Rozdział 7

6 1 0
                                    

Zimno.
Chłód się pamięta, tak samo jak głód.
To moja trumna, w której utknęłam za życia.
O czym myślą pogrzebani żywcem?
Jakiej nadziei się trzymają?
Komu się śnią?

Zasypiam.
Budzę się i wracam do walki.
Idę, aż znów nie mam sił.
Opieram się.

W końcu docieram do ściany, na której ktoś kośćmi wydrapał zdanie - życie nie ma limitu na szczęście i ból.

Światło w latarce przestało działać. Próbuję raz jeszcze zrozumieć, kim jestem, żeby zrobić mi coś takiego.

Drżę.

Co we mnie takiego, że przyciągam sól, chociaż wewnątrz cała krwawię?

- Mamo, przepraszam, że dyplomacja mnie nie kręci. Tato, że tak często jestem delikatna. Nie mogę powiedzieć, że nie jestem rozczarowaniem, a może nim nie jestem... - mówię, dławiąc się powietrzem.

Żegnam się już któryś raz, ale pierwszy z nich jest na głos. Brzmi tak ostatecznie, że po chwili łykam z otwartymi ustami powietrze i sypię się w konwulsjach.

Nawet jeśli pojawia się światło, już w nie nie wierzę.

W Twoich rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz