Uwaga❗Edytuje co jakiś czas rozdziały, więc mogą się pojawić jakieś błędy fabularne (postaram się szybko to naprawić) To tyle, miłego czytania ❤️
______________________________________20.05.2056
Daj mi rękę! - krzyknęłam do chłopaka, nie pewna nawet czy mogę mu ufać. Budynek się wali a ja powinnam uciekać, zamiast tego pomagam obcemu. Co jeśli to jeden z los? Jednak sumienie kazało mi pomóc i nie dziwie się, bo ten człowiek wisiał na krańcu przepaści. Zawachałam się lecz zanim zdążyłam cokolwiek zrobić budynek się mocno zatrząsł i przechylił, zaczełam się zsuwać po podłodze która była nachylona pod jeszcze większym kątem niż wcześniej. Gdy znalazłam się już przy krawędzi między podłogą a wybitnym wielkim oknem zadrżałam. Tu jest tak wysoko. Złapałam mocno za nadgarstek chłopaka. Znowu mocny wstrząs.
- Trzymaj się! - powiedziałam z trudem podciągając towarzysza na już w pół przechyloną podłogę budynku. Znowu mocny wstrząs. Wstał z podłogi i zachwiał się, obrócił i spojrzał przez ramię na ziemię.
- Musimy stąd uciekać! - jego słowa częściowo zagłuszyły wybuchy dochodzące z niedaleka. Cała seria wybuchów, to znaczy że naprawdę nie powinno nas tu już być. Los niszczy je, chąc wykurzyć ludzi z tego miasta. Z resztą to miasto nie bez powodu nazywane jest Miastem Ruin, przed ponad rokiem trwała tu wojna i zostało zbombardowane. Doszczętnie. Jednak część budynków się zachowała. Plotki mówiły że znajduje się tu lek na raraze. Okazały się one prawdziwe, chodź nie spodziewałam się takich komplikacji.
Biegłam nie zważając na to czy ktoś biegnie za mną, po prostu jak najszybciej do wyjścia. Poprawiłam torbę która prawie spadała mi z ramion. Cały budynek się zaraz zawali nie wiem ile mam czasu, może minutę może dwie a może wogóle nie przeżyje. Wtedy zawalił się na mnie kawałek sufitu. Upadłam i pośpiesznie chciałam wstać, ale przyblokował mi nogę. Chłopak mnie dogonił i zatrzymał się niepewnie, zbyłam go machnięciem ręki. Poradzę sobie, nie jest to nic poważnego. Z małym trudem podniosłam ciężki gruz. Zbiegłam w dół klatką schodową i wydostałam się na zewnątrz, strach ogarniał całe moje ciało. Zresztą nic nowego.
- Ej! - Odwróciłam się gwałtownie mrużąc oczy by dostrzec sylwetkę postaci. Do okoła była ogroma kurzu i pyłu z walającego się budynku. Chłopak podbiegł nerwowo chwytając mnie za przedramię i pociągnął za sobą. - Ide z tobą! - Pobiegł a ja z przyczyny braku lepszego planu za nim.
Gdy już dotarliśmy na bezpieczną odległość cali zdyszani opadłam na ziemię obierając się plecami o ścianę jakiegoś budynku.
- Te wybuchy to pewnie sprawka los. - zaczerpnęłam powietrza - Co ty tam robiłeś?
Nachylał się opierając dłonie o kolana. Więc widziałam tylko jego ciemne włosy. Spojrzał na mnie spode łba a następnie wyprostował. Wygladał coś na około 25 lat.
- Masz coś do picia?
Spojrzałam na niego nieufnie. Zajrzałam do torby, z ulgą widząc tam niebieską fiolkę. Poszperałam trochę w torbie i wyciągnełam duży bidon.
- Jak masz na imię? - zapytał wyciągając rękę po picie.
Wypiłam kilka dużych łyków i dopiero mu ją podałam.
- Tifia.
- Theodor. Mogę Ci ufać?
Spojrzałam mu w oczy. Zauważyłam że ma lekki zarost.
- Myśle że nie można tu ufać nikomu.
Pokiwał głową w zrozumieniu. A następnie spojrzał na moją torbę w dziwny sposób.
- Też tak myśle - po chwili dodał - Przepraszam.
Zmarszczyłam brwi nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi. Za to że prawie zginełam ratując mu skóre? Wyjął zza pleców karabin i wycelował nim we mnie. Wciągnełam brzuch gwałtownie nabierając powietrza. Wstałam ostrożnie. Patrząc to na niego to na celownik z niedowierzaniem. Noga dała o sobie znać.
- Co ty robisz? - zapytałam nerwowo.
- Oddaj mi to.
Chyba nie chodziło mu o lek?
- Nie rozumiem czego odemnie chcesz.
Oddychałam szybko, zastanawiając się co zrobić.
- Niebieską fiolkę ktorą masz w torbie.
Nie mogę mu jej oddać jest mi potrzebna do wyleczenia brata. Natychmiast pożałowałam tego że mu pomogłam, to skończony dupek.
- Ja nic takiego nie mam.
Podszedł krok bliżej.
- Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, byłem tam z tego samego powodu co ty. Również tego potrzebuje.
Jego spojrzenie na moment złagodniało.
- Jeśli szybko tego nie zażyje, zginę - spojrzał na swoje lewe ramię. Przyjżałam się. Faktycznie rozwijała się tam infekcja. Jednak na jej rozwój potrzeba czasu a ugryzienia na przedramieniu wygladało na świeże. Dobrze wiedziałam że chciał mnie oszukać.
Po chwili wahania skłamałam - Dobrze, oddam ci. - Zacisnęłam lewą dłoń na pasku torby a prawą włożyłam do środka. Pistolet miałam przyczepiony do pasa. Kto normalny nosi pistolet w torbie? Znów poszperałam. O, wygląda na to że mam zapasowy. Szybkim ruchem wyciągnęłam moją "tajną" broń i strzeliłam w niejakiego Theodora. Byłam pewna że chłopak chciał to samo zrobić ze mną. Wiedziałam że będzie mi się śnił w koszmarach, po tym jak jego ciało osunęło się na ziemię a z ust wyrwał głośny krzyk. Szybko odwróciłam się na pięcie nie patrząc na niego nawet sekundy dłużej. Wiedziałam że mogło to przykuć uwagę, więc wolałam oddalić się z tego miejsca jak najszybciej. Poczułam wyrzuty sumienia, ale to z pewnością nie był dobry człowiek. Chciał mnie oszukać - i to mi wystarczy by poczuć się trochę spokojniej.
CZYTASZ
Los Śmierci (autor: RoseTylia_55)
Fiksi IlmiahW dystopijnym świecie siedemnastoletnia Tifania nie możnie nikomu ufać, musi zdobyć lek dla brata i przy tym uważać by nikt z „Los" jej nie złapał. Może się to wydawać łatwym zadaniem, ale plany trochę się komplikują gdy napotyka na pustkowiu grupę...