Arystokrata 35

75 7 0
                                    


Młodziutki osobisty czekał na Raysa w tym samym miejscu sypialni, w którym pozostawił go kilka godzin temu. Nie było nic lepszego niż naga zabaweczka klęcząca tuż obok łoża, gotowa w każdej chwili do użycia, zwłaszcza gdy było się posiadaczem takiego przyjemnego „drobiazgu".
A Lan był pięknym chłopcem z twarzą anioła. Robert posiadł wielu niewolników, ale nigdy żaden nie wywoływał u niego tak skrajnych emocji. Każdy dotyk gładkiej jak jedwab skóry chłopca elektryzował i podniecał, a reakcja wyjątkowo drobnego i delikatnego ciała na pieprzenie wydobywały z Raysa poza seksualną agresją, także – czego Robert nigdy by się po sobie nie spodziewał – odruchy wrażliwości, a nawet łagodności.
Nie spuszczając wzroku ze swojej własności, podszedł do skórzanej platformy obok zaścielonego mebla. Pstryknął palcami i krótko ostrzyżony jasnowłosy niewolnik natychmiast przeniósł się z podłogi na wygodną, szeroką pufę. Robert miał teraz jego głowę na wysokości piersi. Przejechał dłońmi po nagich, drżących łopatkach, głaskał blondynka jak bezdomnego szczeniaka. Zabawne, że dłoń Raysa wydawała się większa niż głowa niewolnego.
Szczupła talia i okrągłe pośladki zachęcały... ale zainspirowany, zresztą nie pierwszy już raz, wolą niewolnika w tłumieniu strachu i rozbawiony skurczem mięśni wyczuwalnym pod palcami, postanowił go „otworzyć", wydobyć jaźń, która mogła stać się prawdziwą własnością, przedmiotem, właściwą zabawką do dawania rozkoszy.
Lan nie był już dziewiczy, ale jego zachowanie i przeżywanie każdego zbliżenia sprawiało, że wydawał się świeży i apetyczny. Robert odbierał go jak za pierwszym razem, jak wtedy, kiedy kupił chłopaka na podrzędnej licytacji i pierwszy raz zerżnął. Nie powinien był wtedy tego robić, ale nie dostrzegł w małym pechowcu zadatku na wyśmienitego niewolnika do przyjemności.
Nie spodziewał się także spotkać wartościowego towaru na niewielkiej, naprędce zorganizowanej aukcji dla średniej klasy nabywców. Najemnicy żądni szybkich, ale przez to niedużych pieniędzy, nie zadali sobie najmniejszego trudu o odpowiednią oprawę i przygotowanie towaru. Niewielką salkę w nieczynnym magazynie materiałów budowlanych w większości wypełniali mężczyźni, chętni kupić za niedużą kwotę niewolnika do pracy lub usług seksualnych. Podaż też należała do skromnych, a przedmiot handlu mocno przebrany.
Rays wraz Riyenem znaleźli się w tym miejscu przez przypadek i pozostali z czystej ciekawości. Zajęli stanowiska wśród miejscowego establishmentu, podziwiając ekscytujące transakcje bez wcześniejszego składania ofert. Bezpośrednia licytacja na takich wyprzedażach zawsze obfitowała w ciekawe, czasami zabawne sytuacje, chociażby jak ta, gdzie dwóch lokalnych medyków licytowało służkę, oskarżając trzeciego o zawyżenie ceny podczas przedaukcyjnego badania. W efekcie obaj zostali przelicytowani przez wiekowego, emerytowanego urzędnika magistratu, który po śmierci małżonki potrzebował pilnie gosposi do zarządzania gospodarstwem domowym. Dwaj lekarze oburzeni takim marnotrawstwem młodego i dość urodziwego towaru, głośno pomstując, opuścili w ramach protestu salę przy akompaniamencie śmiechu i niewybrednych żartów.
Albert od czasu do czasu podbijał kwoty dla podgrzania atmosfery, przez co o mały włos nie został, oficjalnie trzecim już z rzędu, posiadaczem wykwalifikowanego robotnika sezonowego i właścicielem mocno przechodzonej damy do towarzystwa. Podczas, gdy Riyen bawił się w najlepsze, udając napalonego kupca, Robert przyglądał się miejscowym notablom. Był gotów siedzieć cierpliwie dla samego widoku spoconych twarzy, lubieżnych min i gestów wywoływanych na widok nagich i pół nagich ciał, a często także przez sam akt przemocy stosowany wobec dopiero co zniewolonych ludzi, w większości nieprzygotowanych, przelęknionych i pobitych. W miejscu, w którym częścią kodeksu społeczeństwa stała się anonimowość i tajemnica, i kiedy puszczały hamulce, nie miały zastosowania inne normy. Nie liczyła się godność piastowanych stanowisk, wykształcenie traciło na wartości, uczucia przegrywały z żądzami; budziły się w ich miejsce demony łaknące strachu i bólu swych ofiar wystawionych na prowizorycznym podeście skonstruowanym z nieheblowanych desek. Jacy kupujący, taki towar.
Dla nikogo na okupowanych terenach nie było nowiną, że niedoświadczeni łowcy, bez praktyki i odpowiednio wyszkolonych jednostek wojskowych, wykupywali od podległych im przywódców klanów każdy żywy towar, jaki tylko tamci posiadali, aby uniknąć polowań w przyznanych im dzielnicach. Takie działania wiązały się z ryzykiem dużych strat podczas segregacji i stąd brały się takie nielegalne aukcje, jak ta, w której właśnie brali udział, aby chociaż trochę odrobić straty za odpady. Robert Rays sporadycznie korzystał z takiego rozwiązania i tylko wtedy, gdy był pewny, że niewolni przetrzymają długi transport i będą się jeszcze do czegoś nadawać po przybyciu do Radrays Valley. Od razu na miejscu przeprowadzano wstępną selekcję. Oddzielano roboli przeznaczonych do prac fizycznych od średniaków, czyli umysłowych sprawdzających się jako służba domowa lub personel w firmach. Ale najważniejszą grupą były skrupulatnie wyłuskiwana z całości – klejnociki. Dla takich wyjątków Robert wprowadził specjalne restrykcje – podczas pozyskiwania żywca starano się nie krzywdzić i jak najmniej inwazyjnie obezwładniać, co w późniejszym czasie procentowało tworzeniem unikalnych niewolników do seksu. I taki właśnie drobiazg, całkiem przez przypadek, arystokrata odkrył wśród niewiele wartego towaru na podrzędnej aukcyjce.
Prawie nikt nie zwrócił uwagi na siłą wrzuconego na podium wystraszonego i wątłego dzieciaka. Zdezorientowany i zagubiony, na dodatek szturchany przez brutalnego wystawiającego budził nikłe zainteresowanie, a to dla niego nie wróżyło niczego dobrego. Drobny chłopak nie nadawał się do ciężkiej pracy, jako obiekt seksualny odstręczał zaniedbaniem i wycieńczeniem. Na pierwszy rzut oka, dla przeciętnego kupca lub innego pośrednika wymagał włożenia jakiegoś kapitału i przede wszystkim czasu na dorośnięcie do odpowiedniego wieku, aby zostać zarejestrowanym niewolnikiem. Tego nie chciał się podjąć ani ewentualny nabywca w obawie przed konsekwencjami prawnymi za posiadanie nieletniego i niezewidencjonowanego niewolnego, ani pośrednik ryzykujący odebraniem licencji na handel w zamian za znikomy zarobek.
Nieświadomy swego dramatycznego położenia dzieciak należał do odpadu, czyli ostatniej grupy pozyskiwanego żywego towaru. W tej sytuacji jego los był przesądzony, o czym doskonale wiedział nie tylko Robert. Już na samym początku zauważył człowieka w granatowym płaszczu i szarym kapeluszu nasuniętym w taki sposób, aby zasłaniał większą część twarzy. Przez całą aukcję tkwił w ciemnym narożniku sali, cierpliwie wyczekując okazji – takiej jak trzęsący się z zimna oraz strachu nastolatek.
Łowcy organów, chronieni i wspierani przez nielegalny przemysł medyczny, a także farmaceutyczny, za którym stali potężni mocodawcy, nie musieli przejmować się przeszkodami natury prawnej pod warunkiem, że mroczny proceder zostanie utrzymany w głębokiej tajemnicy przed opinią publiczną. Oczywiście dla kupców, pośredników, a także samych łowców działania paskarzy nie tylko nie były sekretem, ale przede wszystkim potrzebną formacją pomagającą pozbyć się zbędnego i problematycznego frachtu z dystryktów nieobjętych działaniami Trybunału. Nikt nie wnikał, co się dzieje z wybrakowanym towarem przemycanym w kontyngentach, który przejmowały hieny w ludzkiej skórze, bo dla przywódców dzielnic oraz lokalnych kacyków z przeludnionych i ubogich klanów priorytetem było pozbycie się, nawet za grosze, nieproduktywnych gąb do wyżywienia.
Robertowi bez trudności przyszło przekonać pragnącego zachować dyskrecję mężczyznę, że jest kimś więcej niż łagodnie usposobionym tatą z przedmieścia, i jeśli czegoś w danym momencie zapragnie, to bez wątpienia to otrzyma.
W ten właśnie nieoczekiwany sposób stał się posiadaczem brudnego, zmarzniętego i finalnie starszego, niż jego wygląd wskazywał, buntownika z ulicy. W pierwszym odruchu postanowił oddać nowy nabytek do uciechy kumplom, ale po wstępnym doprowadzeniu niewolnika do stanu używalności stwierdził, że rozwydrzeni przez kilkudniowy przestój nie docenią odpowiednio gestu swego szefa i naturalnego piękna prezentu.
Że to była druga dobra decyzja zaraz po wydatkowaniu na zielonookiego blondynka drobnej sumy, przekonał się, gdy brutalnie go posiadł. Wtedy do Roberta dotarło, że złamanie chłopaka to nie kwestia posłuszeństwa, ale przeniknięcie do gwałtownie zablokowanej psychiki, która w ten sposób nakazała mu się chronić. Spotkał się już z takim usposobieniem i z czymś, co nakazywało przerażonemu, zdezorientowanemu młodemu człowiekowi chronić coś, co należało tylko do niego i nikt nie powinien mu tego odebrać za żadną cenę. Rays przewidywał, że chłopak niełatwo pozwoli pozbawić się swojej tożsamości i oczekiwań. Znał tylko jednego podobnego charakterem człowieka, a świadomość przyjemności, których się spodziewał doznać, wywołała dawno nieodczuwany dreszcz ekscytacji.

Podniecony arystokrata trzymał dłoń na klatce piersiowej niewolnika i kciukiem pocierał sutek. Obie brodawki były sztywne i twarde. Przekonał się już, że młodemu człowiekowi nie brakowało wytrzymałości i hartu. Mógł się trząść, drżeć, nawet szlochać, ale Robert odkrył, że w tym samym czasie zamykał siebie w czymś w rodzaju kokonu. Poddawał ciało, a jednocześnie skrywał przed nim swoją osobowość. Bardzo żałował, że w porę nie spostrzegł, jaki rarytas mu się trafił, ale ciągły pośpiech, ekstremalne warunki nie sprzyjały baczniejszemu przyglądaniu się towarowi z góry skazanemu na krótki żywot.
Delikatnie ściskał i skręcał wrażliwą skórę, testował jego granicę bólu. Zastanawiał się, kiedy wyda pierwsze jęki i w jaki sposób zapanuje nad odruchem obronnym; jak drobne, posiniaczone od wielokrotnego pieprzenia ciało zareaguje na inny niż dotychczas dotyk. Każdy centymetr skóry i mięśni pamiętały bezlitosne, przedmiotowe traktowanie.
Do tej pory zabierał się do szczeniaka bez tracenia cennego czasu, podczas przerw pomiędzy akcjami w dzielnicach. Kazał rozbierać się niewolnikowi z ubogiej odzieży, rzucał go na czworaka i nie widząc potrzeby przygotowywania chłopaka na bezwzględną penetrację, wsuwał się w jego tyłek, aby używać tymczasową zabawkę dla wytchnienia i ulżenia sobie. Wtedy jeszcze małolat się bronił, płakał i błagał. Pobudzał w Robercie zaciekłość i agresję, ale tego też oczekiwał taki mężczyzna jak Rays – dominujący i silny, potrzebował pobudzenia i stymulacji walką ofiary. Oddzielenie człowieka od przedmiotu należało do zupełnie nieistotnych spraw, bo w uroczej twarzy i idealnym ciele, widział kupioną i opłaconą własność do służenia, zapewnienia rozrywki i niczego więcej. Paradoksalnie, dzięki takiemu zachowaniu chłopak zwrócił na siebie uwagę człowieka, który dwukrotnie uratował mu życie. Pierwszy raz, gdy pod wpływem niezrozumiałego impulsu kupił ludzki odpad, a drugi – kiedy postanowił nie oddawać go na „zajeżdżenie" swym towarzyszom i pozwolił doczekać przyjazdu do Radrays Valley.
Podekscytowany pomysłem na ułożenie sobie nowego niewolnika i ukontentowany rozegraniem Cichego, uznał, że poświeci czas drobnemu facecikowi i wyrwie go z klatki niepodległego bytu, którą sobie stworzył. Podejrzewał, że może to być ciężka praca, testująca cierpliwość i kontrolę nad rzadko powstrzymywanymi popędami, ale intuicja podpowiadała, że się nie rozczaruje. Musiał tylko odkryć najsilniejszy i najsłabszy punkt w jego psychice, reszta stanie się fascynującą częścią procesu naprawczego.
Palcem stuknął chłopaka delikatnie w policzek i wzrokiem nakazał siebie rozebrać. W tej dość intymnej czynności wykonywanej przez spanikowanego sługę tuż przed jego zerżnięciem, znajdował wyjątkową uciechę, zwłaszcza kiedy w bonusie jeszcze trafiała się okazja, do bolesnego wymierzenia kary za nieodpowiednie zachowanie lub brak szacunku wobec... czegokolwiek.
Robert Rays odprężony i gotowy na intensywne doznania spoglądał, jak chłopak wywiązuje się ze swoich obowiązków. Bez pośpiechu zdjął krótki płaszcz, lekko drżącymi dłońmi uporał się z klamrą skórzanego paska i dopiero podczas rozpinania koszuli, po odsłonięciu opatrunku na torsie Roberta zestresował się. Po chwilowym zawahaniu ostrożnie, aby nie urazić zranionego miejsca, kontynuował czynność, podczas której z namaszczeniem i starannością odkładał złożone części garderoby. Robert skrzywił usta w nikłym uśmiechu – szanował czy opóźniał? Przypadkowe dotknięcia szerokiej i umięśnionej klatki piersiowej u jednego wywoływały zdenerwowanie o to, co zaraz nastąpi, a u drugiego zwiastun niedalekiej przyjemności.
Za sprawą kliknięcia palcami mały niewolnik zsunął jego spodnie i wtulił twarz w genitalia. Wdychał zapach właściciela, a gdy delikatnie zaczął wodzić ustami i językiem po grubym członku, Rays poczuł znajomy impuls budzącego się podniecenia w klatce piersiowej. Przejechał dłońmi po szczupłych ramionach, chudej szyi i odsunął twarz blondyna od swego krocza, aby przez chwilę przyjrzeć się efektownej, wąskiej obroży wykonanej z lekkiego metalu, z wytłoczonym nowym imieniem nadanym przez Raysa i numerem identyfikacyjnym, była jedyną rzeczą na nagim ciele niewolnego. Robert w duchu przyznał, że idealnie dobrano przedmiot do drobnego sługi i chociaż początkowo nie miał zamiaru go ewidencjonować, to w sumie przyjął bez zastrzeżeń, jak się domyślał, samowolną inicjatywę nadzorcy.
Wznowił zabawę i lewą dłonią rozwarł przyjemnie miękkie i ciepłe wargi. Włożył palec i badawczo przejechał nim po dolnych zębach. Spoglądał w rozszerzone źrenice i powoli dociskał język. Nie musiał nic mówić, aby niewolny posłusznie trzymał nieruchomo głowę i otwarte usta, gdy wprost do gardła wsuwał drugi. Gdy to samo uczynił z trzecim, chłopakowi załzawiły oczy i zaczął walczyć z napięciem oraz dyskomfortem, a wszystko po to, aby nie kaszleć i nade wszystko nie zakrztusić się.
