Wrzucam 21 rozdział, bo utknęłam na 20 (ale spokojnie 20 w ogóle nie wpływa na obecną fabułę, bo to są przygody Nathana sprzed kilku lat) więc w najbliższym czasie wrzucę też 20, ale chcę w końcu ruszyć z pisaniem i skończyć drugi tom. Który z pewnością będzie mieć więcej rozdziałów niż 30, bo pomysłów mam za dużo😭
Kiedy pierwszy raz spojrzałem w oczy Florence, nie przypuszczałem, że ta staruszka będzie mieć w sobie tyle energii. Fakt, wyglądała niepozornie, nawet bardzo. Kryla jednak w sobie coś dziwnego. Coś, czego nie sposób opisać. Być może chodziło o to, że swoim usposobieniem do życia przypominała bardziej szefa gangu zbuntowanych babć, niż niepozorną starszą panią. Byłem pewny tylko dwóch rzeczy.
Pierwsza była bardzo banalna. Wiedziałem, że planowała, aby urodziny Haley były niepowtarzalne. Odnosiłem wrażenie, iż chciała, żeby wszystko było koniecznie dopięte na ostatni guzik. Nie wiedziałem, co według niej było owym ostatnim guzikiem, ale przypuszczałam, że kobieta nie zamierza się z tym pieprzyć. Wszystko koniecznie musiało być z pompą. Pytasz – ale z jaką pompą? A chuj ją tam wie. Balem się tylko jednego — że niewinna impreza urodzinowa skończy się wojną gangu staruszek czy cokolwiek w ten deseń.
Moje życie od zawsze było dziwne, ale ostatnio to już ostro przesadzało. Musiałem w końcu zrobić swoje rozliczenie. Co udało mi się w ostatnim czasie osiągnąć? A co znowu spierdoliłem? Niewątpliwie byłem w naprawdę dziwnym miejscu w swoim życiu. Miałem psa, którego dosłownie znalazłem na śmietniku. Bawiłem się w jakiś bar, chociaż już sam nawet nie wiem, czy chciałem się w to bawić. Czego ja w ogóle chciałem od życia? Czy chciałem czegokolwiek? Nie no, czegoś na pewno chciałem. Ale czy na pewno? Chyba byłem w kropce. I chyba nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Jakim cudem skończyłem w tym miejscu, w którym znajdowałem się obecnie?
Ogarnij się, Bloodworth. Weź leki. Albo się napij. Cokolwiek. Ale może nie łącz tych obu rzeczy na raz, bo inaczej skończysz jak podczas pamiętnej nocy w Nebrasce w siedemdziesiątym dziewiątym.
Wracając do drugiej rzeczy, której byłem pewny — chyba chodziło o fakt, że przerażała mnie wizja tego, że mam zrobić coś dobrego dla Martin. Przecież ja jej w ogóle nie lubiłem. I nawet nie akceptowałem!
Chryste, jaki ja jestem pojebany.
Chyba znowu przechodziłem jakiś kryzys. Na początku nie miałem pojęcia, czego mógł dotyczyć, ale potem szybko zrozumiałem. Prawdopobnie nie wiedziałem, co dalej chciałbym robić w swoim życiu. Jeszcze kilka miesięcy temu żyłem, tam gdzie żyłem i robiłem, to co robiłem. Zabijałem i sprawiało mi to przyjemność. Dlaczego nawet na to nie miałem teraz ochoty? Musiałem jakoś znieść ten okres przejściowy i rzucić się w wir obowiązków.
Z westchnięciem spojrzałem na masywne drzwi, które prowadziły do sali balowej. Miałem szczęście, że Collins postanowił zapierdalać w pracy jak za trzech. Naobiecywałem mu niewiadomo czego, ale i tak doskonale wiedział, że gówno z tego dostanie. Może jakąś sympatyczną paczkę na święta za to, że jest pracownikiem miesiąca. Dobrze, że miałem tylko jednego pracownika. Dzięki temu, że przejął moje obowiązki w tym tygodniu, mogłem na spokojnie zająć się organizacją urodzin dla dziewczyny, której nawet nie lubiłem. I w związku z tym, że tak bardzo jej nie lubiłem, zaangażowałem się w to tak bardzo, jak tylko mogłem.
Razem z Theo, Rosalyn i Clarą sprzątaliśmy w sali, która prawdopodobnie ostatni raz była użytkowana w latach dziewięćdziesiątych. Po kilku dniach pracy musiałem przyznać, że wyglądała znacznie lepiej, niż ostatnio. Przynajmniej nie była zagracona jak sam skurwysyn.
— No ile można na ciebie czekać, kochaniutki! — wykrzyczała radośnie Florence, kiedy po chwili w końcu przekroczyłem próg sali wraz z Theodorem i Rosalyn. Kobieta od razu kiwnęła głową w stronę jednego końca pomieszczenia. A kiedy dostrzegłem mieszczący się w nim fortepian, uśmiechnąłem się pod nosem. Florence musiała natychmiast wyłapać moją reakcję, gdyż z jej ust uleciało cicho parsknięcie. — Byłam pewna, że ci się spodoba!
