Rozdział 11. Muszę jechać do domu.

17 6 11
                                    

Obudziłam się rano z postanowieniem, że muszę jechać do domu. Nie mogę moich braci zostawić z tym samych. Sam i Mark byli w ostatnich miesiącach ogromny wsparciem dla mnie, teraz ja muszę być wsparciem dla nich. Nieważne co czuję... albo, że nadal nic nie czuję. Wyswobodziłam się z ramion śpiącego Aleksa i delikatnie, tak, aby jego nie obudzić, wstałam i sięgnęłam po mój szkicownik. Usiadłam na podłodze, wzięłam ołówek do ręki, mój szkicownik rozłożyłam na kolanach i... znowu nic. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałam, co mam rysować. Gorzej. Moja ręka nie wiedziała, jak ma to robić, a miałam wrażenie, że zazwyczaj ona sama prowadziła ołówek.

Nie panikuj, spokojnie. Weź głęboki wdech i po prostu rysuj. Cokolwiek. Może tatę? Braci? Aleksa? Widok za oknem?

Nic... Jakbym cofnęła się lata wstecz, kiedy po skarceniu przez któregoś z rodziców, stałam pod ścianą i nie wiedziałam, co mam robić – ze sobą i z moim przewinieniem. Moje rysowanie było zawsze dla mnie swego rodzaju wyzwoleniem, złapaniem oddechu albo uporządkowaniem myśli. Rysowanie i taniec to byłam ja. Już nie tańczę. Więc kim będę dodatkowo bez rysowania?

Muszę rysować! Przecież to prosta czynność. Dzieci w przedszkolu rysują. Weź się w garść! – krzyczałam na siebie w myślach, kiedy pierwsza łza wymknęła się i roztrzaskała o papier. Obraz mi się zaczął zamazywać, więc wytarłam oczy rękawem bluzy.

Aleksa! Jego narysuję. Aleks to moja bezpieczna przystań, kwintesencja samych dobry emocji. Jak z nim się nie uda, to...

Bałam się skończyć tę myśl, więc pomimo tego, że moja ręka była jak z ołowiu, ciężka i absolutnie niewspółpracująca, zaczęłam rysować. Kreśliłam kolejne kreski, łuki, załamania... ale to nie było rysowanie. Powstające bazgroły z każdą sekundą były coraz gorsze, bo ręka trzęsła mi coraz bardziej. Łzy kapały już niekontrolowanie, rozmazując to, co udało mi się zrobić. Zanim strach mnie całkowicie sparaliżował, wyrwałam kartkę ze szkicownika, zmięłam w kulkę i rzuciłam przed siebie. Strach sparaliżował każdy nerw w moim ciele, moje serce, moje płuca. Paniczne próby złapania oddechu obudziły Aleksa, który natychmiast zjawił się przy mnie.

- Hej, kochanie patrz na mnie i oddychaj...

Nie mogłam złapać porządnego oddechu. Miałam wrażenie, że się uduszę. Próbowałam, jak zawsze skupić się na Aleksie. Coś mówił, ale nie słyszałam co. Chwycił moją twarz i gładząc mnie po policzkach, ścierał łzy. Widziałam przerażenie w jego oczach. Chciałam, aby przestał się bać, ale nic nie mogłam zrobić. Zapatrzyłam się więc w te oczy, bo jeśli miałam teraz umrzeć, to patrząc właśnie w ten błękit.

- Maja... proszę cię, skup się na mnie – słowa Aleksa w końcu się do mnie przebiły.

- Kochanie słuchaj mnie... Jak mieliśmy po jakieś osiem lat, nieustannie bawiliśmy się na podwórku w podchody. Pamiętasz? Byliśmy my, Josh, Alana i czasem Lilli się za nami włóczyła. Wymyślaliśmy coraz to nowe zadania, ale ty i tak je zawsze rozwiązywałaś i docierałaś do celu. Pewnego dnia Adam specjalnie pomieszał nam wskazówki i obserwował przez okno, jak kręcimy się bez celu. Ty, nie tylko odkryłaś, że ktoś namieszał w naszej grze, naprawiłaś to, wygrałaś, a następnie prawie skopałaś tyłek Adamowi. Więcej tego nie zrobił. Pamiętasz?

Z całych sił skupiłam się na jego słowach. Przywoływałam obrazy z dzieciństwa i w końcu pokiwałam głową. Pamiętałam to, bo uwielbiałam te nasze zabawy.

- Teraz oddychaj głęboko kochanie... razem ze mną... – słuchałam go i powoli zrównałam mój oddech z jego.

Siedzieliśmy na podłodze, naprzeciwko siebie, stykając się ze sobą czołami. Cała się trzęsłam... Aleks okrył mnie kołdrą, a następnie złapał moje dłonie i trzymał mocno, jakby bał się, że mu się wyślizgnę i zniknę. Znów się bał. A ja nie mogłam na to nic poradzić. Bo znów nie miałam siły.

Nigdy mnie nie straciszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz