Rozdział czwarty

32 7 0
                                    

Noah

Telefon dzwoni po raz czwarty. Will. Pewnie zapytać się kiedy będę. Wyszedłbym z domu już dawno, gdyby nie przemeblowanie salonu. Podobno gdy komoda stoi przy oknie przez dom przepływa zła energia. Już nawet nie próbuje zrozumieć Katy.

-Co jest stary - odbieram.

-Czekam na ciebie, chłopaki już się schodzą - mówi Will do słuchawki.

-Zaraz wychodzę - rzucam i się rozłączam.
Zakładam białą koszulkę i patrzę w lustro. Muszę ułożyć włosy. Idę do łazienki i szybko ogarniam fryzurę.

Na początku nie miałem ochoty na tę imprezę. Dopiero, kiedy na korytarzu Olivia powiedziała, że przyjdzie z Sophie, zmieniłem zdanie. W tamtym momencie dowiedziałem się jak ma na imię i chce dowiedzieć się o niej więcej. Co prawda, nie mam pewności, że Rain się pojawi. Wyglądała na wściekłą. Albo nie lubi imprez albo Willa. Może obu. Nie zaszkodzi jednak sprawdzić czy przyjaciółka ją przekonała.

-Wychodzę! - krzyczę i trzaskam drzwiami wyjściowymi. Oczami wyobraźni widzę minę ciotki na ten dźwięk.

Will mieszka niedaleko, zaledwie dwie ulice dalej. Decyduję, że przejdę się pieszo. Nie mam samochodu, a po alkoholu i tak nie wrócę na rowerze. Jest szósta po południu. Mijają mnie dzieciaki, które pewnie jadą do skate parku. Jestem w Savannah od kilku tygodni, ale zdołałem poznać miasto dość dobrze. Przed rozpoczęciem roku szkolnego nie miałem kumpli, dlatego spędziłem mnóstwo czasu na samotnym bieganiu i jeździe na rowerze. To wtedy poznawałem wszystkie ulice tej miejscowości. Jest wyjątkowo piękna. Ciekawe czy Katy zagrzeje tu miejsce. Właściwie powinienem zastanawiać się na jak długo.

Dom Willa jest duży. Ceglasty budynek ma ogromne okna, w których wiszą białe firany, zasłaniające wnętrze przed oczami ulicznych gapiów. Podjazd wyłożony jest kostką brukową, a do drzwi wejściowych prowadzi kamienny chodnik. Nie brak też zieleni, o którą jak się przekonałem, dba ogrodnik. Byłem tu kilka razy, dlatego poznałem dom dość dobrze. Wiem, gdzie się kierować kiedy przekraczam próg dużych, dębowych drzwi.

Jest w miarę cicho. Słyszę głosy kilku osób i rozpoznaje w nich chłopaków z drużyny. Ludzie dopiero zaczną się schodzić. Ciężko powiedzieć ile osób i kto się zjawi, po tym jak Will zrobił hałas na całą szkołę ogłaszając, że będzie dziś impreza.

-Jestem! - daje o sobie znać chłopakom.

-Jesteśmy w kuchni stary! - odkrzykuje gospodarz.

Dopóki nie przyszedłem tu pierwszy raz, nigdy nie byłem w tak wielkiej kuchni. Na spokojnie można tu wcisnąć czterdzieści osób. Drewniane blaty są zastawione kolorowymi napojami, a wyspa kuchenna przekąskami. Chłopaki siedzą na białych, wysokich krzesłach i wpatrują się w telefony, przegadując jednocześnie. Podchodzę do nich i zaglądam przez ramię Charles'a - kapitana drużyny. Zamawiają pizze. Zachowują się jakby od niej zależał sukces dzisiejszego wieczoru.

-Jak chcesz zaimponować Olivii, zabierz ją do restauracji, a nie karm pizzą - rzucam kąśliwie w stronę Willa.

-Imponuję jej na codzień czymś innym.

-Aż strach myśleć czym - wybucha śmiechem Jason, który siedzi w kącie kuchni, pijąc piwo. Podnosi się i dwuznacznie rusza biodrami.

Miasto złamanych serc [W TRAKCIE EDYCJI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz