Praktycznie biegnę, kiedy po raz pierwszy dobiega mnie kobiecy głos. Trzy wykrzyknięte prośby o pomoc później, jej drobna sylwetka trzyma moje ciało, właściwie wsysa się w nie.
Nim zdążę zareagować, ona już na mnie wisi. Spóźnione działanie mogę zawdzięczać zaskoczeniu, bo rzadko spotykam tutaj przypadkowych przechodni. Właściwie to pierwszy raz i jeśli wzrok mnie nie myli, nie pasuje do schematu.
Jednym ruchem obejmuję jej kark, zahaczam palcem wskazującym i kciukiem o punkty w okolicy jej uszu, a potem ściskam tak mocno, że uzyskuję oczekiwany efekt. Pomyliła wybawcę z zabójcą, więc nawet nie zdążyła się spostrzec, co się wydarzy. Niestety, nie mam czasu na bezdomnych, ani subkulturowców. Kimkolwiek jest, przeszkadza.
Łapię jej ciało, które razem z omdleniem przybrało bardziej wymagający wyraz, podrzucam, żeby złapać pod nogami i przenoszę księżniczkę niecałe trzysta metrów dalej, skręcam w prawo, przechodzę przez mniejsze pomieszczenie, aby dotrzeć do okrąglaka, gdzie układam ją na chłodnej posadzce.
Dopiero wówczas łapiąc oddech, mogę pierwszy raz przyjrzeć się drobnej, rozmierzwionej blondynce. Postrzępiona bielizna, którą tylko ma na sobie i posiniaczone kolana nie sprzyjają pozytywnemu wrażeniu, a mimo to przez dłuższą chwilę nie odrywam wzroku. Miałem ją porzucić, a zamiast tego biję się z myślami przez tkliwe serce. Dlaczego tutaj nie pasuje, pyta?
- Ostatnia wieczerza - charczę w eter.
Ściągam trzema ruchami bluzę i rzucam ją tak, aby otoczyła jej brzuch, potem wyciągam z kieszeni trzy batony, które miały być moim wybawieniem. Na razie nie jestem głodny, a wiem, że jej przydadzą się zdecydowanie bardziej. No cóż, wiem, które z nas z pewnością przeżyje. Ostatni raz przesuwam w pośpiechu latarką po jej ciele i biegiem ruszam na powrót do akcji. A potem tak samo szybko cofam się, zostawiając przy batonach wodę i wyłączoną latarkę, którą dotychczas trzymałem w rękach. Może jej pomoże, a może nie. Spokojnie mogłem sam poradzić sobie z czołówką.
Ostatnie spojrzenie i wracam do tego, co jest moim celem. Ludzie nie powinni czekać.
Siedem kilometrów później docieram do miejsca docelowego, w międzyczasie kilka razy przedzierając się przez szczeliny, trzysta metrów przebieram na kolanach, raz wspinam się przejściem na wyższe piętro. Jeśli kiedyś korzystałeś z powiedzenia - czujesz się jak ryba w wodzie, dokładnie możesz odnieść je do mnie. Nawet się nie zmęczyłem.
- Raphael, jesteś! - nawołuje mnie jeden z ludzi ojca, który zauważa mnie jako pierwszy.
Z daleka widzę, jak w tym samym czasie, pozostali odwracają się kierunku małej iskierki w porównaniu z tym, co sami generują.
- Hugo, wszystko gotowe? - pytam, zbliżając się.
Gdzieś pomiędzy zwracam uwagę na fakt, że zrobiło się jaśniej. Mój ojciec niegdyś potrzebował do tego ogromnej ilości lamp, a że moi ludzie dopiero raczkują w temacie, muszę zrozumieć potrzeby jego ekipy.
- Czekaliśmy na Ciebie - łapiemy swoje spojrzenia.
- Jak bardzo jest źle? - pytam, spoglądając na strome zejście w dół.
- Woda wciąż wzbiera. Trudno przewidzieć, czy się zatrzyma lub na jakim poziomie. Od dziesięciu lat nie mieliśmy takiej sytuacji. Ryzykując, możemy poczekać jeszcze dobę, dwie.
- Ryzykując czterdzieści palet? - unoszę brew.
- Poziom wilgotności sięgnął tam siedemdziesięciu czterech procent, jakąś godzinę temu, cały czas sprawdzamy - relacjonuje dalej.
- Ile palet to unikaty? - pytam skupiony.
- Siedem - udziela odpowiedzi niemal od razu.
Jak zwykle staje na wysokości zdania i mam przeczucie, że niczym bym go nie zaskoczył.
CZYTASZ
W Twoich rękach
RomancePowszechnie znany jest trend, że pierwszoroczniaków trzeba godnie przyjąć, a właściwie przechrzcić. Nic zatem dziwnego, że zgrana paczka przyjaciół pod wpływem wypitego alkoholu wpada na śmieszny i zabawny sposób powitania świeżynki w ich szeregach...