18.To koniec

146 5 29
                                    

Kiedy Pedri wyszedł z domu i wsiadł do samochodu, całą podróż do biur Barcelony spędził na rozmyślaniu o tym, co powie po przybyciu na miejsce. Nie musiał się też zbytnio nad niczym zastanawiać, od tylu miesięcy żałował, że nie może powiedzieć Laportie wszystkiego, żeby w głębi duszy był więcej niż pewien, co chce powiedzieć.

Gdy tylko dojechał i zaparkował, udzielił sobie jeszcze kilku zachęt i wysiadł z samochodu prosto do windy. Nawet nie zadał sobie trudu, aby przejść przez recepcję, ignorując pracownika, który zapytał go, dokąd idzie, i przeszedł obok niego, kierując się do miejsca, gdzie, jak wiedział, znajdowało się biuro Laporty. Zapukał do drzwi kilka razy, bardziej z grzeczności niż z innego powodu, i nie czekając na odpowiedź, otworzył je i z determinacją wszedł do środka. Laporta siedział na krześle przy biurku i rozmawiał przez telefon, jednak gdy tylko zobaczył wchodzącego Pedriego, zdziwiony uniósł brwi i szybko pożegnał się z osobą, z którą rozmawiał, po czym się rozłączył.

-Pedri, co za niespodzianka! - Powiedział z uśmiechem, że jedyne, co udało mu się zrobić, to jeszcze bardziej zdenerwować kanarka. - Co cię tu sprowadza?

- To koniec, Joan, mam dość – odpowiedziała, krzyżując ramiona i stając przed biurkiem, próbując go jeszcze trochę zastraszyć. Nie zamierzał zaprzeczać, że był zdenerwowany i przerażony tym, co może wyniknąć z tej rozmowy, ale nie miał zamiaru się kulić, nie miał zamiaru pozwolić, aby strach go powstrzymał.

-Co się skończyło? – zapytał, nie usuwając niewinnego uśmiechu z twarzy, a Pedri z całych sił pragnął, aby móc go zatrzeć ciosem.

-Całe to pieprzone gówno - odpowiedział bez ogródek, już zmęczony byciem uprzejmym i zachowywaniem szacunku, gdy ta osoba była ostatnią, która na to zasługiwała - Groźby, zahamowania, igranie z naszym życiem... dzisiaj to się skończyło. Nie pozwolę, żebyście dalej traktowali nas jak marionetki.

Laporta uniósł brwi zaskoczony jego postawą i w końcu jego uśmiech zdawał się osłabnąć i lekko zmarszczył brwi.

-Pedri, uważaj, co powiesz, zanim będziesz tego żałować – ostrzegł, opierając łokcie na stole i patrząc mu poważnie w oczy, jakby ten gest dodawał mu jakiejś władzy.

-Nie martw się, żałuję wielu rzeczy, ale tej nie ma wśród nich – powiedział, starając się opanować drżenie ciała spowodowane tym, co robi. Nigdy w życiu nie spotkał się z kimś takim. Laporta był kimś ważnym, miał ogromną władzę i Pedri zdawał sobie sprawę, że w ciągu kilku minut może schrzanić swoją przyszłość, ale szczerze mówiąc, zupełnie go to nie obchodziło. Miał jasność co do tego, co musi zrobić i nic nie było w stanie go powstrzymać. - Już nas nie oszukasz, zapewniam cię. Pablo i ja zrobimy ze swoim życiem, co chcemy, czy ci się to podoba, czy nie.

-Pedri... - Westchnął, patrząc na niego z wyraźnym ostrzeżeniem w oczach - Chyba nie muszę Ci przypominać, co się stanie, jeśli zdecydujesz się przestać zwracać na nas uwagę. Wiesz, że przyszłość Gaviego w tym zespole zależy od ciebie. I wcale mi się takie podejście nie podoba.

-Rób, co chcesz, Joan, zobaczysz – odpowiedział wzruszając ramionami, jakby naprawdę go to nie obchodziło, jakby ta myśl go nie przerażała – Ale niech jedno będzie dla ciebie jasne... jeśli Pablo odchodzi, ja też.

-Co przez to rozumiesz? – zapytał, zaciskając szczękę, a Pedri prawie się uśmiechnął, gdy zobaczył, jak coraz trudniej jest mu utrzymać wizerunek wyższości.

-Jeśli zdecydujesz się wyrzucić Pabla z drużyny, możesz także pożegnać się ze mną. Gdzie on pójdzie, ja pójdę. Stracisz nas oboje – wyjaśnił łatwo, jaśniej niż kiedykolwiek. Nie tego chciał, nienawidził myśli o opuszczeniu Barcelony, ale bez wahania pojechałby za Pablo na koniec świata – nie obchodzi mnie kontrakt, dostanę najlepszych prawników,Joan, przysięgam na to, co kochasz najbardziej, że jeśli Pablo odejdzie, nigdy więcej mnie nie zobaczysz.

CAFUNE-GADRIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz