Mury. Rozciągające się na kilometry olbrzymie szare mury na których co jakiś czas migotały czerwone lampki w odległościach około 15 metrów. Mur był wysoki na co najmniej 20. Zderzyłam się z rzeczywistością jak z rozpędzoną ciężarówką. Nasz plan wydawał mi się w tamtym momencie głupi i niemożliwy do zrealizowania. Naprawdę chcemy się tam dostać? Naprawdę mamy oszukać ochronę, wjechać jak gdyby nigdy nic do miasta, następnie dostać się do najbardziej strzeżonego budynku i wykraść lek? No nic prostszego.
Złapałam spanikowane spojrzenie Matthew'a który siedziała za kierownicą, tuż obok mnie. Położyłam swoją dłoń na jego chcąc dodać mu nieco otuchy i pokazać że się nie boje. W rzeczywistości, w środku cała drżałam że strachu. Nauczyłam się tak proste emocje jak strach opanowywać chociaż czułam że nogi lekko mi drgają.
- Pakujemy się tam tylko po to żeby zdobyć lek dla Izaka i Charliego - powiedział dosadnym głosem w którym nie było słychać nawet nuty wahania.
Skinęłam głową w momencie gdy podjechaliśmy do wielkiej masywnej bramy która była zamknięta a przed nią stały dwie budki w których byli strażnicy.
Szczerze mówiąc nie mieliśmy żadnego konkretnego planu. Jeśli poproszą nas o jakieś karty dostępu to prawdopodobnie po nas.- Dzień dobry - powiedział starszy mężczyzna w budce nie siląc się na uprzejmy ton, możliwe że był po sześćdziesiątce.
Zmierzył nas wzrokiem, mieliśmy na sobie ciemno niebieskie mundury które znaleźliśmy na tyle pojazdu - pewnie jakieś zapasowe.
- Wyglądacie bardzo młodo jak na kierowców, nie powinniście... - urwał jakby chciał powiedzieć coś niewłaściwego, pokrecił głową. - Poproszę identyfikator.
Cholera.
Matt spojrzał na mnie, na chwilę w jego oczach błysnęła panika, gdy odwracał się z powrotem do mężczyzny zniknęła, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Wpadłam na pomysł co powiedzieć bo nic lepszego nie przychodziło mi do głowy.
- Takkk... - Przełknęłam ślinę która ugrzęzła mi w gardle i wlepiłam oczy w twarz faceta bardzo ostrożnie dobierając słowa - Jesteśmy nowi w tej robocie, to nasz pierwszy tydzień i gdzieś zapodzialiśmy kartę.
Gdy wypowiedziałam ostatnie słowo próbowałam sobie nie wyrwać palców które cały czas zaciskałam, tak że zbielały mi knykcie. Skąd mogłam wiedzieć że chodzi o kartę? Czemu użyłam tego słowa? Identyfikatorem mogło być dosłownie wszystko. Napięta cisza dłużyła się w nieskończoność aż facet w budce wybuchł cichym śmiechem na którego dźwięk poczułam dziwną ulgę.
- Oj dzieciaki... Pamiętam kiedy ja zgubiłem kartę. - nagle starszy mężczyzna wydał się sympatyczny z tym uśmiechem na twarzy. - Musiałem męczyć się z ochroną jakieś 10 minut zanim mnie wpuścili. - Puścił oczko a następnie wcisnął jakiś guzik.
Znów moje spojrzenie skrzyżowało się z chłopakiem, który wygladał jakby chciał mnie co najmniej pocałować ze szczęścia że poszło nam tak łatwo.
Brama przed nami się otworzyła i ukazała nieziemski widok - w każdym tego słowa znaczeniu. Był nieziemski. Nigdy w życiu bym się nie spodziewała tego co ujrzałam za masywną bramą, która łamała prawo fizyki otwierając się z taką lekkością.
Matt docisnął gazu i chyba też zbierał szczękę z podłogi.
- Nie wierzę... - wyszeptał.
Nie wiem czy nie dowierzał z powodu że strażnik nas wpuścił czy raczej na widok tego miasta. Gdybym miała obstawiać, strzelałbym w to drugie. Jechaliśmy główną ulicą, oglądałam się na prawo i lewo skanując wzrokiem nowoczesne domy i zadbane ogrody - zupełnie jakby susza tu nie sięgała. Ten widok był niewiarygodny. A to były dopiero przedmieścia, w oddali malowały się wysokie wieżowce które było widać też zza muru. Na najwyższym z nich pisało od góry do dołu „los". Tak, to na pewno tam.
CZYTASZ
Los Śmierci (autor: RoseTylia_55)
Science FictionW dystopijnym świecie siedemnastoletnia Tifania nie możnie nikomu ufać, musi zdobyć lek dla brata i przy tym uważać by nikt z „Los" jej nie złapał. Może się to wydawać łatwym zadaniem, ale plany trochę się komplikują gdy napotyka na pustkowiu grupę...