Arystokrata zamruczał błogo i wyjął zaślinione palce, a prawą ręką lekko uderzył krótko ostrzyżonego blondynka w tył głowy. Z satysfakcją obserwował niewolnika, kiedy z całych sił chciał odgadnąć pragnienie swojego właściciela. Zabawne, jak bardzo starał się przewidywać jego żądania i gdy zdezorientowany innym niż zwykle zachowaniem mężczyzny, nerwowo zaciskał pięści. Uniósł brwi i spojrzał wymownie w dół, chłopak podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.
Na widok wyprężonego członka z kroplą błyszczącego śluzu na koniuszku oraz tego, co zaraz miało nastąpić, blondynek wzdrygnął się i odwrócił twarz od dużego, twardego organu i muskularnych ud swego właściciela. Przyspieszony oddech i sposób, w jaki zagryzł wargę, świadczyły o tym, jak dzieciak wewnętrznie walczył ze sobą. I to było dobre, tego oczekiwał, walki i uległości, szaleństwa i zależności; mógł zrobić z tym małym mężczyzną, co tylko chciał.
Ciche cmoknięcie dezaprobaty sprawiło, że natychmiast okazał posłuszeństwo i delikatnie owinął ustami żołądź. Robert, aby nie wepchnąć się na siłę w małe usta i od razu zerżnąć głęboko w gardło, musiał powstrzymać instynkty, których poziom agresji, jak zwykle w takiej sytuacji podniósł się wysoko. W zamian za to, jedną ręką uniósł podbródek chłopaka i zmusił, aby wciąż patrzył mu w oczy, a drugą nakierował jego dłoń na swój członek. Osobliwie wyglądał nadgarstek niemal tego samego rozmiaru co obwód penisa. Chociaż używał Lana już wielokrotnie, widok małego ciała wciąż pobudzał. Dopiero teraz odkrył, jak dużo przyjemności mogą dać drobne palce. Objął prawie całą szyję sługi i leciutko przysunął w stronę krocza napięte ramiona. Blondynek karnie podążył za wskazaniem i nie spuszczając wzroku z twarzy ciemnowłosego właściciela, zaczął połykać członek, a dłonią pieścić ciężkie jądra. Robert w tym czasie obserwował, jak szeroko otwarte szczenięce oczy napełniają się łzami, gdy wbijał się powoli w ściśnięte gardło, jak walczył z odruchem wymiotnym i ile trudu wkładał, aby wytrzymać coraz intensywniejsze ruchy. Przycisnął na chwilę głowę Lana do podbrzusza i poczuł jego gorący oddech oraz słaby opór wynikający bardziej z odruchu niż woli. Niewolny miał niewielkie pojęcie o seksie oralnym, ale starał się, ssał, delikatnie drażnił wędzidełko i próbował nadążać za ruchami bioder swego pana, chociaż coraz częściej brakowało mu powietrza, gdy duży penis wdzierał się niemal do przełyku, gwałtownie rozsuwając miękkie ściany. Rays czuł, jak kolejne krople ejakulatu wędrowały do zaciskającego się gardła i zastanawiał, jakim cudem dzieciak przyjmował penisa niemal po same jądra.

Młodziak pomimo braku doświadczenia robił wszystko, co w jego mocy, aby nie wypuścić z ust dużego członka i Robert zdawał sobie sprawę, że czyni tak z dwóch powodów – strachu przed biciem, które do tej pory zastępowało grę wstępną, oraz złudzenia, że w ten sposób zaspokoi właściciela. Rays nie miał najmniejszych wątpliwości co do intencji młodego – teraz uległy, ale na pewno niezłamany. Czytał to w jego oczach za każdym pchnięciem, każdym pstryknięciem palców, widział w napiętych mięśniach i w nieświadomie zaciskanych co rusz pięściach. Było jasne, że w tym momencie zrobi wszystko, co chłopakowi rozkaże, gdyż jego umysł nakazywał mu się chronić i nadal też trzymał się myśli, że jego ciało należy do niego. Świadomie lub nie podjął grę z Robertem, dla którego swobodny seks nie istniał, tak samo jak związek pomiędzy oddzieleniem człowieka od przedmiotu.
Takiego go chciał! Chciał Drugiego w młodszym wydaniu.
Coraz bardziej podniecony Rays z frajdą obserwował poruszającą się pod wpływem głębokiej penetracji grdykę, rozkoszował rumieńcami na twarzy i wyciekającą śliną z wilgotnych, zaczerwienionych warg. Z niechęcią wycofał członek, gdy w pewnym momencie rozpierany i dławiony chłopak nie zdążył złapać oddechu i zakrztusił się. Walcząc z torsjami nie tylko zacisnął powieki, ale też usta, a ratując się przed upadkiem z pufy, oparł dłońmi o kolana swego pana. Robert zignorował wystraszone pytające spojrzenie oraz nieświadome uchylenie się przed spodziewanym uderzeniem w głowę za dotknięcie, postanowił tym razem odpuścić małolatowi nieuwagę. Świadomość reakcji niewolnych uwrażliwionych na rozkazy, tym razem powstrzymała go przed wyegzekwowaniem bezwarunkowego posłuszeństwa. Usatysfakcjonowany seksownym widokiem przytrzymał jedną ręką penis u nasady, a drugą głowę niewolnika za policzek. Blondynek szybko przełknął nadmiar śliny i ponownie otworzył szeroko usta. Mężczyzna przyłożył pulsujący członek i przesunął czubkiem po dolnej wardze, a tuż przed gorączkowym wniknięciem do środka poklepał nim wystawiony język i docisnął głowę. Dzieciak zaskoczony odmiennym zachowaniem do tej pory brutalnego właściciela, podwoił starania. Przy charakterystycznym akompaniamencie mlaskania, głośnego oddychania przez nos i błogiego pojękiwania, połykał penisa imponująco głęboko, a zaraz potem nieco płycej, aby ssaniem udobruchać obsługiwanego mężczyznę.
Robertowi nie umknęło, że starania pełne wyczekiwania, których dokładał Lan, były nastawione na szybkie zaspokojenie swego właściciela i bardzo mu się podobała wizja przedstawienia niedoświadczonemu jeszcze słudze, że szybkie, brutalne numerki, do jakich przywykł przez kilka tygodni na dzielnicach, to tylko preludium do poznania właściwych oczekiwań wobec niewolnika do przyjemności. A nieznośny głód żądzy skamlał...

Lan z autentycznym strachem nasłuchiwał kroków ciemnowłosego mężczyzny, który uważał go za swoją własność. Klęczał przy wielkim łożu od kilku godzin, odkąd dwóch ludzi przyprowadziło go ponownie do sypialni i w żadnym wypadku nie wolno mu było się stąd ruszać, o ile nie chciał wylądować w pokoju zabaw. I chociaż nic nie wiedział o tym pomieszczeniu, to na pewno nie zamierzał się tam znaleźć, a w dodatku zbyt dobrze odczuł na własnej skórze, jak boli najmniejsze nieposłuszeństwo. Nie chciał być igraszką sadysty, ale nic też nie mógł zrobić, zwłaszcza od czasu, gdy tu przybyli. Od aukcji nie miał szans na ucieczkę. Pilnowany przez dwóch osobistych na dzielnicach, osaczony bandą żołdaków, nawet nie mógł marzyć o wyrwaniu się z rąk oprawców. Osłabiony od bicia i seksualnych tortur z dnia na dzień tracił siły i wolę walki. Po podróży w miejscu, do którego przybyli, też nic się nie zmieniło. Pierwszej nocy ciemnowłosy sadysta pastwił się nad nim, a właściwie nad jego tyłkiem, bardziej niż zwykle, i to jeszcze w obecności innego niewolnika. W tamtym miejscu, gdzie go pochwycono i wystawiono na sprzedaż jak jakieś zwierzę, chłopakowi wydawało się, że nic gorszego już nie może mu się przytrafić. Nie wiedział, jak bardzo się wtedy mylił.
Stał się wbrew woli niewolnikiem przystojnego mężczyzny, od którego zawsze czuć było przyjemny zapach perfum i który bezwzględnie egzekwował swoje prawo do jego ciała. Około dwóch tygodni przebywał w prywatnej kwaterze jakiegoś budynku na terenie dawnych koszar i początkowo przykuty za nogę długim łańcuchem do filaru, a potem puszczony wolno pod czujnym okiem osobistego niewolnego, służył arystokracie jak najpodlejsza dziwka. Niewiele pomagała świadomość, że nie był jedynym niewolnikiem wykorzystywanym w ten sposób. Większość mężczyzn o wysokiej randze w ekipie najemników z Południa, posiadała takiego nieszczęśnika i bywało, że niektórzy z różnych względów zmieniali obiekty dla swych wynaturzeń niemal każdego dnia.

Jeszcze większym błędem okazała się wiara w możliwość ucieczki i odmianę losu z miejsca oraz kraju całkowicie chłopakowi nieprzyjaznego oraz odmiennego od tego, który znał. Uświadomiono mu to minionej nocy, kiedy został poddany upokarzającym zabiegom przez kilku rozbawionych dowcipnisiów w obrożach.

Nagi, skuty kajdankami z łańcuszkiem za szarpanie się pod prysznicem, z trudem znosił golenie całego ciała, a w szczególności miejsc intymnych. Przyrównanie go do kobiety raniło dumę młodziutkiego mężczyzny. Położony na jakiejś leżance z rozłożonymi szeroko nogami, z zaciśniętymi zębami ulegał sprawnym dłoniom gmerającym przy przyrodzeniu i kroczu. Za próbę zaciśnięcia pośladków był karany wpychaniem na siłę do tyłka palców. Wystawiony w taki sposób na widok każdego, kto miał akurat w tym momencie ochotę wejść do pomieszczenia kąpielowego i przygotowalni, mógł czuć się upokorzony, ale prawdziwym poniżeniem okazała się dopiero lewatywa. Wprawdzie doświadczał jej jeszcze na dzielnicach, gdy spodziewano się, że właściciel zechce użyć swego „dna", ale robił to zawsze ten sam osobisty pana w prywatnej łazience z dala od innych gapiów. Tutaj traktowany przedmiotowo, zapewne jak wielu innych niewolników, wśród niewybrednych komentarzy przyjmował w siebie litry na przemian lodowatej i ciepłej wody z jakimś płynem. Grubsza od palca końcówka wciskana głęboko w otwór penetrowała obolałe, niemające kiedy do końca się wygoić mięśnie. Wypowiadane uszczypliwie teksty o kojącym i leczącym działaniu wpompowanego żelu, o rozpieraniu zwieracza i czekających go uciechach niemal nie docierały do zażenowanego sytuacją niewolnika, spodziewającego się za chwilę jeszcze większej kompromitacji przy wypływaniu brudnej wody.

W końcu oczyszczanie się skończyło, a poczucie ulgi spłynęło na udręczone ciało. I kiedy stał drżący na środku sporego pomieszczenia, z mokrym tyłkiem i genitaliami, stało się coś, co wywróciło kompletnie i tak już jego zrujnowane życie.

Lekarz, który po wszystkich zabiegach higienicznych badał niewolnego za pomocą niedużego podajnika, wstrzyknął w okolice potylicy chipa. Chwilę potem założono mu metalową, dopasowaną obręcz. Silne wyładowanie elektryczne wstrząsnęło zdezorientowanym i oszołomionym chłopakiem i w ten sposób obroża zsynchronizowała się z wprowadzonym wcześniej urządzeniem. Oznaczało to, że Lan został wprowadzony do domowej bazy danych. Dla świata zewnętrznego stał się numerem przynależnym do nazwiska właściciela i wskazanego miejsca pobytu. Świadomość, że dokonało się to, czego starał się nie dopuszczać do siebie, a wręcz wypierał, sprawiła, że wbrew przestrodze poznanego wczoraj wieczorem niewolnika, nie był w stanie przełknąć podanego posiłku. Nagłym brakiem apetytu nikt się oczywiście nie przejął i zgodnie z zaleceniem, funkcyjny niewolnik tym razem bardzo uważnie podał mu dożylnie płyny. Podczas wprowadzania do organizmu odżywczych substancji, pokrótce objaśnił także, jaką rolę miał pełnić w sypialni jednego z największych arystokratów Południowego Kontynentu i jak niewiele znaczył w tym miejscu dla kogokolwiek. Z ponurą wiedzą i jeszcze ciemniejszymi myślami został odprowadzony na powrót do apartamentu właściciela w swym nowym domu. Zapewniony o nierychłym powrocie Roberta Raysa uległ krótkiej i niespokojnej drzemce.

Nie miał pojęcia, na jak długo przysnął, ale gdy się ocknął oparty o łoże, które ponoć nie służyło do spania, a jedynie do uciech właściciela, niebo za oknem wskazywało na późne popołudnie. Obolałe ciało ani trochę nie zregenerowało się podczas męczącego snu. Odpoczynkowi nie sprzyjała klęcząca pozycja i brak okrycia w chłodnym pomieszczeniu. Próbował zapanować nad drżeniem z zimna i strachu. Cholernie frustrowała świadomość, że poza oczekiwaniem i nerwowym nasłuchiwaniem ruchu za drzwiami, nic więcej nie mógł zrobić. Serce mu o mało nie wyskoczyło z piersi, gdy do sypialni na kilka chwil wszedł Blas. Poznał go już na dzielnicach i teraz czujnie obserwował, jak wyraźnie zadomowiony kręcił się po apartamencie. Prawdopodobnie sprawdzał porządek i przygotowanie pomieszczeń przed powrotem właściciela. Od samego początku wyczuwał w nim coś niepokojącego, nie potrafił określić czemu, ale intuicja cały czas podpowiadała chłopakowi, że nie znajdzie w nim bratniej duszy. Wysoki, długowłosy osobisty Pana, co i raz upewniał go o słuszności przeczucia. Tym razem też skorzystał z okazji, by pod pozorem skorygowania pozycji uległego, przesunąć dłonią po nagim boku i pośladku aż do krocza. Chłopak się szarpnął, a ubrany jedynie w obcisłe spodnie mężczyzna zachichotał piskliwie i podążył w kierunku wyjścia. W otwartych drzwiach odwrócił się jeszcze i znacząco przejechał językiem po ustach. Lan odwrócił wzrok, a po ciele przeszły mu ciarki na wspomnienie rzucanych aluzji w przygotowalni i już nawet nie chodziło o to, co mówił, ale w jaki sposób to robił. Dużo satysfakcji sprawiało Blasowi, nazywanemu przez innych tam obecnych Hieną, opowiadanie co z nim będzie robił jego pan i że wszystkie poprzednie stosunki będą niczym w porównaniu z tym, co go dopiero czeka. Lan instynktownie wyczuwał, jak się zachowywać, żeby nie prowokować sadysty do bicia, ale wiedza usłyszana od ludzi, z którymi tutaj się zetknął, przerażała go coraz bardziej. Rozmowa z pobitym niewolnikiem też zdawała się potwierdzać ich słowa i teraz już nie wiedział, co sądzić o tym, z czym przyszło mu się mierzyć i jak dalej funkcjonować.

A tymczasem samotny i bezbronny czekał na swego oprawcę. Strach paraliżował go do tego stopnia, że nie podejmował żadnych prób obrony. Bał się bicia, tortur i każdej kolejnej godziny w swoim przegranym życiu. Pozwalał się ruchać mężczyźnie, i to już było uwłaczające, ale że robił wszystko, żeby go zadowolić tylko dlatego, aby mu podobnych nie było wielu, sprawiało, że czuł do siebie obrzydzenie. Nie chciał tego metalu na szyi; nie chciał, aby ciemnowłosy arystokrata zabrał go na orgię jako zabawkę dla innych zboczeńców; nie chciał się bać. Pragnął tylko obudzić się z koszmarnego snu, być wolnym i powrócić do domu. Od kilku godzin dojrzewała w nim jedna myśl, ale jej też się bał.

Szedł...! 

ArystokrataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz