Rozdział 11

12 2 0
                                    

Izak

Próbowałem doszukać się plusów tej sytuacji która wyglądała następująco: przyjaciel i siostra zostawili mnie tu twierdząc że zginę gdy z nimi pójdę, jak nie przez chorobę to przez własną głupotę. Co cóż. Jestem sam w tym wielkim schronie atomowym, mam ciszę i spokój. Jestem trochę głodny. Wstałem od stołu i podszedłem do lodówki wyjąć z niej jakąś konserwę z przed roku albo i dużej. Matthew zaklepał wszystkie pomidorowe, bo ten wariat dosłownie ma świra na punkcie pomidorów. Nie ma go tu więc...

Usłyszałem walenie w dzwi.

Nie spodziewałem się gości. Już się za mną stęsknili? Nie byłem jednak taki głupi wiedziałem że to może być pułapka. Albo kolejna przybłęda się tu napatoszyła. W sumie nie miał bym nic przeciwko towarzystwu bo zaczynam się tu sam nudzić.

Wiedziałem że ukrycie się nie ma sensu, skoro znaleźli ten bunkier znajdą i mnie. Serce wypadło z normalnego rytmu i zaczęło bić trochę szybciej. Wziąłem pistolet do ręki i mocno zacisnąłem. Przyłożyłem drugą dłoń żeby uchwyt był stabilniejszy. Powolnym krokiem wszedłem po schodach, zbliżyłem się do drzwi na bezpieczną odległość. Niemal podskoczyłem gdy ponownie zadudniło w metalową blachę. Gdzieś tam w środku miałem nadzieję że to moi przyjaciele, ale wiedziałem że oni by nie pukali. Wypierałem z głowy myśli że to los. Przez rok nie panoszyli się po tej okolicy, więc dziwne by było gdyby nagle jeden z ich żołnierzy zapukał do dzwi bunkru.

Już miałem robić krok do przodu gdy nagle drzwi z niesamowitą siłą wyrwały się z zawiasów i poleciały w moją stronę. Usłyszałem przy tym głośny huk a w uszach zaczęło mi piszczeć i szumieć. W dodatku zakręciło mi się w głowie gdy zrobiłem parę kroków w tył o mało nie spadając przy tym ze schodów. Oparłem się lewą ręką o ścianę żeby nie stracić równowagi. Wycelowałem bronią na ślepo i strzeliłem w kłębe pyłu przed sobą. Do środka wsypało się paru żołnierzy, widziałem tylko ich sylwetki. Nawet nie byłem pewnen czy któregoś trafiłem. Oblał mnie zimny pot. Objęli mnie ramionami, próbowałem się wyszarpnąć, ale na niewiele się to zdało bo ich silny ucisk cały czas mnie trzymał.

Spanikowałem a moje myśli były rozbiegane po całej głowie. Co teraz ze mną będzie? Czy nasza kryjówka jest już spalona? Skąd widzieli że tu jestem? Jeden z tych drani zakrył mi jakąś chustką nos i po chwili ujrzałem ciemność. Ostatnie co widziałem to jego krzywą twarz. Udało mi się jeszcze usłyszeć jak jeden z nich mówi:

- Przeszukajcie całą bazę czy nik się nie ukrył! W razie czego macie pozwolenie na strzał!

Jak dobrze że moich znajomych już tu nie ma - to była ostatnia myśl zanim całkowice odpłynąłem.

***

Budzenie się i dojście do siebie trwało dłuższą chwile. Usiadłem na łóżku. W pierwszej sekundzie mój mózg nie pojmował co się dzieje, dopiero po chwili przypominały mi się wcześniejsze wydarzenia. Rozejrzałem się po pomieszczeniu pragnąc zobaczyć gdzie mnie przetransportowali. Leżałem na dole piętrowego metalowego łóżka. Nie było tu okien, a ściany pokryte były białą farbą. W zasadzie w pokoju nie było zbyt wiele rzeczy a samo pomieszczenie było małe. Znajdował się tu zaledwie zlew i małe lusterko. Miejsce trochę przypominało więzienną cele, wtedy zwróciłem uwagę na drzwi po prawej stronie ciekaw czy są otwarte.

- No nareszcie się obudziłeś. - powiedział jakiś głos, na którego dźwięk aż podskoczyłem i uderzyłem głową o róg łóżka.

Jakiś szatyn zeskoczył zwinnym ruchem z góry i rozprostował ręce.

- Wyglądałeś jak trup gdy tak tu leżałeś nieprzytomny - kontynuował. - Bałem się że dali mi cele ze zdechlakiem.

Patrzyłem zdezorientowany na chłopaka, masując przy tym obolałą głowę. Uśmiechał się do mnie. Wyglądał na jakieś góra 17 lat. Wstałem i podszedłem do dzwi a następnie szarpnałem za klamkę.

- Nic z tego stary, zamknięte. Nie sądzisz że trochę za łatwo było by stąd uciec?

Poczułem mieszankę stresu i niepokoju.

- Uciec?

Chłopak uniósł brew i spojrzał na mnie jakby nie rozumiał co powiedziałem.

- Długo spałeś. Pamiętasz wogóle jak się tu znalazłeś?

- Jak przez mgłę, ale tak.

Chłopak oparł się o zlew, chyba czekając aż zaczne mu opowiadać. W tej chwili dotarło go mnie że go nie znam, nawet nie wiem jak ma na imię. Poczułem nagle wielką nieufność do szatyna i skrzyżowałem ramiona, z powrotem siadając na łóżku.

- Gdzie ja jestem?

- A skąd ja mam to wiedzieć? - wyrzucił w górę ręce a potem również je skrzyżował. - Wiem tyle samo co ty.

O co tu chodzi? Nigdy chyba nie byłem tak zdezorientowany i niczego nie świadomy. Dlaczego... W jednej sekundzie mnie olśniło jakby moje szare komórki jeszcze nie do końca pracowały. Los. Teraz wszytko wydawało się jasne. To zawsze jest los. Zamknęli mnie tu z tym pajacem i Bóg wie co mi zrobią. Położyłem się wzdłóż łóżka nie widząc lepszego zajęcia. Dostrzegłem ma suficie podłużną lampę która oświetlała całe pomieszczenie.

Cholera co teraz ze mną będzie? Nie chcę umierać, nie chce kończyć mojego nędznego życia w siedzibie losu skazany na tortury. Pewna myśl uderzyła we mnie tak gwałtownie że aż usiadłem. Zaraz czy to właśnie nie w to miejsce wybierają się moi znajomi? Błagam oby to była ta sama baza, oby mnie tu znaleźli i zabrali stąd. Ta mała nitka nadzeji pozwoliła mi na chwilę odetchnąć w spokoju. Położyłem się na boku przodem do ściany pogrążony w plątaninie myśli próbując zasnąć. Ignorowałem wszystko co mówi do mnie chłopak, fatalnie mnie to nie obchodziło.

Los Śmierci (autor: RoseTylia_55)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz