Rozdział trzydziesty drugi

32 7 1
                                    


Alexander

Cztery dni. Tyle minęło od czasu, gdy Sophia wygarnęła mi w kuchni. Prawie dziewięćdziesiąt sześć godzin, w ciągu których unikała mnie jak ognia. Należało mi się, ale wcale mi się to nie podobało, choć z lekka zafascynowało. To nowe zjawisko w moim życiu. Do tej pory, osobą która miała odwagę odezwać się do mnie w taki sposób, w jaki robi to ona, był jedynie mój brat.

Najbardziej w tym wszystkim wkurza mnie, że nie wiem czego tak właściwie oczekuję. Nie chcę związku, ale nie chcę żeby obok Soph, był ktoś inny niż ja. Trudno mi to poukładać w głowie. Żadna kobieta nie budziła we mnie tylu emocji, a poznałem ich w życiu setki. Nawet Ana nie sprawiała, że zachowywałem się tak irracjonalnie jak robię to teraz - obserwuję ją, myślę o niej, sadzam na kuchennym blacie w pracy. Nadałem jej nawet przezwisko, co dość mocno mną wstrząsnęło. Dzięki niej nie myślałem o całym tym syfie, jakim jest moje życie. Przestawał istnieć mój ojciec, Ana i wszystkie krzywdy jakie mi wyrządzili.

W noc balu charytatywnego wkurwilem się na Ane. Nie da się tego powiedzieć delikatniej. Skrzywdziła Sophie. Wtedy tknęło mnie mocniej, że jakaś dziwna siła mnie do niej ciągnie, a mi jest ciężko się oprzeć. Pragnąłem jej słuchać, doprowadzać do szaleństwa i udowadniać każdą rzecz o jaką się założy. Z jej powodu zatrzymałem nawet psa, którego nie planowałem mieć i który zjadł mi już trzy pary drogich butów. Przy niej jedynej, od dawna, spałem spokojnie i zapomniałem o całym syfie, jakim było moje życie

Przez to co się wydarzyło, w ciągu jednego tygodnia, zaczynając od niefortunnej nocy w klubie, do dnia kiedy jak największy chuj wykonałem przelew, odsunąłem ją od siebie. Trzymałem na dystans, bo pokazałem za dużo prawdziwego siebie, a ona to dostrzegła. Ana za to, zobaczyła w Sophie wroga, którego chciała się pozbyć.

Może udałoby się to, co zamierzałem - zostawić ją, dla własnego i jej bezpieczeństwa - gdyby nie pieprzony Taylor, który ją dotknął. Nie raz. Kręcił się po jej gabinecie jak mucha, która wpada do pomieszczenia i nie potrafi wylecieć. Irytujący, mały owad. Najchętniej pokazałbym mu drzwi wyjściowe z budynku, ale istniały dwa powody, dla których trzymam go tu dalej. Po pierwsze, niestety jest dobry w tym, co robi, a ja nie mam innego fotografa. Po drugie, jak już kiedyś wspomniałem, kłopoty warto trzymać razem. Mając go pod ręką, czuję, że nie tracę kontroli.

Biorę telefon do ręki i piszę do Eastona.

Alexander: Przyjdź do mojego gabinetu. Jest sprawa.

Easton: Nie mogę się doczekać...

Siedzę stukając palcami w biurko. Mija kilka minut i Easton wchodzi do gabinetu. Rozsiada się na kanapie i wykłada nogi na stolik. Zachowuje się jakby był u siebie.

-Byleby szybko - mówi widocznie zniecierpliwiony.

Dochodzi czwarta w piątkowe popołudnie. Na pewno myśli o tym, żeby wyjść z biura.

-Zaopiekujesz się w weekend Stormem - oznajmiam. Do czego to doszło, że muszę szukać niańki dla psa? Powinna robić to Rain, skoro tak bardzo było jej go żal.

Patrzy na mnie jakbym oszalał, po czym zerka na psa siedzącego przy oknie. Storm gryzie piłkę nie robiąc sobie nic z obecności Eastona.

-Jakbyś zapomniał, co jest możliwe, bo nie widzisz nic poza sobą, nie ma mnie w weekend. Idę z Sophie na wesele - przypomina mi, ale doskonale to wiem. Właśnie dlatego tu jesteśmy.

-A ja obiecuję cię godnie zastępować.

Nie oszalałem. Nie zostawię Rain samej na imprezie z Noahem.

Miasto złamanych serc [W TRAKCIE EDYCJI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz