ale nagle te tabletki zaczely dzialac i zakrecilo mi sie w glowie. 

- kurwa... - mruknalem i sie porzygalem. japier papier serio, moja nowa bluzka z gucci. sciagnalem ja i poszedlem ja wrzucic do prania. zastanawialem sie przez chwile czy wyprac bluzke w kapsułkach ariel czy w proszku vanish wreszcie wybralem ludwika. 

nie rozumialem tylko czemu nie umarlem, podszedlem wiec do kartki i przeczytalem jeszcze raz co jest tam napisane, okazalo sie, ze tam nie bylo napisane "nie wiecej bo mozna umrzec" tylko "nie wiecej, bo moszna umrze". nie wiedzialem o co moglo chodzic, ale postanowilem isc ogladac klamczucha, wiec tak zrobilem. nagle zaczal mnie bolec brzuch, a nastepnie glowa. wiedzialem, ze to moj koniec i nagle... porzygalem się. mialem juz serdecznie dosyc tego wszystkiego, wiedzialem, ze rodzice mnie zabiją w całym domu śmierdziało rzygami. wyszedlem z domu i poszedlem do sklepu.

- dzien dobry poprosze line, mocna - zamowilem.

- ok - pan sprzedawca dal mi line.

po zakupie liny poszedlem do domu i powiesilem line na zyrandol i juz mialem sie wieszac, ale poczułem nagle, ze... nie mam odwagi. chcialem zyc... dla bokuto, akaashiego... ken-... nie. nie dla niego. on jesy juz skreslony... nie ma miejsca dla niego w moim zyciu. chyba ze...

Zauważ mnie ♤ KuroKen ♤ Haikyuu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz