Rozdział 2

19 3 0
                                    

Biegłam ostrożnie przez stare, długie korytarze które wyglądały jakby od lat nie było tu żywej duszy, na suficie były podłużne lampy które znajdowały się w całym podziemnym budynku. Zwolniłam kroku gdy usłyszałam głosy z jakiegoś pomieszczenia za rogiem. Nie wchodziło się do niego przez dzwi więc wszystko wyraźnie słyszałam.

- ...walczyć i nie dał by się tak
łatwo schwytać, lecz miał być parę godzin temu to trochę niepokojące. - powiedział kobiecy głos, możliwe że tej dziewczyny co wcześniej że mną siedziała.

- Spokojnie, Theo sobie poradzi - odparł chłopak o imieniu Izak.

Na wspomnienie tego imienia serce zabiło mi szybciej. Po chwili dotarło do mojej świadomości że to nie może być on. A może jednak?

Nagle usłyszałam kroki z drugiego końca korytarza więc szybko podbiegłam do pierwszych lepszych drzwi. Dziękując w duchu że były otwarte weszłam do środka. Po wystroju pomieszczenia stwierdziłam że tu również nikogo od lat nie było, to pomieszczenie zdecydowanie nie jest w użytku więc raczej nie znajdę tu leku. Kroki były coraz głośniejsze więc wyjrzałam ostrożnie przez małe okienko na drzwiach, które było brudne więc nic nie dostrzegłam. Nagle migneła mi jakaś ruda dziewczyna która przemierzała korytarz szybkim krokiem.

Wyszłam rozglądając się, postać zdążyła zniknąć za rogiem. Poszłam w przeciwnym kierunku niż ona. Szukałam czegoś w stylu magazynu lub laboratorium, może tam trzymają to czego szukam. Poszłam trochę dalej i chyba coś znalazłam. Dzwi zaskrzypiały a ja weszłam do środka. Rozejrzałam się i wewnątrz zobaczyłam półki na których stały przeróżne rzeczy. Kable, liny, śrubokręty. Poszperałam trochę, nic ciekawego nie znajdując udałam się w kierunku wyjścia lecz na korytarzu znów usłyszałam kroki. Ile oni mogą się tak szwendać, naprawdę nie mają nic lepszego do roboty niż utrudnianie mi zadania. Muszę być ostrożniejsza bo łatwo tu na kogoś wpaść. Zatrzymałam się w pół kroku i kucnęłam żeby przypadkiem nikt nie zobaczył mnie przez okno w drzwiach. Przesunełam się trochę bliżej ściany i wtedy nagle przewróciłam stertę kartonów na których stało parę cięższych rzeczy, które oczywiście narobiły chałasu. Oczywiście, ja to zawsze mam szczęścię.

- Harper? - głos za dzwiami brzmiał znajomo. Przymknęłam na chwilę oczy. Szybko wstałam rozglądając się za czymkolwiek czym mogłabym się bronić. Izak wszedł do pomieszczenia i stanął nieruchomo w drzwiach, również wstałam. Spojrzałam na niego, on na mnie i chwilę się wahał po czym spytał:

- Co ty... Jak się uwolniłaś? - to pytanie zadał spokojnie, jakbyśmy prowadzili luźną rozmowę.

- Szkłem przecięłam linę a potem już łatwo poszło.

- Sprytnie muszę przyznać. Właściwie to szedłem po ciebie.

Uniosłam brew. Jego ręka powedrowała niebezpiecznie blisko pasa z bronią. Dziwne że zawsze noszą ją przy sobie. A może to ze względu na mnie? Spojrzał na kartony i kilka walających się rzeczy.

- Też się zdzwiłem - odpowiedział najwyrażniej widząc moją zdziwioną minę.

"Pewnie tej rudej" to była moja pierwsza myśl. Podeszłam bliżej i pod jego czujnym wzrokiem opuściłam pomieszczenie.  Szliśmy w ciszy aż dotarliśmy do pomieszczenia z którego wcześniej podsłuchałam kawałek rozmowy. Było tu nawet przytulnie, pomieszczenie wyglądało jak kuchnia połączona z jadalnią a na środku stał stół. Pomieszczenie to pełniło trochę funkcje przedpokoju. Było przestronne.

Wszyscy przenieśli na mnie wzrok. Zauważyłam że wszyscy wyglądają jakby byli w tym samym wieku. Izak odkaszlnął.

- Więc Ivory, wyjaśnisz nam po co ją tu sprowadziłem.

Dziewczyna była mojego wzrostu, miała falowane rude włosy i podeszła bliżej krzyżując ramiona.

- Bo miała że sobą lek, po który poszedł Theo. Nie ma według ciebie w tym nic podejrzanego?

Palce mi zdrętwiały i poczułam się niezręcznie. Będą mnie przesłuchiwać? Przełknęłam ślinę bo chyba zaczynałam rozumieć powagę sytuacji. Jest źle. Spojrzałam na ich twarze. Mathew lekko zmarszczył brwi opierając się o blat w kuchni.

- Sugerujesz że ona mogła go zabić? - przyglądał się chwilę mojej twarzy, szukając na niej potwierdzenia swoich słów. Wyginałam sobie z tyłu palce, bojąc się że jakoś połączą mnie że śmiercia swojego znajomego.

Przyjrzałam się jego twarzy, zauważyłam że ma draśnięcie od ostrza na policzku. I ładne zielone oczy, z małymi plamkami błękitu.

- Nie zakładajmy od razu że nie żyje - wtrącił się Izak - może złapała go burza i musiał przeczekać. - Stanął obok Ivory i zapytał mnie:

- Spotkałaś może kogoś w mieście? Bo musiałaś tam być skoro przyniosłaś lek.

Odpowiedziałam najnormalniej w świecie.

- Rozbiłam go więc na nic moje starania.

Spojrzeli na siebie z niezrozumiałymi minami jakbym powiedziała najgłupszą rzecz na świecie. Zauważyłem że Matthew teraz wpatruje się we mnie uważnie, jakbym powiedziała coś istotnego.

- Co? - zapytał brunet. - Jak to rozbiłaś przecież...

- Miała pewnie halucynacje po burzy, braciszku - odezwała się Harper która właśnie weszła do kuchni. Każdy przeniósł na nią wzrok. - Widzi się wtedy rzeczy których nie chce się widzieć w najgorszych snach. Wydawało jej się też pewnie że widzi ludzi los, bo jak już mówiła rzekomo przyszła tu by się przed nimi ukryć. - obejrzała mnie wzorkiem, jakby oceniając szansę na prawdopodobieństwo swoich i moich słów.

Na początku wydawało to mi się mało sensowne, bo choć po burzy nieraz działy się dziwne rzeczy nigdy bym nie przypuszczała że to efekty halucynacji. Teraz to wszystko nabrało większego sensu, nie mieli leku więc Theodor poszedł do miasta po niega, a Mathew pokazał mi fiolkę ktorą tu ze sobą przyniosłam. Ogarneła mnie wielką ulga bo to znaczy że mogę jeszcze pomóc Charliemu, o ile oczywiście odzyskam co moje.

- Myślę że tak mogło być - zgodził się Matthew i spojrzał na mnie podejrzliwie. Wargi mu zadrżały jakby chciał coś dodać , lecz jednak mnienił zdanie i odwrócił odemnie spojrzenie. Widziałam że analizuje coś i bardzo pragnęłam wiedzieć co tak bardzo zaprząta jego myśli.

Los Śmierci (autor: RoseTylia_55)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz