Cześć! Zapraszam Was na nowy rozdział i przy okazji na moje media:
twitter/ X: withoutsy #ruthwatt
tik tok: zauroczono
Miłego czytania!
-
Valerie
Ostatni raz byłam w kościele podczas ślubu Luki.
Dlatego jak można było słusznie się domyślić, nie do końca miałam ochotę kiedykolwiek jeszcze przestąpić święty próg. Musiałam dodatkowo przyznać, że przed tamtym dniem również nie miałam z tym miejscem zbyt wielu wspomnień, szczególnie tych dobrych. Nie zostałam wychowana w wierze, a do kościoła przychodziliśmy, gdy dostaliśmy zaproszenie na ślub. Lub ktoś umarł, co zdarzało się o wiele częściej.
Może i nie lubiłam kościołów.
Ale nie byłam też dobrą kandydatką, aby wierni chcieli, abym dołączyła do ich społeczności.
Gdy po przespaniu niespełna czterech godzin po ostatniej nocy i ponad dziesięciokilometrowym biegu, obudziła mnie Maya, przypominając, że byłyśmy umówione z Alice na obejrzenie kościoła, w którym odbędzie się ślub, miałam ochotę kogoś udusić. Dosłownie, nie tylko w przenośni.
Przynajmniej nie wybrali tego samego kościoła, co on.
– Ładnie, prawda? – zapytała szeptem Maya, poprawiając sobie Lie swobodnie na biodrze, jakby dziewczynka ważyła niewiele więcej od worka mąki. Dzieci rosły w zatrważającym tempie. Byłam w Nowym Jorku dopiero przeszło miesiąc, a bliźniacy już zdawali się urosnąć od momentu, gdy widziałam ich po raz pierwszy.
Oprócz nas nie było w środku nikogo, przez co miałam wrażenie, że nawet szept niósł się do zakątków, gdzie blask żyrandoli nie dochodził.
– Nie lubię kościołów – wyznałam ze wzruszeniem ramion.
– Nie o to pytałam.
Westchnęłam, wzrokiem ogarniając pobliskie rzeźby oraz obrazy, przedstawiające niedolę wybawiciela ludzi i ciężkie, drewniane ławy. Alice zostawiła nas samych na tyle kościoła, gdzie skryłyśmy się w pobliżu mosiężnego, białego filaru najbliżej podwójnych drzwi, prowadzących na zewnątrz. Wysokość katedry wprawiała mnie w dyskomfort. Musiałam odchylić głowę tak bardzo do tyłu, że moja potylica dotknęła góry pleców i dopiero wtedy mogłam dostrzec, jak filary przechodzą w spiczaste łuki. Nad nimi znajdowało się niedostępne dla odwiedzających wyższe piętro, z na tyle szerokimi okiennicami, że co najmniej pięć osób mogło równocześnie wyglądać przez jedno. Jeszcze wyżej znajdowały się wysokie o wszystkich barwach witraże i w końcu spojrzałam na sufit.
Sufit o gwiaździstym sklepieniu, a na łączeniach kolejne marmurowe ozdoby w formie gałązek oliwnych.
– Tak – odparłam, ponownie spoglądając na Maye. Potarłam kark, czując rosnące napięcie w mięśniach, przez to jak długo trwałam w tej pozycji. – Jest ładny.
– Jest piękny, Valerie – powiedziała Maya, a jej głos był karcący. – To najpiękniejszy budynek w Nowym Jorku i wcale nie obchodzi mnie, że to kościół.
– Jest przytłaczający.
Naprawdę był. Bolał mnie brzuch od faktu, jak rozległa była sala i w jak wielu miejscach ktoś mógł się skryć, a my nigdy byśmy go nie zobaczyły.
Do momentu aż byłoby już za późno.
– Kiedyś wezmę tu ślub – oznajmiła moja przyjaciółka, przytulając bok twarzy do policzka córki. – Może ty też.
CZYTASZ
Beautifully ruthless
RomanceTOM 2!! Pierwszy tom jest dostępny na moim profilu pod tytułem "CRUEL"! "Jeśli nie mogłam mieć miłości, chciałam władzy". Valerie wyjechała z Nowego Jorku i nie mogła do niego wrócić ze względu na obietnice jej śmierci, jeśli to zrobi. Musiała przyw...