8

60 7 10
                                    

"Będziemy tam nago biegali po łąkach
okryją nas drzewa gdy zajdą wszystkie słońca
I czując cię obok opowiem o wszystkim
jak często się boję i czuję się nikim
Twoje łzy miażdżą mi serce"

—Myslovitz, "W Deszczu Maleńkich Żółtych Kwiatów"

Aether

Dzwonek rozbrzmiał w sali, którą dotychczas wypełniało jedynie przesuwanie ołówków po kartce papieru. Wszyscy natychmiast pospiesznie schowali swoje rzeczy po czym zaczęli wychodzić z klasy. Mnie się jednak nie spieszyło, powoli i ospale chowałem kartkę do beżowej teczki, ołówki schludnie układałem w czarnym piórniku i dopiero wtedy wszystko ostrożnie, aby niczego nie uszkodzić, wkładałem do torby. Byłem wręcz pewien, że w klasie nie pozostał nikt prócz mnie, jednak jak się po chwili okazało był tu ktoś jeszcze. W niemalże pustej klasie wciąż przebywał Wanderer. Cóż, zakładałem, że był jednym z pierwszych uczniów, którzy od razu po dzwonku wyszli z sali. Gdy podniosłem wzrok na jego twarz, zauważyłem spojrzenie utkwione we mnie. 

— Robię jutro imprezę. — mówi, siadając obok mnie. — Chcesz wpaść? — nieco zszokowany pytaniem wpierw nie wiedziałem co odpowiedzieć. Nigdy nie chodziłem na imprezy więc po jakimś czasie, już nawet nie byłem na nie zapraszany.

— Nie wiem czy będę mógł przyjść.

— Spoko, nie oczekuję od ciebie jakiejkolwiek odpowiedzi. Jak będziesz chciał to po prostu przyjdź. Sorry, że mówię tak późno. Jakoś tak po prostu wyszło. — wzdychając wstaje i podchodzi do drzwi. — Ah, i jeśli chcesz to możesz kogoś ze sobą wziąć. Im więcej osób tym lepiej, no nie? — rzucił po czym wyszedł z klasy. Niestety, nie ważne jak bardzo chciałbym tam przyjść, rodzice nigdy by mnie tam nie puścili. Zapiąłem torbę i wyszedłem ze szkoły. Włączyłem muzykę na słuchawkach i ruszyłem w stronę dworca, na którym niedługo miał zjawić się mój pociąg.

***

Będąc już przy... No cóż, nie jestem pewien czy mogę nazwać to miejsce moim domem. Kiedy byłem mały, obiecałem sobie, że kiedyś znajdę miejsce, które będę mógł nazwać swoim domem. Jednak z pewnością nie jest to moje obecne miejsce zamieszkania. Z zawiłych przemyśleń wyrywa mnie skrzypiąca furtka. Podnoszę w górę głowę i zauważam rodziców stojących obok samochodu. Ojciec upychał w bagażniku granatową walizkę podczas gdy matka przyglądała się swoim długim paznokciom co jakiś czas ostentacyjnie wzdychając aby dosadnie okazać swoje zniecierpliwienie.

— Jedziecie gdzieś? — pytam stając jak wryty przed furtką.

— Tak. Wyjeżdżamy w delegację, wrócimy w niedzielę wieczorem. — powiedziała matka a mnie natychmiast zaświeciły się oczy. Może jednak będę mógł jutro wyjść? Teraz tylko znaleźć dobrą wymówkę, aby nie daj boże nie ciągnęła się tam za mną Lumine.

— W porządku. Miłej... pracy? Czy czegoś. — odwracam się na pięcie i kieruję w stronę drzwi wejściowych. Oglądam się za siebie aby zobaczyć ruszający z podjazdu samochód, czarny Mercedes. Naciskam na klamkę a drzwi ustępują. Ściągam buta o buta i spycham je gdzieś w kąt. Ruszam do salonu nucąc pod nosem jakąś głupią melodyjkę.

Spod na wpół zasuniętych zasłon wpadały jasne promienie słońca. Na oświetlanej przez nie kanapie siedziała Lumine. Szaroróżowy sweter zsuną jej się z prawego ramienia a włosy spinała perłowa spinka.

— Załatwić ci fryzjera? — odwróciła głowę i zapytała złośliwie.

— Nie, dzięki. Jeśli będę chciał to zmienię fryzurę, z twoją zjebaną osobowością może być nieco gorzej. —dogryzam jej.

Taste of your lips when we kiss/xiaother/ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz