Nie wiem o której godzinie się obudziłam, ale gdy wstałam Beth już była na nogach. Właśnie otworzyły się do małej łazienki z których dziewczyna wyszła.
- Hej - machnęła ręką.
Weszłam do łazienki i ucieszyłam się gdy zobaczyłam mały prysznic. Ostatnio kąpałam się kilka dni temu a moje włosy błagały żebym je umyła. Nie wiem czy los chce nas udobruchać czy po prostu dbają o higienę więźni. Wczoraj byłam zbyt zmęczona żeby cokolwiek zrobić, po za tym chwilę po tym gdy przybyłam już zgasły światła. Po wykąpaniu ubrałam się w nowe ubrania które dostałam bo powiedzieli iż w mundurach mogą chodzić tylko wykwalifikowani strażnicy i żołnierze. Dlatego kazali mi się przebrać.
- Szczerze nie jest tu tak źle - powiedziałam do Beth która leżała na swoim górnym łóżku. Rzuciła mi tylko politowane spojrzenie.
Niepokoi mnie to. Naprawdę zaczyna mnie niepokoić to że tu jest tak dobrze. Dziewczyna wspominała coś że jesteśmy im potrzebni. Tylko do czego? Chcą zaludnić to miasto żeby mogło sprawniej funkcjonować? Nie taki zły pomysł, ale po co siłą? Poza tym rodzice mówili mi że organizacji los nie można ufać. I że chodź by nie wiem co mam się od niej trzymać z daleka. No cóż.
Włosy zdążyły mi wyschnąć i się pofalowały gdy do pokoju wszedł jakiś mężczyzna ubrany na granatowo. Miał przy sobie paralizator. Wstałam.
- Musisz ze mną pójść - powiedział rzeczowym głosem, który nie brzmiał zbyt przyjaźnie.
Pośpiesznie podeszłam rzucając krótkie spojrzenie Beth. Wyszłam nie chcąc by zaczął do mnie celować. Szliśmy w ciszy do windy. Mężczyzna kliknął przycisk wskazujący 26 piętro. Poziom na którym się znajdowaliśmy był oznaczony literką C. Były jeszcze A i B. Gdy zobaczyłam maksymalne piętro gałki oczne wyszły mi na wierzch. 175.
Poczułam wzbierającą we mnie adrenalinę gdy wina ruszyła. Teraz albo nigdy. Wzięłam głęboki wdech. Wbiłam szybko łokiec w bok faceta. Ten zgiął się w pół i jęknął, chyba nie spodziewając się o demnie ciosu z taką siłą. Siegnełam do jego boku po broń, ale wtedy złapał moją ręke i pociągnął tak że walnełam o ściane. Obróciłam się wyrywając z uścisku i zamachnęłam się by uderzyć go w twarz. Mężczyzna zatoczył się do tyłu unikając mojej pięści. Po chwili złapał moje ręce i zacisnął je tak mocno że nie potrafiłam się uwolnić. Stałam tyłem do niego mając skrępowane ręce. Szarpałam się ile sił, lecz na nic.
Winda cały czas jechała w górę.
Kopnęłam go nogą w piszczel. Mruknął pod nosem jakieś przekleństwo, ale dalej stał nieruchomo i mnie trzymał. Odsunął się może parę centymetrów. Kopnełam kolejny raz. Puścił mnie i pchnął do przodu tak że znów zderzyłam się że ścianą. Obróciłam na pięcie i już byłam gotowa zaatakować lecz celował do mnie z paralizatora. Konkretnie w sam czubek mojego nosa. Zrobiłam krok w tył znów dotykając plecami ściany.
- Zrobisz chodź by krok smarkulo a cię odstrzelę.
Uniosłam ręce w poddańczym geście, zdziwiona że winda dalej jedzie. Wyobraziłam sobie prąd elektryczny przechodzący przez całe moje ciało. Stwierdziłam że nie chce ryzykować strzałem z tej maszyny. Przemierzaliśmy kolejne metry w górę.
Gdy drzwi wreszcie się otworzyły skrzyżowałam ramiona na piersi i wyszłam z niej. Żołnierz ponagolił mnie przystawiając zimną lufe do moich pleców. Przeszedł mnie dreszcz i przełknęłam ślinę starając się nie myśleć o tym że straciłam szansę. Oświtlenie na tym piętrze było o niebo w lepszej formie niż to na dole. Kolejny długi, ale i szeroki korytarz. Bardzo nowoczesny wygląd i kilka kamer wokół sprawiły że poczułam się nieswojo. Szarawa podłoga lśniła od czystości. Gdyby nie to że to siedziba los - przyznałbym że to miejsce jest naprawdę ładne i zadbane. Chcąc nie chcąc robi na mnie ogromne wrażenie. Minęły nas po drodze dwie kobiety ubrane w białe kitle lekarskie.
CZYTASZ
Los Śmierci (autor: RoseTylia_55)
Science FictionW dystopijnym świecie siedemnastoletnia Tifania nie możnie nikomu ufać, musi zdobyć lek dla brata i przy tym uważać by nikt z „Los" jej nie złapał. Może się to wydawać łatwym zadaniem, ale plany trochę się komplikują gdy napotyka na pustkowiu grupę...