Rozdział 3

4 1 0
                                    

Chłód.
Ból.
Mglistość.
Ból.
Susza brechtająca się w moich wnętrznościach.
Chłód.

Obolała rejestruję, przynajmniej próbuję zrozumieć, co się ze mną stało. Mgła przełamuje skoki w docieraniu do tego, gdzie jestem i kim jestem. Nie wiem, ile czasu do siebie dochodzę, ale mój chory umysł jeszcze nie potrafi się we wszystkim odnaleźć. Początkowo nawet nie rozróżniam pozytywnych i negatywnych wibracji. Dopiero któreś z kolei otwarcie oczu, wstawia w poczucie zagrożenia całe moje ciało, w końcu się zrywam i ogarnia mnie przerażenie, jakiego nie doświadczyłam dotąd w życiu. Zrywam się do biegu i dosłownie kilka kroków później całym ciałem wpadam na twardą, szorstką, nierówną ścianę. Wrzeszczę, nim mój tył dotyka podłogi, bo nos którym przed momentem uderzyłam, właśnie zaczyna krwawić. Szok i ból nie goszczą na dłużej, bo zaraz znów zrywam się, tym razem ostrożniej, idę wzdłuż wyznaczonej ściany o fakturze piasku. Kiedy zahaczam głową o sufit, zawracam, tak samo przy ścianie cofam się w przeciwnym kierunku. Jeszcze przez myśl przechodzi mi, że to chory żart i zaraz zapalą się światła, więc podejmuję próbę znalezienia drzwi, a kiedy dochodzę do miejsca, gdzie powinna znaleźć się futryna, zamiast przeć do przodu, jak poparzona odskakuję w tył.

Niczego nie widzę. To nie metafora. Żadnej poświaty, cienia, półmroku, kropki bieli wśród ciemni. Nic. Przecież w mieście świateł to niemożliwe.

Jeśli iluzją odtwarzałam grobowiec, obdzieram się ze złudzeń, bo gdziekolwiek jestem, ktokolwiek mi to zrobił, zna się na zadawaniu bólu. Zaczynam myśleć, próbuję sobie przypomnieć, tylko co - pytam sama siebie, nie mając żadnych konkretnych wspomnień. Ostatnie w urywkach sięga odwiedzin matki. Co stało się potem?

Zostałam porwana?

Pojawia się krzyk, nawoływanie, gdzieś później prośby i groźby, ale jakoś nie dociera do mnie, że nikogo tu nie ma.

Przerażona wstaję.
Siadam.
Znów wstaję. Zapętlona.
Mimochodem ocieram dłońmi o swoje ramiona, wkładając wysiłek odczytanie, że to dzieje się naprawdę.

- Koniec żartów - rzucam w histerii w przestrzeń.

Nic oprócz ciszy nie odpowiada.

- Przepraszam - krzyczę w uległości. Jeśli to ma znaczenie.

Nie przynosi rekcji.

- Wypuście mnie - ponawiam.

Boże, kto mi to zrobił?

- Błagam. Pomocy - prześladuję ten tekst jak mantrę.

Gdzie jestem?
Upadam na kolana i zastygam na nie dającą określić się ilość sekund. Umykam sobie skulona na podłodze. W amoku jakiś czas później dociera do mnie, że wypalono mi wzrok. Nawet obwódki oczu przepełnia kłujący strach. Pali je. A kiedy w końcu wraca część mnie, która potrafi myśleć, zaprzeczam. Zaprzeczam temu, że ktoś mógł mnie tak potraktować. Jeśli mogę cokolwiek dla siebie zrobić, mogę wrócić do mojego życia. Próbuję. Wstaję i tym razem czujniej, podchodzę do ściany, która ma poprowadzić mnie do wyjścia.














Stawianie kroków po omacku - wcześniej nie pomyślałabym, że to tak wymagające zadanie. Nie ujęłabym także, że na skrzyżowaniu dróg rozdziera Cię za każdym razem Twoja głowa. Każda napotkana wypukłość jest gotowa przypomnieć Ci znane jedzenie, ale piasek nie jest smaczny. A może?

Jeszcze tego nie wiem, bo oprócz głodu towarzyszmy mi wyczerpanie, opadam wzdłuż ściany, którą opieram w krótkiej potrzebie. Kiedy jakiś czas później wybudzam się, wiem, że to nie chory żart, to nie tortury, nie trzyma się tego miejsca nawet piekło.

W Twoich rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz