Rozdział piąty część 2

34 9 0
                                    

Sophia

Kevin to dobry chłopak. Lubię go. Przez moment nawet chodziliśmy ze sobą. Jest wysoki i przystojny. Ma czarne kręcone włosy, których nigdy nie układa. Zdarza się, że na nosie ma okrągłe okulary. Uwielbia czytać i ma ogromną wiedzę, dlatego mamy o czym rozmawiać, ale jako kumple. Nie odnajdowaliśmy się w głębszej relacji i nie mieliśmy czasu na nią. Pochłonięty był programowaniem. W przyszłości ma przejąć firmę IT swojego ojca. Traktuje ten temat bardzo poważnie. Wspólnie stwierdziliśmy, że związek nie ma sensu. Dlatego Kev nie miał problemu, kiedy podbiegłam do niego i poprosiłam o pomoc. Tak jak sądziłam, był trzeźwy.

Siedzę na przednim siedzeniu auta, za mną jest Noah. Na całe szczęście - ubrany. Na moje szczęście. Will pożyczył mu bluzę. Jeszcze dziesięć minut temu było mu do śmiechu, aktualnie zrobił się strasznie cichy. Pewnie alkohol przestaje działać i zaczyna czuć ból. Nie odzywam się zbyt wiele przez całą drogę do szpitala. W większości mówi Kevin. Próbuje kilka razy zagadać do pasażera z tyłu, ale on twardo milczy. Proszę bardzo, a wydawał się taki cwany.

-Poczekać na was? - pyta przyjaciel, parkując nieopodal wejścia do ogromnego budynku.

-Nie, nie trzeba Kev. Dziękuję za pomoc. Jestem twoja dłużniczka - mówię.

-Chyba nie do końca to ty masz dług - mówiąc to spogląda na wysiadającego z samochodu Noaha.

Wzruszam ramionami i zaczynam się śmiać. Zabieram swoją torebkę i wysiadam z auta. Macham jeszcze na pożegnanie do Kevina.

-Chodź - mówię do chłopaka.

-Mhm - mruczy pod nosem. - Zależy ci.

Głupi uśmiech na nowo pojawia się na jego twarzy. Zaczyna mnie irytować, a ja zaczynam żałować tego, w co się wplątałam. Na pewno spędzimy w środku trochę czasu. Oznacza to, że będę wysłuchiwać jego aroganckich tekstów. Jeśli ma zamiar odnosić się do mnie w ten sposób, długo nie wytrzymamy w jednym miejscu.

Wchodzę do szpitala i czytam plan budynku. Byłam tu raz, jako dziecko. Od tego czasu wiele się zmieniło i nie mam pojęcia gdzie jest izba przyjęć. Idziemy długim, pustym korytarzem nie odzywając się do siebie. Mam wrażenie, że przyspieszone bicie mojego serca odbija się echem od jasnych ścian. W głowie liczę sekundy zanim dotrę do celu. Biorę głęboki wdech i otwieram duże, szklane drzwi. Rozglądam się po holu. Na krzesłach siedzi tylko kilka osób. Powinno pójść szybko.

-Siadaj - rozkazuję.

Idę do rejestracji zgłosić pacjenta.

-Dobry wieczór, przyjechaliśmy z raną na ręce, powinien zobaczyć ją lekarz - mówię do kobiety siedzącej za wysokim blatem. Wydaje się znudzona swoją pracą. W ręce trzyma telefon, na którym widzę jedną z popularnych gier.

-Jesteście pełnoletni? - patrzy na mnie, następnie na Noaha.

-Tak - uśmiecham się. - Obejdzie się bez rodziców.

Kiedy mówię te słowa robi mi się głupio. Zaciągnęłam go tutaj i nie zapytałam czy chce do kogoś zadzwonić i powiedzieć co się stało.

-Proszę to wypełnić i czekać - podaje mi kartkę i długopis.

Wracam do chłopaka i siadam obok.

-Musisz to wypełnić - podaje mu kartkę.

-Będziesz miała okazję czegoś się o mnie dowiedzieć.

Wzdycham głośno.

-Nie powinieneś zadzwonić do kogoś i powiedzieć gdzie jesteś?

-Lepiej nie.

Nie mówi nic więcej. Przypominam sobie pytanie jakie padło podczas gry i zastanawiam, o co może chodzić? Jeśli dobrze zrozumiałam nie mieszka z rodzicami. Mam ochotę zapytać, ale nie jestem tak bezpośrednia. Nie wypada. Poza tym, w momencie kiedy padło pytanie widziałam coś w jego oczach. Niby nic, ale jakby nagle zaszły mrokiem. Widziałam tą ciemność kiedy zbliżał się do mnie, żeby mnie pocałować. A może tylko na siłę doszukuję się czegoś, czego nie było. Patrzę jak wypisuje dane na karcie przyjęć. Nic specjalnego. Imię i nazwisko, które znam. Data urodzenia - trzynasty lipca. To jakaś nowa informacja, ale nie jest mi do niczego potrzebna. Bardziej interesuje mnie, o co mu chodzi, ale takiego pytania nikt nie zadał w ankiecie. Noah wstaje i idzie oddać kartkę. Zmierza powoli ku znudzonej recepcjonistce, kiedy z impetem otwierają się drzwi. Patrzę w stronę, z której dobiegają krzyki.

-Wypadek samochodowy! Dwoje poszkodowanych! - woła ratownik medyczny, gdy wbiega na korytarz. Za nim biegnie kilku innych, wiozących rannych na noszach.

-Uwaga! - krzyczą, aby zejść im z drogi.

Coś jest nie tak. Noah stoi jak słup i się nie rusza. Jeden z ratowników ściąga go na bok, mamrocząc coś zdenerwowany. Chłopak staje się tak blady, że jeszcze moment, a stopi się ze ścianą. Jego pierś rytmicznie unosi się i opada. Widzę lekkie drżenie jego rąk. Próbuję go zawołać, ale zdaje się, że mnie nie słyszy. To niemożliwe. Faktycznie, zrobiło się zamieszanie, ale nie ma aż tak głośno. Próbuję po raz kolejny. Nic. Wstaję z krzesła i podchodzę do niego. Łapię za jego ramię. Wzdryga się i patrzy na mnie. Wydaje mi się, że ma pustkę w oczach. Zagryza zęby. Czuję jak jego ręka się napina, patrzę w dół. Ma zaciśnięte pięści.

-Idziemy stąd - mówi ostro.

-Nie. Siadaj.

-Nie będziesz mi mówiła co mam robić.

Czuję, że rośnie we mnie złość. Zaciągnęłam go tutaj, bo bałam się, żeby nie stała się mu krzywda. Wykazałam się troską i współczuciem, kiedy on grał cwaniaka, a teraz na mnie krzyczy? Ewidentnie, nie radzi sobie z emocjami. Może to krew go przeraziła. Słyszałam o osobach, których nie rusza widok własnej, ale cudzej owszem. Poszkodowani w wypadku nie wyglądali najlepiej. Biedni ludzie.

Słyszę jak Noah robi głęboki wdech i czuję, jak zaczyna osuwać się w dół. Moją złość zastępuje przerażenie. Sama zaczynam oddychać szybciej. Nie rozumiem co się dzieje.

-Ratunku! - wrzeszczę spanikowana. - Pomocy!

Nie utrzymam go. Jest za ciężki. Sekundy się dłużą, gdy czekam aż ktoś do nas podejdzie.
-Noah, ocknij się. Proszę.

Podbiega do nas pielęgniarz i pomaga mi bezpiecznie ułożyć go na ziemi. Pochyla się nad chłopakiem i sprawdza jego oddech.

Klęczę obok i jedyne co czuje to niepokój. Niesamowite, jak sprzeczne emocje targają mną przy nim. Jest pewny siebie, arogancki i jest kumplem Willa. Pogrywa ze mną odkąd pierwszy raz go zobaczyłam. Całuje mnie na imprezie, przy wszystkich, chociaż nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Sądzi, że jestem nim zainteresowana. I o zgrozo, jestem. Jest w nim coś, czego nie potrafię nazwać i nie chodzi mi o jego wygląd. Pochylając się nad nim, kiedy leży nieprzytomny na szpitalnej podłodzę, czuje strach, że coś mu się stało. Przykładam czoło, do jego czoła i szepcze jego imię. Noah, błagam.

Otwiera oczy.

Miasto złamanych serc [W TRAKCIE EDYCJI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz