Arystokrata 34

41 6 0
                                    


Robert zaparty o ścianę z satysfakcją obserwował, jak Cichy bezskutecznie ponawiał próby uwolnienia się z jego uścisku. Podszedł Milczura cicho i bezszelestnie, gdy ten stał za winklem filara i swoim zwyczajem obserwował chłopaków. Początkowo miał zamiar przejść niezauważony, ale nie mógł powstrzymać się, żeby nie skorzystać z takiej okazji. Chwycił go od tyłu prawym przedramieniem za szyję i dociskał lewą dłonią, uniemożliwiając mężczyźnie oddychanie.

– I co, przyjacielu, zatańczymy teraz? – zapytał czule, jakby szeptał do kochanki.

– Oo...odpier...dol się, czuubie... – Armand wychrypiał z trudem. – Puść mnie...

– Jakoś dzisiaj nie masz humoru – zakpił i chuchnął mu w ucho. – Nie miałeś co szlifować?

Savros starał się odeprzeć atak Raysa i uderzyć go ręką w twarz, ale Robert zwiększył nacisk.

– Nie szarp się... – mruknął arystokrata. – Zrobisz sobie krzywdę... Przecież wiesz, jak to działa – zakpił. – Dostaniesz wylewu u nasady grzbietowej ozora... tak, tak, dokładnie tam, gdzie tak lubisz niewolnikom pchać swego fiuta... a i na pewno w mięśniach szyi... – Cichy rzucił się ponownie, ale Rays był przygotowany na taką ewentualność i wcisnął dwa palce w okolice chrząstki tarczowatej. – Wepchnę ci grdykę, powolutku i dokładnie... Wiesz, co będzie? Wiesz... Rozdęcie płuc, obrzęk mózgu... Wielu by pragnęło takiego, jakby to ująć, zrządzenia losu. Wielu...

– Rays... chuju... zapierdolę cię... – Armand jeszcze raz się rzucił, ale tylko zachwiało nimi obydwoma. Na oswobodzenie się z silnego uścisku nie miał szans.

– Wiesz, jak ja to robię z nim? – Robert rozkoszował się bezsilną wściekłością kompana. – Chcesz się dowiedzieć? Na pewno chcesz...

– Robert, puść... skurwysy...nu... udusisz...

– Myślisz, że możesz się równać ze mną? Z Raysem... – Z trudem panował nad perwersyjną chęcią zrobienia mu krzywdy, a powstrzymywała go tylko świadomość, że lepiej zrobić to rękoma kogoś innego. Robert wciąż miał w głowie słowa Kunaja na temat Cichego. Niejednokrotnie zastanawiał się nad niejasną pozycją Savrosa w ich kompani. Zanim pojawił się w niej Rays, Armand był nieformalnym przywódcą kompletnie niezdyscyplinowanej formacji. Nieobliczalny i niebezpieczny, jak kot chadzał własnymi ścieżkami, znikał na całe tygodnie, nie dając znaku życia, aby później nie odstępować grupy nawet na krok przez kilka miesięcy i aż do następnego razu. Nikt nigdy nie mógł być pewny, kiedy pojawi się za plecami i z jakimi intencjami. – Wchodzisz mi w drogę, przeszkadzasz, nie szanujesz mojej własności...

Poczuł, jak nacisk palców Armanda w rozpaczliwym odruchu obronnym na jego przedramieniu zaczął słabnąć, opór napiętego ciała malał. Do Roberta dotarło, że za mocno przydusił niższego i drobniejszego mężczyznę.

– Puść... – żałośnie słaby charkot wydobył się z krtani Cichego. – Pu...

– Powiedziałeś, że jest nam po drodze – Robert szeptał mu do ucha irytująco łagodnie, jednocześnie powoli zwalniając chwyt. – Na razie, więc niech tak zostanie, ale pamiętaj, każdy musi umrzeć, z tym że ten, kto stanie przeciwko mnie, umrze dużo za wcześnie!

Rays odepchnął chwiejącego się na nogach Cichego na tyle daleko, aby ewentualnie nie mógł ponownie zaatakować ulubionym i ostrym jak brzytwa hajtokiem, którego bez wątpienia gdzieś skrywał. Kiedy Savros koncentrował się na utrzymywaniu równowagi i łapaniu oddechu, Robert nie bez przyjemności spoglądał na aroganckiego arystokratę, starającego się zamaskować zażenowanie i zaskoczenie. Przez chwilę zmierzyli się wzrokiem. W oczach Armanda dojrzał żądzę mordu za upokarzającą bezradność i nie miał wątpliwości, że nie zostanie mu, to nigdy zapomniane. Od tej chwili zawsze powinien mieć się na baczności, a pomysł Marty, aby stanął na czele Rady, w tym momencie wcale nie był taki niedorzeczny. Życie stałoby się o wiele prostsze i wygodniejsze, szczególnie kiedy barany z Trybunału same pchały się na rzeź, a Cichy mógł okazać się najsłabszym ogniwem tam, gdzie potrzebował pewnego i stabilnego zaplecza.

– Pojebało cię? – odezwał się zachrypniętym głosem. – Mogłeś uszkodzić mi struny głosowe... – Mówienie sprawiało Cichemu wyraźną trudność, ale kąśliwość w żadnym wypadku nie ucierpiała. – Wiedziałem, że lubisz od tyłu... zachodzić, ale aż tak? Skąd więc u twego osobistego takie oralne zdolności?

Robert zapamiętawszy wczorajszą lekcję, zrobił krok do przodu i zachowując bezpieczną odległość, stanął twarzą w twarz z kumplem. Mimo lekkiej irytacji uśmiechnął się, lubieżnie przejechał językiem po dolnej wardze, po czym powiedział obojętnym tonem:

– Nie wysilaj się, nie masz, co liczyć, że dowiesz się, jak to z nim robię. Za mocno jesteś zeszlifowany i... – udał, że szuka odpowiednich słów.

Bez urazy, ale ja kolekcjonuję klejnoty, a ty jesteś tylko pospolitym kruszywem. – Rays zignorował pełne wyzywającego napięcia sapnięcie i niepokojące cofnięcie się Cichego. – A teraz pozwolisz, że nie dotrzymam ci towarzystwa, bowiem mam lepszy pomysł na spędzenie tak interesująco rozpoczętego przedpołudnia.

– Rays, dupku, dopadnę cię – wymamrotał wytrącony z równowagi Armand. – Zapłacisz mi...

Robert zbagatelizował jego słowa i przerwał w pół zdania:

– O rozliczeniach i interesach, o których wczoraj wspominałeś, pogadamy później, teraz będę zajęty, długo zajęty, teraz... – Nie kończąc zdania, rozłożył ręce i odwrócił się na pięcie, udając w kierunku wyjścia. – Teraz ochłoń, popraw ubranko i spuść sobie... z tonu. Na pewno dobierzesz jakiegoś sługę, który nie odmówi ci polerki.

Perspektywa przyjemności oczekujących w sypialni, była nieomal tak samo rozkoszna jak mina wzburzonego Cichego. Robert musiał wypocząć i uspokoić nerwy przed nadchodzącymi wydarzeniami. Napięta sytuacja pomiędzy klanami na dzielnicach, będzie wymagała trzeźwego oraz szybkiego i jasnego myślenia. Postało mu jeszcze kilkanaście godzin na regenerację sił, więc zanim konieczność wymusi sprężenie, zacznie od odprężenia.

ArystokrataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz