Rozdział 5

4 1 0
                                    

Problem polega na tym, że nawet nie wiem, czego jestem świadoma. Wielokrotnie przekonana o tym, że to już ostatni raz, gubię się w tym, co ze mnie pozostało. Trochę z tego, co prezentuję sama przed sobą to wyobrażenie, marzenie, czy mrzonka. Jestem pod ziemią i tylko to chyba jest prawdą. Resztę jakbym w oszustwie chciała przypisać ku pokrzepieniu historii minionych dni.

Wręcz niemożliwe, że znów się budzę i jeszcze żyję. Nie wiem doprawdy, jak wygląda życie po życiu, ale wówczas chyba dusza oddziela się od ciała. Tymczasem egzystuję w tej samej perspektywie, więc? Może pytanie powinno inaczej brzmieć?
Jeśli wciąż żyję, to z jakiego powodu? Po co kolejny raz się budzę? Nikogo tu nie ma, nikt tu nie żyje, nie ma tu nawet obłąkanego szczura.

Prawie pominęłabym dusze, miliony dusz upchane w kościach, którymi z biegiem lat wybrukowały się podziemne ulice. Może to właśnie z nimi koheruję? Czyżbym jednak zmieniła perspektywę?

Przekręcam lewą rękę do boku i przez długość dłoni przesuwa się przyjemny materiał. Zrywam się do siadu, chociaż moje ruchy straciły w ostatnich dniach nieco na mobilności, a jednak jakoś się udaje. W tym samym momencie od posadzki odbijają się jednocześnie dźwięki upadającej butelki, która zaraz turla się w przeciwnym kierunku, coś plastikowego, twardego uderza o podłogę, po prawej stronie zsuwają się szeleszczące opakowania.

Wystraszona odzyskuję rezon, gdy chwytam dłonią najpewniej batonika. Ułamki sekund później pakuję połowę do ust. Nie ma mowy o delektowaniu się... Spragniona napycham się kilkoma kęsami, radząc sobie z falą przepływających przez ciało dreszczy. Przyjemne mieszają się z tymi, które informują o tym, że ciężki oddech jest wynikiem zapchania się.

Woda?
Gwałtownie podrywam się do przodu, jednak nie wiedząc, gdzie jest, cofam się niepewnie. Nie mogę zostawić tego, co mam w swoim zasięgu. Wracam do puchowej bluzy, która leżała na moim ciele i odruchowo wciągam ją na siebie i zaczynam macać powierzchnię wokół, aby zidentyfikować pozostałe skarby.

Pierwszy batonik znajduję tuż obok uda, drugą rzecz chwytam z zaciekawieniem. Jest cięższa, a kiedy łapię ją całą dłonią, przesuwam palcem w górę i rozbłyska jasność, zamieram. Latarka wysuwa się z moich rąk i uderza o ziemię, ale nadal świeci, pokazując nierówności. Rozglądam się po pomieszczeniu, które przypomina okrągły pokój z nierównościami na suficie i ścianach, nic w nim nie ma... Jasny piasek, woda.

Zrywam się do niej i odkręcam kurek. Pierwszy łyk kończy się jeszcze większym bólem żołądka niż wprowadzenie treści, więc delikatnie cofam litrową butelkę i zwilżam spierzchnięte wargi, a potem wracam ma miejsce, w którym leżałam jeszcze przed chwilą, żeby zebrać wszystko, co mam.

Przypominam sobie.
Był tu jakiś człowiek.
Nie zrobił mi krzywdy, ale też nie uratował. Czy zdawał sobie sprawę, co zrobił?

W Twoich rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz